Post
06 lip 2022 12:20
Kate Bush - Never 4 Ever
Tak jak Stranger Things sprawiło, że udzie zaczęli ostatnio masowo poznawać/przypominać sobie o Kate Bush, tak to samo u mnie sprawił w styczniu Mentos. Czasami tak jest, że ma się jakiegoś bardzo lubianego wykonawcę, ale czas leci i nagle patrzę na lasta i widzę jak dawno się pewnych rzeczy nie słuchało. W tym wypadku, zdałem sobie sprawę z tego, że nie słuchałem Never for Ever od ośmiu lat, a przecież to jest perfekcyjny album. Czas leci.
Czytam sobie powyższe recenzje i śmieję się z tego, jak się tutaj ludzie nie potrafią poznać na dobrej muzyce nawet jak się nią im dynda przed nosem xD*
Ja, podobnie jak OP, nie słyszę słabych momentów na tym albumie i zaraz wytłumaczę dlaczego (poza tym, że ich po prostu lol nie ma). Kate Bush generalnie na swoich płytach tworzy atmosferę jak ze snu poprzez połączenie delikatnej psychodelii (gdzieś w muzyce, śpiewie i tekstach) z klasycznym piosenkopisarstwem na wysokim poziomie, ale na Never 4EVER osiągnęła chyba najlepszy efekt. Unosi się tutaj (jak to u KB) lekki koncept, ale nie przytłaczający. Ja odbieram to po swojemu, a mianowicie tak, że N4E to przedstawiony w formie muzyki zajebisty sen. Wszystko tu płynnie przechodzi jedno w drugie, jak kolejne etapy snu, a historie opowiedziane w piosenkach mają ten schizowy, porabany klimat, który kojarzy się ze snami. Trudno mi przez to pisać o pojedynczych utworach, ale już sama początkowa sekwencja Babooshka (mam z tym kawałkiem tak zajebiste wspomnienia) – Delius – Blow Away jest tak piękna i rozmarzona, że ja bym dał temu albumowi tytuł płyty roku, nawet gdyby potem było 10 Martyrów. Ale nie ma. All We Ever Look For zalatuje trochę wcześniejszą KB, ale mimo to wpasowuje się jakoś w to tło. Egypt pokazuje moc Bush jako producenta, którą to rolę przy tym albumie przejęła po raz pierwszy. Słychać z kogo zgapiał Peter Garbiel na pierwszych płytach.
To, ile ta kobieta była w stanie wrzucić do tego kawałka, zostawiając jednocześnie olbrzymią ilość przestrzeni, do dziś mnie zadziwia, zresztą to jest wspólny mianownik repertuaru na tej płycie. Atmosfera nadal senna, ale kompozycje są zwarte, co mi się podoba, bo nie ma tu muzycznego bełkotu. Trochę klasyczniejszej (w tamtym czasie) Bush w The Wedding List, ale z twistami, które przypominają, że się nie obudziliśmy. Jest super. Taka fajna, tajemnicza, a jednocześnie bujająca atmosfera. Trochę tu się robi musicalowo, co niektórych oczywiście może odrzucić, ale mnie nie.
Violin, o ile dla mnie muzycznie mniej robiący, to jest pięknym pokazem skali głosu KB. Ona tu ze słowa w słowo przechodzi z rejonów niskich do pisków. Myślę, że to jest punkt albumu, w którym zostaje osiągnięty jakiś teatralny szczyt i może dobrze, bo to jest moment, w którym człowiek mógłby się gwałtownie zbudzić, a jest za fajnie, żeby to jeszcze robić. Kate nagradza za pozostanie w krainie Morfeusza, bo ostatnia sekwencja utworów, jest na poziomie tej otwierającej album. Znowu pojawiają się bardziej rozmarzone klimaty, ale trochę bardziej złowieszcze. Nigh Scented Stock, to jest moje absolutne top tej płyty. Klimat jaki tutaj stworzyła KB to jest jakiś dla mnie kosmiczny poziom, nie potrafię się na temat tego krótkiego fragmentu wysłowić. Army Dreamers ma taką aurę przedostatniego rozdziału, jakiegoś takiego przygotowania się na jakieś poważne, piękne zakończenie. No i to zakończenie jest w istocie przepiękne i zapierające dech w piersi.
Nie chce pisać banałów o Breathing, bo to by było nieeleganckie, ale prostytutka mać, takich rzeczy nie słyszy się często. Kate Bush czaruje i żegna nas, kiedy powoli otwieramy oczy. Każdy na pewno zna to uczucie, kiedy budzimy się po jakimś mega zajebistym śnie i przez pół dnia jesteśmy pod jego inspirującym wpływem, naspeedowani pozytywną, trochę magiczną energią, która powoli się rozchodzi, jak i wspomnienia rzeczonego snu. Po zakończeniu Never for Ever, Breathing unosi się jeszcze przez chwilę i ma się ochotę żeby ten sen powtórzyć. O ile jednak, rzadko zdarza się, żeby udało się jakoś wymusić na mózgu ten sam sen kolejnej nocy, to na szczęście N4E możemy sobie włączyć kiedy chcemy i przeżywać ile chcemy. I jeszcze ta okładka. Dajcie spokój ludzie, ta kobieta jest niesamowita. Domyślam się, że Never For Ever jest w jakimś top albumów, których się zajebiście słucha na haju, a nawet lepiej, albumów które wywołują taki sam efekt bez wspomagania.
Mam wrażenie, że ta kolejka trwała całe lata, kiedy pisałem DhoH to jeszcze była Wielkanoc. Wiele tu doskonałych płyt się pojawiło, każdy w sumie wrzucał rzeczy dobre lub bardzo dobre, ale kij mi w oko jeśli tytuł zwycięzcy nie powędruje do Mentosa.
* Shodan już się pewnie szykował z tekstem, że ooo PRZECIEŻ NAPISAŁ, ŻE PŁYTA FAJNA PŁYTA I W OGÓLE NIE KAŻDY MUSI TO SAMO LUBIĆ BO GUSTA I W OGÓLE. Wujku weź kilka oddechów i zluzuj xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn