Best of Forum (Edycja albumowa)

Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 01 lut 2023 15:07

Dev szybki odsłuch wieczorem.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 01 lut 2023 15:27

Będzie ZŁOTO
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 01 lut 2023 15:28

Bardziej wierzę w szybkie recki Masakry niż Ostatniego komersa, który swoją drogą pojawił się na Netflixie
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 01 lut 2023 16:18

No to pozdro, a ja się męczyłem na cda.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 01 lut 2023 16:21

Dragon pisze:
01 lut 2023 15:28
Bardziej wierzę w szybkie recki Masakry niż Ostatniego komersa, który swoją drogą pojawił się na Netflixie
O, i to jest news. Może poza konkursem sobie obejrzę.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16605
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 01 lut 2023 21:52

Massacre – Killing Time

No cóż, nie zaprzyjaźniłem sięz tym albumem zbytnio muszę przyznać na wstępie. A próbowałem jak z każdą inną płytą. Nie znałem tego wykonawcy, a nawet chyba nigdy nie słuchałem muzyki tego typu.
Słucham sobie po raz pierwszy, leci utwór nr 1, potem 2, 3 4 itd. A ja wciąż słyszę to samo. Gitarowe akcje, które mnie nie jarają. Lubię zespoły, które wykorzystują różne brzmienia. Tutaj wszystko jest identyczne od a do z. To jest swoją drogą bardzo dobre granie. Ci muzycy znają się na swojej muzyce. Bas jest super. Perkusja świetna. Gitarzysta/gitarzyści wiedzą co robią. Więc pojedyncze składniki są jak najbardziej na plus. Ale suma summarum nie powstaje dla mnie z tego jakiś smaczny sos. Pewnie fachura w temacie jak Dragon wyłapuje każdy najmniejszy akcencik i smaczek. Ja nie potrafię. Bo nawet jeżeli coś tam w tym jest, to jest to zbyt mało. Nie wiem co to w ogóle za gatunek muzyczny, ale sam go nazwałem po swojemu jazz na gitarach. Nie żeby to był jakiś zaraz jazz, ale podobna antologia. Gitary zawodzą jakieś cudactwa, podobnie ja trąbki w muzyce jazz. Próbują improwizować i niby to robią, ale dla mnie improwiazcja w muzyce to coś bezużytecznego. Nie widzę tu żadnych podobieństw do Discipline absolutnie.
Początki z Long Fin Killie miałem w sumie podobne. Też się męczyłem. Kilka pierwszych odsłuchów było mordęgą, ale w końcu coś chwyciło. Ale tam jednak paleta brzmień była duo większa. Tutaj mamy brzmieniowo ciągle to samo. Przez 40 minut ta sama gitara. Wygooglowałem sobie zespół, żeby się czegoś więcej dowiedzieć. I przeczytałem, że w tamtym czasie to był bardzo nowatoeski album, który zainspirował wielu wykonawców. I ja tę muzykę w sumie nawet doceniam. Cenię ich umiejętnośćgry na instrumentach, ich sprawność techniczną, ale dla mnie i tak nic z tego nie wynika. Bo jak albumu nie lubiłem, tak nie lubię. Nie mój świat, nie moja bajka. Mogę tego słuchać bez problemu jak leci, ale nie będę udawał, że powrócę z własnej woli. Jak muzyka pasuje, to żadna długość nie straszna. A jak nie pasuje, to i 40 min. to za długo.
Nie mam ulubionych utworów, bo wszystko zlewa mi się w jedno. Nie wiem, ile musiałbym słuchać tego albumu, żeby coś wyróżnić ponad resztę.
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 02 lut 2023 06:33

Massacre - Killing Time

Nic dla mnie lepiej nie oddaje charakteru tej płyty, jak jej tytuł. Jeśli miałbym się zastanowić, co - z rzeczy, które znam ofc - w muzyce stanowi genialne wprost ucieleśnienie idei bezceremonialnego "zabijania czasu", byłoby to właśnie to. Album, do którego podchodziłem kilkakrotnie, gdyż, trochę podobnie jak u shodana wyżej, na samym początku był dla mnie głównie chaotycznym rzępoleniem, równie chaotycznym tłuczeniem w bębny i generalnie hałasem i chaosem bez ładu i składu. Tzn. wciąż uważam, że część powyższego opisu pasuje, no bo to jest dość chaotyczne (przy całym swoim zaplanowaniu) i jest rzępolące (choć nigdzie nie twierdzę, że to źle). Różne gitarowe pstryknięcia bzyki, które gdzieś tam dochodzą w tle jeszcze podbijają ten dość cudaczny obraz. Hien wspomniał o duchu Frippa unoszącym się gdzieś nad tą produkcją. Tbh lepiej bym tego nie określił - całość brzmi, jakby Fripp wlazł w głowę każdego z członków bandu i sterował ich łapami w trakcie gry. Słucham sobie, słucham, i tak kminię, skąd ja znam ten styl i co mi przypomina... Ewidentnie wyszorowało mi łeb ostatnio, gdyż niemal wszystko - od bębnów po każde wiosło - brzmi tutaj jak (oczywiście przy zachowaniu odpowiednich proporcji, tamte rzeczy nie były aż tak surowe i było trochę klawisza jednak) wczesne albumy Briana Eno, a przynajmniej te ich części, które były... niespokojne xD Dość powiedzieć, że na prawie każdej z nich gitarowo udzielał się właśnie Robert "Co Ja Odwalam Ze Swoją Żoną W Social Media" Fripp. Sekcja perkusyjna też strasznie zajeżdża Philem Collinsem z Another Green World, choć bardziej jest to nawet vibe Roberta Wyatta z Taking Tiger Mountain. Ta muzyka wydaje się wyjątkowo niezaplanowana, trochę na zasadzie pierwszego albumu .O.Rang (kapitalnego skądinąd projektu, jaki powstał po rozpadzie Talk Talk na jego "gruzach"), czyli "nagraliśmy to zanim to napisaliśmy". Czuć taki charakter mocno, ale właśnie przy tym 3-4 odsłuchu całość zaczyna się bronić. No dobra, źle to ująłem, ja lubię takie muzyczne przeszkadzajki, więc też nie chodzi o to, że to jest złe. Ale żeby w pełni docenić, no musi się przestawić w mózgu. Czy mnie się w pełni przestawiło? Sam nie wiem jeszcze, ale nawet, jeśli nie, to perspektywy są budujące. Skojarzenia z Discipline jak najbardziej na miejscu, choć poza amalgamatem frippopodobnych zagrywek z enopodobnymi pomysłami wyczuwam też mocne zaznaczenia się post punku, co zresztą dobrze pasuje do momentu wydania płyty. Kurde, czuję to. Będę wracał i będę słuchał, myślę, że z każdym kolejnym odsłuchem będzie tylko zyskiwać. A jeśli miałbym wymienić ulubieńców, zdecydowanie będą to Legs, Ageing With Dignity, Not the Person We Knew i As Is. As Is w ogóle brzmi jak coś, co spadło z sesji Eno + reszta świata. Ale potem znów sobie myślę, Laswell, Laswell, skądś kojarzę nazwisko... No jasne, typ GRAŁ u Eno przy jakichśtam okazjach. Sprawdzam, i np. wywijał na basie na jednym czy dwóch numerach z monumentalnego albumu My Life in the Bush of Ghosts duetu Eno-Byrne, i to było moje brakujące ogniwo. Killing Time totalnie brzmi tak, jak coś, co mogło być wstępem do sesji nagraniowych do wyżej wymienionego, zanim panowie ogarnęli, że chcą wszystko samplować (już wuj z tym, że chcieli od samego początku). Światy się przenikają, muzyka się na siebie nakłada, nikt nie wynajduje koła jednocześnie wynajdując koło. Dobra rzecz, kol. Dragonie, dobra rzecz.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 03 lut 2023 07:51

Mentos niestety czasu nie ma na recki, trudno, dojedzie do nas.

Otwieram kolejkę dla Liquid od Recoil
shodan pisze:
03 sty 2023 15:25
Recoil – Liquid

Tak robaczki, jak elektronicznie, to elektronicznie. Trzeba zakończyć tę pierwszą 10-kę efektownie. Nie wiem, jak tam reszta stoi ze znajomością tego albumu, ale czas żeby Murzyn zapoznał się wreszcie z najlepszym dziełem pana Wildera.
Gdy byłem w 2003r. na misji w Syrii to kupiłem za całe dwa dolce ten album na CD. Wtedy nazwa Recoil nic mi nie mówiła, ale ponieważ w takim kraju jak Syria nawet w sklepach muzycznych wszystko jest pirackie, to sklepikarz przed wydrukowaniem okładki sprytnie wkleił napis feat. Depeche Mode czy jakoś tak. Tym samym zaciekawił pewnie niejednego fana DM tym wydawnictwem. Dowiedziałem się potem, że to solowy projekt Wildera. Posłuchałem raz, drugi, odbiłem się jak od ściany i odłożyłem do końca misji. Nie rozumiałem wtedy tej muzyki ni w ząb. Po powrocie do kraju robiłem jeszcze jakieś próby, ale znowu bez powodzenia. Dopiero wiele lat później dostałem potężnej fazy na SOFAD, który też wcześniej nie należał do moich ulubieńców. Polubiłem i doceniłem w końcu ten charakterystyczny muzyczny styl Alana. A od SOFAD było mi już dużo bliżej do Recoil. Najpierw załapałem dużo przystępniejszy album Bloodline, potem przyszła kolej na Unsounds Methods, aż w końcu na Liquid. Długo nie rozumiałem tego albumu, ale jak już do mnie przemówił, to z pełną mocą.
Album powstawał od lipca 1998 do czerwca 1999r. Czyli dosyć długo, ale patrząc na jego rozmach nie powinno to raczej dziwić. Wilder musiał włożyć w niego naprawdę mnóstwo pracy, a wiadomo, że znany jest z perfekcjonizmu. Muzyka w Liquid utrzymana jest w podobnym duchu co Unsound Methods. Uznano Liquid za album koncepcyjny obracający się wokół katastrofy samolotu, której świadkiem był Wilder wraz z żoną.
Ten elektroniczny album skomponowany przez Wildera spinają dwie części Black Box, w których narrację prowadzi Reto Bühler. Bardzo klimatyczne są to kompozycje, które świetnie wprowadzają słuchacza w album oraz go fantastycznie wyciszają.
Podstawą brzmienia albumu jest powoli sączący się rytm i spiętrzone syntezatorowe frazy. Wilder zaprosił do studia kilka charakternych wokalistek lub narratorek: Diamandę Galas, Nicole Blackman, Rosę M.Torres i Samanthe Coerbell. W utworze Jezebel wystąpił też The Golden Gate Jubilee Quartet. Zestawienie nowoczesnej elektronicznej muzyki z wokalem przywołującym na myśl murzyńskie przyśpiewki sprzed półwiecza dało piorunujący wręcz efekt. Ale dla mnie każdy utwór na Liquid to jest prawdziwe dzieło sztuki. Kompozycje są raczej mroczne i niepokojące. Bogactwo dźwięków po prostu przytłacza. Wilder jako kompozytor w DM sprawdzał się raczej bardzo przeciętnie. To nie była jego bajka. Za to w Recoil odnalazł się idealnie. Zawsze byłem pod wrażeniem, jaki zmysł musi posiadać muzyk tworzący coś taki skomplikowanego jak Liquid.
Muzyka na Liquid jest wg mnie niesamowicie filmowa. W niektórych miejscach można doszukać się też orientalnych brzmień. Mnie najbardziej jara sposób wykorzystania w wielu miejscach na albumie perkusji. Już na SOFAD mieliśmy tego próbki. Niektóre utwory są ze sobą połączone, co zawsze bardzo w muzyce lubiłem. Alan znał się na sprzęcie i słychać to na każdym kroku. Potrafił wycisnąć z niego wszystko, co się dało.
Nie będę tu więcej pisał, bo ciężko opisywać słowami tę muzykę. To trzeba po prostu posłuchać. Liquid to trudna muzyka. Ja latami się do niej dobijałem bez skutku. Ale jak już się człowiek dobije, to potrafi dać niesamowitą satysfakcję ze słuchania.
Ze względu na ciężki klimat i nawał brzmień to nie jest album do słuchania na co dzień. Ja Liquid uwielbiam bezwarunkowo, ale po przesłuchaniu potrafię przez kilka tygodni nie wracać. Dopóki znowu nie nabiorę ochoty na zanurzenie się w tym wyjątkowym muzycznym świecie.

https://www.youtube.com/watch?v=MkPtn7m ... fE&index=2
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 03 lut 2023 09:42

Nie za szybkie to tempo? XD
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 03 lut 2023 10:03

Nie dość krótka ta Masakra że powinniśmy już ją mieć za sobą? shodan z devem przedwczoraj się ogarnęli a mentos coś nie bardzo, to nie wiem ile czasu potrzebuje
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 03 lut 2023 10:06

Ja wiem tylko jedno, kiszę tę recenzję Anala od tygodnia i chce się jej już pozbyć.

Recoil – Liquid

Z pisaniem o Alanie jest jak tańczeniem o architekturze, można sobie nogi połamać, a i jeszcze awanturę rozpętać. Z Alanem jest też tak, że pomimo tego, iż jest dosyć underrated, to i tak jest overrated. Ta garstka fanów jaką ma, wychwala to co robi, jakby wynalazł koło, a tymczasem facet dłubie sobie swoje rzeczy w spokoju, nie aspirując do miana jakiegokolwiek geniusza muzyki, przewrotowca, rewolucjonisty, itd., i zdrowo by śmiechał z tych grubo wyolbrzymionych opinii na swój temat.

„Liquid” to audiobook zmęczonego człowieka. Zmęczony album. Róg, w który Wilder zagonił się jako niespełniony kompozytor muzyki filmowej, próbując być Badalamentim, ale ostatecznie będąc Badalamentim „w domu”. Kiedy zacząłem słuchać, to pomyślałem sobie, że może byłem zbyt surowy, bo to muzycznie brzmi ok. Po zakończonym odsłuchu, pierwszym od wieków, wiedziałem już w czym tkwił problem i może teraz potrafię nawet lepiej zrozumieć jakie są jego źródła. Anal wałkuje na tym albumie jeden temat, w jednym tempie, z jedną paletą różnych dźwięków. Na papierze to nie jest problem, lubię spójnie brzmiące płyty, które operują w skromnej palecie barw (np. „Exile” Numana), ale „Liquid” nie daje tego, co pozwala pociągnąć płytę w takiej konwencji – dobrych kompozycji, które u podstaw wyciągnęłyby te utwory z monotonni brzmienia. Domyślam się, że takimi elementami miały być wokalizy, ale one problem tylko pogłębiają. Obadajmy to chronologicznie.

„Black Box” nastraja jeszcze w miarę pozytywnie, bo tu jeszcze nic nie wiadomo. Jest mocno filmowo, wręcz to brzmi jak żywcem wycięte z filmu, z jakimś głosem z offu prowadzącym narracje na początku filmu, przez napisami początkowymi. No dobra, wchodzi „Want”. Muzycznie typowy Anal. Tego nie mogę mu odmówić, ma charakterystyczne to brzmienie, wprawdzie tak się w nim zagrzebał, że nie jest w stanie zrobić kroku w inną stronę do dziś, ale przy takiej ilości albumów, można darować. Powiem tak. Na tym etapie, ten album jeszcze mnie w miarę przy sobie trzyma. Muzycznie. Na wokalu Nicole Blackman. Nie wiem czy to było życzenie Alana, czy laska ma taki styl, ale generalnie to brzmi jakby Wilder zadzwonił na jakieś 070072772 i nagrał zwierzenia babki, która odebrała. Jest to cringe, delikatnie mówiąc. Treść tekstu też mnie nie kręci, poważne tematy podane w takiej formie tracą dla mnie wiarygodność. Dobra, lecimy dalej, „Jezebel”. Pierwszy kawałek Recoil jaki usłyszałem w życiu, jakoś ponad 20 lat temu. Jeden z ciekawszych momentów na płycie, w sumie najlepszy dla mnie. Porządny wokal, prawdziwie czarny, a nie udawany jak na „subHuman” (nie, że to robi jakąś olbrzymią różnicę), po prostu dobra piosenka, w której Wilder wykorzystuje fajnie i z sukcesem wszystkie swoje alanizmy. Jest super.
Ale chyba za super, bo Alan znowu dzwoni na sex-telefon. „Breath Control” i tutaj zaczynają wypływać pewne problemy. Muzyka staje się kompletnym tłem dla tej porno narracji, ale ona nie dostarcza, wręcz przeciwnie. Na tym etapie zaczyna się robić zbyt pretensjonalnie. Blackman miauczy tekst o gwałcie i po prostu nie potrafię się nie skrzywić przy takim dostarczaniu tego tekstu. Na końcu brakuje tylko „zaaadzwoń, Kasia Figura”. Do tego jakieś dźwięki rozdzieranych ciuchów, Alan why? Utwór w tle się rozwija, pojawiają się fajne dźwięki syntezatorów, ale szybko giną, bo u Alana jedna rzecz nie może się pojawić więcej niż raz, trzeba pakować więcej (co z jakiegoś powodu nie przekłada się na jego podejście do loopów). Problem w tym, że gęstość tego kotła wcale nie świadczy o tym, że jest ciekawie. Zaczyna się wręcz robić nudno. Kawałek brzmi jakby w ogóle nie miał być utworem, tylko jakimś filmowym podkładem pod scenkę i to takim, który poza kontekstem obrazu nie istnieje.
„Last Call For Liquid Courage”, Samantha Coerbell na wokalu, jest lepiej. Mniej miauczenia, więcej energii w tym mówionym wokalu, pobrzmiewa mi to lekko Karen Finley, ale bez humoru. Muzycznie też jest lepiej niż chwilę temu, mimo że podobnie. Ponurawy, lekko bluesujący klimat (te organy), to trochę zalatuje Bad Seeds. Potem wchodzi już czysty Anal z charakterystyczną perkusją i gitarami w tle. Na tym etapie już się wie, że jesteśmy skazani na tę audiobookową konwencję (a „Jezebel” to była zmyła), więc tez nie staram się myśleć o tym czego tu nie będzie.
W połowie wchodzi trochę fajnej elektroniki, bit ładnie niesie to wszystko, pojawiają się skrecze, które Alanowi (co w sumie zaskakujące) zawsze fajnie wychodziły (tzn fajnie je dobierał, bo są kradzione). Jest spoko, acz myślę, że 4 minuty tego kawałka by wystarczyły w zupełności. Lecimy, dalej „Strange Hours”, kawałek wśród fanów Recoil kultowy. Ja się wyłamię i od razu zaznaczę, że nie przepadam jakoś bardzo za Diamandą Galas, chociaż doceniam, że przynajmniej śpiewa, a nie mamrocze. Babka brzmi tutaj, jak Macy Gray po całym dniu jarania fajek i picia alkoholu. Muzycznie Wilder zaczyna się powtarzać, czy raczej wypływa po prostu generalna nijakość muzyki na tym albumie, bo wiele fragmentów brzmi tutaj jakby Alan nie miał już pomysłu, co z tym zrobić. Fajne są te fragmenty z orkiestrą (samplowaną), znowu filmowe motywy i może właśnie tym Wilder powinien się zająć? Dziwię się, że nikt się do niego do tej pory nie zwrócił z takim zleceniem, zwłaszcza w momencie kiedy duet Reznor/Ross zaczął już zdrowo pożerać własny ogon, i ich soundtracki są dosłownie identyczne. Alan próbuje tutaj stworzyć coś, co ma być dziełem samowystarczalnym, ale mu nie wychodzi. Gdyby to była część pakietu filmowego, zdecydowanie lepiej by to grało, miałoby jakiś sens. Ja tu gadu gadu, a tu jakieś plemienne rytmy wjechały, a Galas dostaje spazmów. Doceniam, że Wilder próbuje tutaj coś pokombinować, ale niestety nie bierze mnie to. Jest to zbyt z dupy. No nie ważne, i tak się już skończyło. „Vertigen”, tym razem hiszpański spoken word by Rosa Torras. Wchodzę na wikipedię, czytam, że to była znana tenisistka. Fajnie, że Alan postąpił nieszablonowo, zresztą poświęcił sporo swojej kariery pokazując, że on stara się tylko nieszablonowo myśleć. Wyszło na pewno lepiej niż w kawałkach z Blackman. Muzycznie jakieś przebitki muzyki filmowej, są chórki, jakieś wokalizy. Rob się orientalnie. Szkoda, że wszystko to ma takie muzak-quiality. Jakby to była jakaś stockowa muzyka do użycia w trailerach o Bliskim Wschodzie. Na tym etapie zaczynam się już niecierpliwić i płyta mogłaby się już kończyć. Ale ok, wraca Samantha Coerbell w „Supreme”. Z tych mówionych featów, ten najbardziej mi leży, pobrzmiewa trochę prezenterem stacji telewizyjnej, ma to taki lekko humorystyczny vibe (więc jednak blisko Finley). Muzyka w tle powiela to co już Alan robił, do tego stopnia, że nawet gdyby przekopiował cały kawałek użyty wcześniej, to bym się nie zorientował. „Chrome” i mam wrażenie, że jest mi już wszystko jedno, jestem zmęczony tą muzyką, tym albumem, tym brzmieniem, a do tego wraca Nicole Blackman. Chcę już tylko żeby ten album się skończył. „Back Box 2” idealnie zamyka tego audiobooka.

Zmęczony album, zmęczonego człowieka, zgorzkniałego, przyduszonego długami w wytwórni i brakiem prejzu z prawdziwego zdarzenia. Album nagrany do filmu, którego nie ma, który by stanowił dla tej muzyki jakąś podporę, a bez której ten nie daje rady. Odnoszę wrażenie, że pół kariery Recoil, Alan spędził na próbie zrobienia swojego „Dummy” (najbardziej zbliżył się do tego w „Drifting”), ale mu nie wyszło. Come back w postaci „subHuman” był odświeżający i po prostu dużo lepszy. Wcześniej, Alan wykorzystał wszystkie asy na „Unsound Methods”, płycie pod wieloma względami podobnej do „Liquid”, a jednocześnie pod każdym względem lepszej.
Nawet sampling tutaj Wilderowi słabo wychodzi, a niektóre loopy są przycięte niesamowicie niechlujnie. Kilka głównych nawet dmlive wiki i nie ogarnęło, natomiast zrobił to Murzyn (o czym na pewno wspomni w swojej recenzji).

Dobra, czas podsumować i już dać Alanowi święty spokój. Po wyśmienitym Massacre, Recoil rozczarowuje, ale niestety taka to jest płyta. Alan utopił się w swoim analizmie, zrobił o ten jeden krok za daleko, zaprosił o jedną autystkę za dużo, jednocześnie jadąc cały album na dwóch loopach xD Moje zdanie po tych wszystkich latach się nie zmienia, co najwyżej teraz bardziej rozumiem, co w „Liquid” jest nie tak, w czym chybia w porównaniu do tego w czym inne płyty Recoil trafiały, i czemu mi się nie podoba. Tylko do „Jezebel” warto tu wracać. Całe szczęście Alan się ogarnął i nagrał „subHuman”, który był nie tylko powrotem do formy, ale też najlepszym albumem Recoil.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 03 lut 2023 10:38

Recoil - Liquid

No i stało się. Bestka ma swoje sukcesy na koncie, jednym z nich niech będzie zapoznanie mnie z resztą nieznanej mi dotychczas dyskografii Recoil, bo jeszcze rok temu tylko subHuman oraz Liquid właśnie nie znałem (mówię jedynie o albumach studyjnych). Wrzuta Dragona - choć się jej obawiałem - okazała się naprawdę znośna a momentami nawet przyjemna. Teraz shodan prezentuje swój ulubiony album Alana Wildera zapowiadając go jako najlepszy w jego dyskografii, mając zatem takie dwie rekomendacje Recoil podchodziłem do tej płyty z dużą ciekawością.

Tematycznie album spinają intro oraz outro skupione wokół traumatycznego przeżycia jakim była katastrofa odrzutowca, której świadkiem był Wilder w latach 90. (swoją drogą nie wiem dlaczego zawsze byłem przekonany że to był helikopter). Z grubsza oparte są na niby monologach pilota tegoż odrzutowca i smyczkach robiących trochę dołujący klimat. Najlepsze jest to że ta klamra jest trochę od czapy bo nie ma związku z całością albumu w sumie.
Album na dobre rozpoczyna Want, w którym trip-hopowy podkład z nieco filmowym klimatem (mieszanka dobrze eksploatowana na Mezzanine grupy Massive Attack) uzupełnia monolog Nicole Blackman, w którym opowiada o swoich pragnieniach. W tym utworze po raz pierwszy pojawia się specyficzne brzmienie werbla jakie w sumie lubiłem kojarząc je choćby z Low Place Like Home grupy Sneaker Pimps. Fajnie buczy bas, elektryczna gitara oraz smyczki z biegiem utworu intensyfikują napięcie aż całość się wypala i kończy szeptanym outro. Solidne wejście w płytę, ładnie nakreśla też klimat jaki będzie panował na tej płycie (ale o ile dobrze pamiętam podobny do tego co znamy z Unsound Methods i później subHuman), gdybym miał jednym słowem go określić użyłbym słowa NOIR. Słuchając kolejnych utworów przed oczami pojawiały mi się obrazy z filmów i gier jak Sin City, Max Payne, GTA2 czy jedna z gier o których czytałem w dzieciństwie ale nigdy nie dane było mi w nią zagrać - Dreamweb. Sam vibe więc skojarzenia budzi pozytywne we mnie, ale vibe to nie wszystko, zobaczmy jak oceniałem resztę.
W Jezebel mamy rap starego Murzyna, który w sumie tak sobie mi podchodził początkowo ale się uleżał, ciekawsze od niego jest dla mnie to co znalazłem pod spodem. Kiedy w pewnym momencie wokal ucichł i leciał sam bit nagle doznałem olśnienia że to brzmi dziwnie znajomo, zwłaszcza kiedy w tle pojawia się co jakiś czas takie zawołanie "e!"... O żesz Ty, no pewnie że znam, hah. Zdziwienie spore ale bit w Jezebel wysamplowany jest z utworu "The Bizness" rapowej grupy De La Soul z 1996 roku:

https://youtu.be/K-MF-SUTjlE

Początkowo nie byłem pewien czy to sampel z De La czy może to samo źródło ale po krótkim śledztwie na whosampled doszedłem do wniosku że to musi być jednak De La Soul bo wspomniany okrzyk "e!" wraz z bitem brzmią tak samo jak u nich, sam okrzyk zaś oni samplowali od Biz Markiego i w oryginale brzmi inaczej. Co ciekawe ani whosampled ani dmlivewiki nie wspominają o tym że Anal samplował tu De La Soul. Suma sumarum jak wiadomo słuchał chłop dobrej muzy ale dziwi mnie fakt że nigdzie nie ma słowa na ten temat a każdy miłośnik De La Soul by to z miejsca rozpoznał podejrzewam. No nic, jedziemy dalej, kiedy bit robi się ostrzejszy i wchodzi taki dźwięk harmonijki (dosłownie jakby jedna nuta pojawiąjąca się w pętli co jakiś czas) mam wrażenie trochę jakbym słuchał utworu "19-2000" grupy Gorillaz. Ogółem numer jest całkiem spoko.
Następny w kolejce jest Breath Control i tu dostaję lekkiego deja vu bo brzmi to nieco jak kalka z Want - bicik w klimacie Mezzanine + bas, gitary i smyczki + monolog Blackman o podtekście seksualnym, włacznie z szeptanym outro. Niby spoko, tylko no to już było.
Wchodzi Last Call for Liquid Courage i co otrzymujemy? Podobny klimat, tym razem mamy powrót wspomnianego werbla z tym specyficznym reverbem znany z Want, tylko tym razem kto inny prawi dziwny monolog. No dobra, za moment są jeszcze jakieś samplowane wokale, skrecze i... zaraz, zaraz, co to tam pogrywa w tle...?
Dokladnie chodzi mi o wyciszenie w 1:24 utworu i... no nie wierzę, haha, przecież to znowu jest bit z "The Bizness" De La Soul xD nie mam wątpliwości, zwłaszcza że tym razem wycięty jest bit z fragmentem wokalu Commona przedstawiającego się "Common Sense" w tamtym utworze. Trochę beka przyznam żeby samplować ten sam bit dwa razy na jednym albumie, nie uznałbym tego za przejaw geniuszu no ale dobra, tym bardziej dziwię się że wzmianki o tym nigdzie żadnej znów nie ma. Na tym etapie albumu zaczyna już powiewać nudą bo mnie te gadane numery nie wciągają, nie ma w nich nic interesującego dla mnie. To co najlepsze w tym numerze to jego płynne przejście w Strange Hours, ten fragment filmowego ambientu to najbardziej noir moment albumu chyba. Jedziemy z kolejnym bitem o podobnie brzmiącym werblu a na wokalu tym razem coś ala stara przepita burdel mama xD przewracam oczami i przebieram nogami słuchając tego, ale jest tu tez jeden z najlepszych fragmentów albumu - smyczki jak u Moby'ego, szkoda że tak roztrwonione w tym utworze. Na koniec stara prostytuta dostaje padaczki, to jest z kolei moment po którym nieraz nie byłem w stanie słuchać dalej tej płyty xD
Na temat Vertigen nie umiem nic zbytnio napisać, powiela schematy znane już na tej płycie tylko tym razem wokal damski mówi w języku... portugalskim? Nie wiem. Nie jara mnie ten klimat na dłuższą metę a Alan jedzie album praktycznie na jednym patencie z wyjątkiem Jezebel. Supreme jest nieco bardziej syntetyczne w brzmieniu ale poza tym ma w sobie wszystkie grzechy tej płyty, to co w pierwszym utworze stanowiło jeszcze zaletę czy błogosławieństwo na tym etapie już jest jego przekleństwem. "Klimatyczny bit", nudny monolog. Kiedy Nicole Blackman w Chrome mówi "so let's be done with this" mam ochotę krzyknąć Alleluja! Jeśli ostatni jej monolog coś przynosi to refleksję że w sumie ma fajny, zmysłowy głos i mogłaby z powodzeniem szukać pracy w seks-telefonie xD album wieńczy totalnie od czapy jak już wspominałem outro i kompletnie nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

Nie rozumiem tego zabiegu z tym monologiem pilota, nie wiem co autor miał na myśli bo przez cały album jesteśmy bohaterem jakiegoś dziwnego komiksu w którym bogater błąka się całą noc po dzielnicy czerwonych latarni, hyyy. Czy to traumatyczne doświadczenie pchnęło Alana do spełniania swoich najskrytszych fantazji, czy o to w tym wszystkim chodzi - NIE WIEM xD shodan zapowiadając Liquid pisał że czas bym wreszcie poznał najlepszą płytę z dyskografii Recoil, rzecz w tym że ja już ją poznałem i to było subHuman. A, napisałem swego czasu że wiem czemu Alan odszedł z DM i żartobliwie miałem na myśli to że oni swego czasu trzymali się zasady by nie używać dwa razy tego samego brzmienia, więc może po to własnie chłopina odszedł by jechać pół albumu tym samym werblem albo samplować po kilka razy jeden bit xD oczywiście trochę śmieszkuję teraz i niby w tym nic złego nie ma ale szkoda jak chwilami miałem wrażenie że słucham w kółko tego samego. No ale, stało się - uzupełniłem znajomość dyskografii Recoil, choć myślę że spokojnie mógłbym bez tego żyć.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 03 lut 2023 10:44

Długość płyty nie ma znaczenia, tydzień to trochę mało plus fajnie, że macie gotowe recki, ale nie każdy może sobie na to pozwolić ;) nie ma co pospieszać aż tak imo
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 03 lut 2023 19:12

Recoil - Liquid

Urgh, zmęczył mnie ten album. Z kilku powodów. Zacznę może od tego - co chyba już powiedziałem przy okazji recki subHuman - że ja generalnie Recoil lubię. Nie przeszkadza mi nadmierna "soundtrackowość" tej muzyki, nie przeszkadza mi jej skomplikowanie, obecna jedna tu i ówdzie pretensjonalność też nie jakoś bardzo. ALE. To trzeba przyjmować w odpowiednich dawkach. Moment na zachwycenie się solowym projektem Wildera miałem dokładnie 16 lat temu, no i był to moment soczysty, bowiem wchłonąłem wszystko, co się dało i jak tylko się dało. Jeszcze właśnie tamtego roku latem miało premierę rzeczone subHuman, żyć nie umierać. Nawet 1+2 wchodziło mi jak złoto. Jednak po czasie, i to takim dłuższym, za najlepsze jego dzieło uważam Bloodline. Najbardziej melodyjne, najbardziej "klasyczne" w podejściu do muzyki, bez zbędnego przekombinowania. Kipiało wczesnymi najntisami (nadal kipi), wchodzi momentami w acidowo-triphopowe rejony, naprawdę dobra rzecz. Na drugim miejscu ustawiam Hydrology, bo jestem stuknięty, i takie długie, rozwleczone pasaże poprzetykane byle czym strasznie mi zawsze utykają w głowie. Na trzecie dam Unsound Methods, a więc płytę, do której kawałek czasu się w sumie przekonywałem. Pomógł mi w tym jeden numer, na którym byłem te 16 lat temu mocno zafiksowany, a więc Shunt, i to równie mocno otworzyło mnie na całość. No ale do rzeczy.

Liquid już wtedy słuchałem oczywiście. Najbardziej wkręcił mi się jeden numer, i pewnie nie będzie zaskoczeniem, że było nim Strange Hours. Uwielbiam ten soundtrackowy wstęp, sposób, w jaki się buduje, perka jest świetna, cały nastrój, klimat, etc., no miodzio. Trochę musiałem się przekonać do wokalu Diamandy Galas, który jednak nie rujnował mi całości. Z prostego powodu - był inny o całej reszty, a zwłaszcza męczącej freda Blackman, która nie dość, że - tak, jak już przedmówcy stwierdzili - sunie tym głosem do mikrofonu jakby chciała pomóc mi w masturbacji (tylko ja akurat ochoty nie mam i też męczę freda), to jeszcze absolutnie wszystko na jedno kopyto. O dziwo, w ogóle nie podeszło mi wtedy Jezebel (ale wciąż byłem stuknięty i szukałem EJTISOWYCH MELODII W MUZYCE; na szczęście mi przeszło), potrzebowałem czasu aż do lata, żeby docenić ten utwór. Dziś uważam go za najlepszy na krążku. I właściwie... tylko ten. No dobra, opening i zamknięcie są obiecujące, ale w środku nie dzieją się nie wiadomo jakie cuda. Podszedłem do tej płyty mocno od niechcenia, bo jestem teraz zawalony aktywnościami etc., i jakoś replay rzeczy, które w sumie znam, mnie w tym konkretnym momencie nie kręci. Jednak no, dałem mu szansę, myślę, może mi się coś zmieniło, bo tak naprawdę to tego konkretnego wydawnictwa wielkim fanem nie byłem. No i się nie zmieniło. Może poza jednym - nawet Strange Hours męczy mnie w tej chwili przy wejściu wokalu Greczynki z piekieł. Także Black Box wciąż daje radę, nie powiem, Want nie jest aż takie złe muzycznie, zresztą Blackman tutaj jeszcze tak bardzo nie boli. Jednak gdybym miał wybierać utwór, który z jej głosem mi podchodzi tutaj najbardziej, to byłoby to Breath Control, choć jest mocno pretensjonalny pod każdym bodaj względem (i to mimo tego, iż Recoil generalnie taki bywa). Potem wpada rzeczone Jezelube, a ja wpadam w zachwyt. Ten... zdycha tuż po Breath Control, gdzie ja nagle dostaję poczucia nagłego uświadomienia, krzyczę EUREKA! i opadam na krzesło. Czemu lubiłem Breath Control? Bo słuchałem go zawsze jako pojedynczego numeru xD Umieszczony w kontekście całości jednak trochę męczy. Blackman mnie nie pociąga, raczej mam ochotę szybko wstać, ubrać się i wyjść. Last Call for Liquid Courage jest i zawsze było dla mnie bezpłciowe. Nie polubię się z nim chyba nigdy już. No trudno. No i wreszcie, ten gigant sprzed lat, czyli Strange Hours. Wstęp wciąż mnie kupuje, potem się ładnie rozkręca, potem mamy Galas i... ehh, no nie xD Hien już zapodał częściowo ten żart, ale skisłem srogo, jak parę dni temu rozmawialiśmy o Płynie i powiedział, że gdyby szlugi i wóda umiały śpiewać, miałyby jej głos. Ja powiem więcej - Galas generalnie jest ucieleśnieniem mitu o Persefonie, która ewidentnie wydostała się ze Styksu i opuściła podziemia przy okazji jakichś wykopalisk na Krecie, po czym pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było podpisanie kontraktu z Mute. Co jak co, ale "mute" to ona nie jest. Za to jeśli ktoś potrzebuje więcej mieszaniny all-feminine Throbbing Gristle z Blixą Bargeldem z EN, to polecam jej twórczość tak w ogóle. Odtrutką na bezpłciową Blackman jest wyborną. Vertigen znów robi trochę twist na płycie, ale nie podoba mi się jakoś szczególnie. Brzmi jak straszny zapychacz, takie coś, co wyszło Analowi w jedno popołudnie i stwierdził "A CO, WRZUCAM, NIKT MI NIC NIE POWIE". No, ja mówię, ale Anal ma to w (hehe) dupie. Na Supreme wraca Coerbell z Last Call blablabla i tutaj to jest nawet, nawet... tzn. nie ma jakichś wielkich odkryć muzycznie, ale podobał mi się zawsze opowiadający historię tekst. Chrome to z kolei znowu miks wszystkich poprzednich numerów zblendowanych z losowymi przyprawami. Jak się kończy, to robi mi się przyjemniej. O, klamra z drugim Black Boxem i playlista zakończona. Jesus, muszę sobie szybko odpalić The Sermon, albo chociaż Edge to Life. Tam są dobre rzeczy wyrażone wprost. Tutaj jest taki styczeń/luty każdego roku, już są to są, ale kompletnie zbędne.

Podsumowując, no jak nie polubiłem się z Liquid lata temu, tak nie polubię się nadal. Dziki ma naprawdę dużo lepsze rzeczy w katalogu, a jeden czy dwa numery wiosny tutaj nie poczynią. Unsound Methods, o, to by zyskało moje uznanie. Nie planuję wrzucać, może ktoś inny to zrobi i poczyta prejzy z mojej strony. Albo Bloodline. Albo kurde, Hydrology, bo naprawdę wszystko będzie lepsze od tego czegoś, co brzmi trochę tak, jakby Alan miał błyskawicznie wypełnić zobowiązania kontraktowe. Wrzucił co miał pod ręką, akurat trafiło się ślepej kurze ziarno z Jezebel, ale dzieci z tego nie będzie (na pewno nie, jeśli miałbym się obudzić obok Blackman). Słuchając tej płyty miałem taki feeling, jakby ktoś mnie zmuszał do oglądania Na dobre i na złe. Jest niedziela wieczór, humor trochę popsuty, a i ja sobie nie pomagam. Wracam do swoich drone'ów i męczyć dalej Dead Stars od Covenant. Alan zmęczył mnie już dostatecznie mocno.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 03 lut 2023 19:22

O widzisz pardon, zapomniałem o Hydrology a Grain pamiętam bardzo mi się podobało z uwagi na Glassowe inspiracje więc pewnie wrócę i dopiero zdecyduję czy wolę to czy subHuman.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 03 lut 2023 19:25

devotional pisze:
03 lut 2023 19:12
The Sermon, albo chociaż Edge to Life
Stary, to są moje ulubione kawałki z tych płyt Recoil xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 05 lut 2023 02:23

Podsumowanie Masakry po recenzyi mentosowej

Recoil - Liquid

Liquid to była płyta, do której się najdłużej przekonywałem. Serio. Z solową twórczością Anala miałem nawet takie sytuacje, że do tych sympatycznych zabaw z samplami na 1+2 wracałem częściej niż do materiału z Płynu tudzież Cieczy. Gdzieś po gruntownym przetłuczeniu i oswojeniu się z subHuman i Unsound Methods któregoś sympatycznego dnia zapragnąłem lepiej poznać moją rówieśniczkę. RYM mi podpowiada, że już pod koniec gimnazjum byłem raczej na tak. Pewnie tak naprawdę lubiłem tylko Want, Jezebel i może Strange Hours, a resztę pomijałem xD W liceum miałem czasem powroty do wybranych fragmentów, trochę więcej rzeczy polubiłem... i w zasadzie od dłuższego czasu nie wracałem. Ciekawe, jak to będzie z Liquid po takiej przerwie.

Mówiąc szczerze, deklamowane tutaj teksty nigdy mnie nie zainteresowały. Muzyka jest na tyle sugestywna i ilustracyjna, że to w zupełności wystarcza mi do teraz. Znając Wildera to zapewne jakieś bezpośrednie teksty napisane w taki sposób, żeby nie zostawić żadnego miejsca na niedopowiedzenia, dystans, moment oddechu. Pod każdym względem jest w pełni zaangażowany. Z czasem to dla mnie coraz większy problem. Nie chce mi się wracać do tej muzyki. To nawet nie jest kwestia tego typu, że w pewnym momencie słuchałem Anala tak dużo i dziś jestem totalnie nim nasycony. Tego typu soundtrackowy charakter przestał mnie kręcić. Zimnokrwiste zaplanowanie, wyrachowanie, zero miejsca na improwizację, przypadek... subHuman jest bardziej eklektyczne, a do tego ma w sobie dużo wytchnienia. Tutaj mamy gonitwę. Jedno słuchowisko za drugim. Naprawdę całe lata nie słuchałem tej płyty w całości.

Black Box to jest taka wyraźna klamra, tylko że otwiera i zamyka zupełnie coś innego niż to, co sugeruje. Przejście do Want jest dość gwałtowne, chamskie. Nijaka narracja, która nie budzi we mnie zupełnie niczego. W Want zawsze podobało mi się flow wokalu i doskonale poprowadzona perkusja. Vibe jest boleśnie czytelny, jasny, ale nie budzi skojarzenia z sekstelefonem na przykład. Ciekawy sampling w tle i basowe pojedyncze bulgotania. Want się broni do dzisiaj, tak jak Jezebel, choć nie ukrywam, że Martin napisał lepsze, hehhe. Modelowy trip-hop przechodzi w coś, co na Liquid najbardziej przypomina piosenkę. Niby gospel, niby soul? Nie wiem. Dla mnie do dzisiaj to pewnego rodzaju zagadka. Nie pamiętałem, że ta płyta jest tak bardzo zwarta brzmieniowo. Wydawało mi się, że podkład jest trochę bardziej minimalistyczny. Anal przesadził z tymi dziwnymi głosami w tle pod wokalem, ten maksymalizm po latach wychodzi mu bokiem. Z Breath Control miałem specyficzną relację. Od zawsze lubiłem pierwsze dwie minuty, bo to bardzo sugestywne, stylowe downtempo gęste od basu. Potem wjeżdża już bardziej podkład do CSI, rzeczy, które dobrze znamy z Unsound Methods, choć zamiłowanie do basowych pętli i niskotonowych sampli to już na Bloodline idzie odczuć. Narracja jest nudna, do pewnego momentu jeszcze aranż angażuje, ale na wysokości linijki z wplecionym tytułem, gdy wjeżdżają głębokie wdechy i wydechy, robi się kiczowato i pretensjonalnie. Potem znowu smyki. Inaczej pamiętałem ten geniusz... Last Call for Liquid Courage był ostatnim kawałkiem, który przyswoiłem i polubiłem w okresie dojrzewania. Dzisiaj doceniam ten gitarowy basik, sample wokalne, skrecze, tu przynajmniej jest więcej urozmaicenia. Z drugiej strony kolejna szeptanko-pogadanka, ten sam zestaw perkusyjny, ale w drugiej minucie to przejście robi robotę. Później wjeżdża miejscami filmowy dżezik, który trochę przypomina mi Tutu Milesa Davisa. Totalnie z czapy wyskakuje syntezatorowe arpeggio, ale jak wiecie mnie i Wildera łączy mnie zamiłowanie do takich brzmień, więc rozumiem tę wyższą potrzebę. Przejście do Strange Hours dzisiaj stanowczo za długie, ta wewnętrzna narracja i produkcja nie brzmią najlepiej. Niby proste zadanie, bo wszystko dość podobnie do siebie, ale poprzyklejane na ślinę. SH mogłoby się zaczynać od tego segmentu "just a dream". Cały czas to samo, ale tu ten schemat sprawdza się najciekawiej, a do tego nie ma za dużo gadania, to znowu przypomina śpiewanie. Tłuściutki jest ten bit. W towarzystwie jazzowego instrumentarium oraz różnych świstów i szumów robi robotę. Przed odsłuchem najbardziej cieszyłem się na Strange Hours no i się nie zawiodłem. Szkoda tylko, że ten numer też jest za długi. Zaskakująco blado wypadają te pomysły, szybko się urywają, szybko coś się powtarza, atmosfera niedbale zaaranżowana. Kolejne wjazdy symfoniczne przelewają czarę goryczy, a przecież jeszcze na samym końcu jest kompletnie niezrozumiały jazgot. No cóż...

Vertigen otwiera tę część płyty, do której dojeżdżałem naprawdę rzadko. Był moment, kiedy wracałem do Supreme, ale co było, a nie jest... Nie pamiętałem, że tutaj kolejna pani udziela się po hiszpańsku. RYM podpowiada nawet, że to kataloński. Nie poznaję tego Wildera, którego pamiętam. W tym momencie płyty jest kompletnie bezradny, bez polotu. Wokalizy w tle nadają rytualnego charakteru, ale w takim otoczeniu nie ma szans na powtórzenie efektu z Red River Cargo. Do przytaczanego kawałka z chęcią jeszcze wrócę, do Vertigen już raczej nigdy. Okropny muzak. Wszystko niby pasuje do siebie, ale efekt końcowy to muzyka bez jakiegokolwiek charakteru. Doskonała do puszczenia w tle, żeby kogoś podkurwić. Tribalowe skojarzenia toną w charakterystycznym analowym maksymalizmie. Najfajniejsza okazuje się sekwencja wskakująca w czwartej minucie, choć pasuje do reszty no tak średnio bym powiedział. Nie spodziewałem się, że na tym etapie będę już naprawdę zmęczony. Pamiętam, że kiedyś sprawdzałem tekst Supreme i on ostatecznie zaskoczył mnie ostrością przekazu. Szkoda, że po latach numer brzmi jak pogadanka nagrana do wykorzystania w GTA. Tutaj wokal brzmi dosłownie jak audycja radiowa, inscenizowane słuchowisko o przemocy, jakichś kwaśnych sytuacjach społecznych. Szkoda, że wszystko schematyczne do bólu. Po dzisiaj jestem strasznie zdegustowany tym produkcyjnym recyklingiem. Nie ma atmosfery, nie ma odpowiedniego rozłożenia akcentów, wszystko zmierza donikąd. Końcówka Supreme jest małym światełkiem w tunelu, ten perkusyjny break mi się podoba, ale wybrzmiewa przez jakieś dwadzieścia sekund i koniec balu. Chrome to drugi obok Vertigen kawałek, którego kompletnie nie pamiętałem. Opowiadanych fragmentów to już nawet nie chce mi się opisywać. Przyjemnie jest wtedy, gdy wjeżdża ciekawa, bo wyraźnie zaśpiewana partia w czymś w rodzaju refrenu. Resztę pomijam milczeniem. Kolejny utwór, który kończy się przez całą drugą połowę, jakieś cztery razy zresztą. Pamiętam, że w erze Liquid wyszły jeszcze New York Nights i Don't Look Back. Do tego drugiego wróciłem parę dni przez odsłuchem podstawy. Po totalnym rozczarowaniu z chęcią sprawdziłem sobie te dodatki. NY Nights ma ciekawą pętlę perkusyjną. Sample równie niedbale powycinane, ale brzmi to ociupinkę inaczej niż na Liquid. Pompatyczny fragment w środku wreszcie dopasowany, ale potem znowu wjeżdżają te nieznośne szepty, setny raz Wilder wykorzystuje określone dźwięki i jednak tutaj też się poddaję. Całych dziewięciu minut już sobie nie dam. Don't Look Back okazuje się światełkiem w tunelu. Znowu całość przypomina piosenkę, a do tego ma trochę inny przekaz niż reszta zestawu. Chyba dlatego jestem wyrozumiały dla kolejnej powtórki z rozrywki pod względem sampli. Tutaj jeszcze zamierzam wracać, dlatego bezbolesny odsłuch, ale przyda się długa przerwa.

Bolesna weryfikacja. Żenujący popis Wildera. Jestem wręcz zdumiony, że na subHuman wrócił do takiej formy. Nic kompletnie na to nie wskazywało.

PS Przykro patrzeć, ale ta płyta naprawdę umierała mi w uszach z minuty na minutę.
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4294
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?
Kontakt
Strona WWW

Post 08 lut 2023 04:20

Masakra - Killing Time

Tak, wiem, że zabieram się do pisania tej notki MASAKRYCZNIE długo i chyba jestem blisko pobicia rekordów Musiała oraz Melczeta, chociaż jak sobie przypomnę, to chyba ten pierwszy z nich zalegał z praktycznie całą kolejką. Tutaj miała być emotka składająca się z iksa oraz de, ale byłbym hipokrytą szydząć z prokrastynacji kolegą. Odkładam pisanie jak sójka wyjazd nad morze, nakładam sobie niepotrzebną presję jak szpak przed kradzieżą czereśni, ale już nie będę ZABIJAĆ CZASU. Dobra, przestaję, bo nawet na moje standardy to spora przesada. xD
Wszyscy tutaj wiecie, że moje recenzje głównie składają się z lania wody, pieprzenia oraz pisania "nie wiem". Mimo wszystko, chciałbym byście mi wierzyli, staram się podchodzić do niej w miarę rzetelnie, tj. każdej z tych płyt daję kilka porządnych odsłuchów, bym był w stanie coś wypierdzieć. Tutaj to poszedłem na rekord, bo było ich pięć, a na bank było tego więcej, bo widzę, że dodałem ten album na RYMie jeszcze w 2015 roku. Nie pamiętam tamtego odsłuchu ni cholery jeśli mam być szczery, ale na 96,420% do przesłuchania tej płyty zainspirował mnie pewien ówczesny znajomy. Pewnie was nie interesuje kto zacz, ale i tak o tym nadmienię: miał na imię Filip, mieszkał w Trójmieście i poznałem go przez pewne forum dla eliciarzy, na którym wbił z buta i napisał, że Porcupine Tree w sumie nie jest aż tak chujowe (chyba nawet typ się przewinął przez słynne cfo xd), a później przez jakiś czas regularnie pisaliśmy trochę o tym, trochę o tamtym. W trakcie naszych rozmów brandzlowaliśmy się nad naszym elitarnym gustem muzycznym, co wspominam jako zabawne, wymienialiśmy się spoko rzeczami, co wspominam jako fajne oraz zajmowaliśmy się szukaniem sposobów na prowokowanie jakichś kindermetali oraz toczeniem gównoburz w internecie i to raczej było niefajne.
O tym ostatnim nie będę pisać, bo prostytutka po co. W każdym razie typ miał zaskakująco spoko gust, podrzucił mi dużo ciekawego grania na gitarach, jakichś eksperymentów, post-punków i innych cudów, zasypując mnie przy tym tonami ciekawostek oraz suchych żarcików. Ja byłem w sumie dość leniwy, wiele z tych rzeczy przeskakiwałem po łebkach, w tym i wzmiankowany album. Mógłbym zaryzykować tezę, że to ciekawe, iż dla takiego Roberta ten album okazał się być na tyle ważnym, że trafił do jego życiowej topki, a ja go po prostu olałem, ale takie rzeczy po prostu się dzieją i tyle.
Ja ofc zdołałem tutaj przeczytać wszystko, coście o tej płycie napisali, po to by wrzucić to do generatora AI i skompilować z tego własną esencję - lowkey zachęciła mnie notka murzyna, który z grubsza uznał, że to bardziej gitarowe Discipline i że szanuje, ale nie kuma. Ciężko o lepszą rekomendację dla kogoś takiego jak ja. ;] Nie wiem, jeśli mam być z wami szczery to jakoś tak za bardzo skojarzeń z tą konkretną płytą nie słyszę, generalnie to bym zaryzykował tezę, że to na odwrót, na Discipline słychać bardziej fascynację no wave'm (niekoniecznie tym konkretnym albumem), jak już miałbym to kojarzyć z KC to właśnie ze wspomnianymi przez kolegę Munlupa ProjeKctami czy nawet Thrakiem. Może ciut pod koniec pojawia się coś bardziej zbliżonego, ale też bym nie przesadzał?
Największym Arturem Orzechem do przegryzienia jest dla mnie fakt, że to naprawdę muzyka, o której ciężko się piszę, a przynajmniej mi. Wiecie, dacie mi jakąś Sandrę (lol, wzmianka o niej przy recenzji tej płyty to coś, co mógłbym zrobić tylko ja xd), Bownessa, cokolwiek to ja wam to przesłucham ze 3 razy wezmę wymienię jakieś dwa kawałki i mniej więcej wiem z czym to się je, na czym stoję, umiem jakoś to opisać. Tutaj jest ciężko, tu faktycznie inspiracji jest multum, o jakichś rzeczach typu metrum, zmiany tempa czy innych tego typu kwestiach nawet nie planuję pisać, tu po prostu jest pełen ROZPIŹDZIEL, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Chciałem tu napisać, że słyszę WSZYSTKO, ale to brzmi kretyńsko, ogólnikowo i jednak nieprecyzyjnie. Tę płytę jednocześnie bardzo szanuję od tzw. pierwszego słyszenia, ale też jednocześnie wiem, że jej nie rozumiem i najprawdopodobniej w pełni nie zrozumiem - za każdym razem po prostu wpadam w ten wir szaleństwa, moja wyobraźnia odpiernicza jakieś cuda wianki na kiju i za każdym razem jest to coś innego. Nie ma sensu bawić się w wyciąganie tracków, tutaj wszystko jest dla mnie jedną, wielką, popieprzoną całością i nie umiem tego albumu traktować inaczej.
Klasa, panie Robercie, rzecz wielce to zacna i dobra!
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 10 - EDYCJA LGBTQWERTY+
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 1/8
TERMIN: 19 KWIETNIA
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 08 lut 2023 08:43

Pan Robert może oficjalnie klasnąć pośladami z radości, bo 3/5 pozytywki.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 08 lut 2023 08:49

Nawet jeśli 3/5 tej płyty i tak nie rozumie xd
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup