Best of Forum III

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11326
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 14 mar 2023 08:32

Przecież napisałem:

TYLKO SIEDZIEĆ I ZAPĘTLAĆ

xddd
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 14 mar 2023 10:32

The Cure - The Figurehead

„Pornography” kojarzy mi się z kilkoma momentami w moim życiu. Pamiętam jak dostałem ten album od ojca na imieniny w 2005 r., zaczynałem wtedy dopiero wkręcać się w The Cure i ta płyta była takim definitywnym motywatorem żeby zanurzyć się w tym zespole na maksa. Gdybym sam wybierał, to bym z pewnością dał „Siamese Twins”, mój ulubiony utwór z „Porno”. „The Figurehead” zawsze był u mnie w kategorii czarnych koni, rzeczy które nie porywają od samego początku, ale jest w nich coś na tyle intrygującego, że się je szanuje, wraca się do nich, itd. Co ciekawe, wracam do niego już bardzo okazjonalnie, ale po latach wielokrotnych odsłuchów. Jestem już za stary na otaczanie się taką ilością smutku i mroku w muzyce, chociaż akurat w względem TC jest wystarczająco zdystansowany. No, ale ja tu gadu gadu, a w sumie nic ciekawego nie napisałem. I nie napiszę lol, bo tak jak Murzynowi i Mentosowi, itd., trudno mi się pisze o rzeczach, które dobrze znam i przemieliłem je w głowie wielokrotnie. Nie chcę też żeby to brzmiało jakbym pisał o tym numerze całkowicie na chłodno, bo nadal wywołuje emocje. Mimo, że to nie był hit, ani nawet singiel, w środowisku fanów, „The Figurehead” jest żelaznym klasykiem, podobnie jak pochodzący z tej samej płyty „One Hundred Years”. Pisałem ostatnio przy okazji wrzuty Mentosa, że nie mam teraz szczególnie nastroju na takie gotyckie smęty i nadal nie mam, ale za długo znam ten kawałek, żeby go z tego powodu nie prejzować. Fun fact, Piano Magic fajnie zrecyklingowali ten perkusyjny motyw w kawałku „The End of a Dark Tired Year”.


Charli XCX - Vroom Vroom

Mam wrażenie, że już to słyszałem, w sensie, że Dragon już to wrzucał, ale wiadomo że nie mógł. Smoku pisze o jakiejś charakterystycznej produkcji, nie wiem, może się nie znam, ale ja tu nie słyszę niczego wyjątkowego, produkcja jak milion innych. Generalnie aż do refrenu, to brzmi koszmarnie generycznie, może poza intrem/tym motywem, który potem służy jako mostek (albo siusiak wie co to jest), ale właśnie ten motyw oraz melodyjny, wkręcającysięjakcholera refren, ratują całość i w tym kontekście nawet reszta zaczyna jakoś wyglądać. Niby się odnosi wrażenie, że to takie muzyczne monstrum Frankensteina, pozlepiane z trzech różnych kawałków. Ostatecznie, to się zadziwiająco dobrze trzyma kupy, eksperyment można uznać za udany, jednak nadal pozostaje jakaś ilość munlupowych wieśniaków z pochodniami, którzy chcą to monstrum ubić. Można jednak ich ugadać, dać im w łapę, lub przekonać bliższym zapoznaniem, więc heh, ostatecznie muszę powiedzieć, że jest to bardzo spoko numer xD A się NIE ZAPOWIADAŁO.


Miike Snow - Bavarian #1 (Say You Will)

Musiał musiał mi to kiedyś puszczać w aucie, ale nie pamiętam co mu wtedy mówiłem. Możliwe też, że mi tego nie puszczał, w każdym razie nie zapadło to w pamięć wystarczająco. Wiem, że zespół mi reklamował dosyć energicznie. Numer brzmi jak alt-j w domu, ale tak już trochę Mango w domu. Ogólnie nie jest to złe i jest tu sporo elementów, które mogłyby uczynić z tego coś bardziej wybitnego. Te zniekształcone fragmenty są z dupy, tzn ja rozumiem, że miały być z dupy, ale ich funkcja niestety nie wnosi nic szczególnie pozytywnego, zwłaszcza kiedy zespół wchodzi w rejony Coldplay i to się po prostu ze sobą nie klei. Czasami nie da się stać jedną nogą na jednym tirze, a drugą na drugim, jak Van Damme, bo nie każdy potrafi zrobić taki szpagat i Miike Snow chyba się jednak trochę wypierdalają między tiry. Ale z drugiej strony, już bez jakiegoś filozofowania, nie jest to złe (jak zresztą już napisałem). Więc z automatu chyba znaczy, że jest ok xD Dobra, kolejne przesłuchania klarują trochę tę opinię, jest ok. Mogło być lepiej, ale jest ok, co w sumie jest dobrym podsumowaniem całego Deva xD W ogóle Musiał chce żebym napisał coś o jego 2012 r., chcąc nie chcąc zaczynam być jakimś musiałowym kronikarzem. Ja pamiętam tamten czas, to był w ogóle porabany rok i dla mnie i dla niego. Jego wyjazd do Warszawy wyśmiewałem od początku, ale co najśmieszniejsze, tylko w niewielkim stopniu ze względu na samą Warszawę, ale z uwagi na towarzystwo, z którym miał wynajmować mieszkanie, i któremu ślepo ufał. To wszystko było na takim yolo, że los musiał się w końcu Devowi zaśmiać w twarz. Cytując Jeffa Goldbluma „boy, do I hate being right all the time”. Kiedyś zaczniemy tutaj układać te utwory chronologicznie i prostytutka stworzymy DEVOTEES THE MUSICAL, mówię Wam. Dragon będzie reżyserował, więc wszyscy będziemy chodzić w kieckach, ale jestem na to gotowy.


The Beatles - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Ehh, BITLESI (tudzież BITELSI, żadna z tych ‘wymów’ nie wydaje się do końca dawać sprawiedliwość). Niesamowicie łatwo ich hejtować, co sam przez jakiś czas robiłem. Więcej o tym napiszę kiedy sam będę coś tam wrzucał Bitli, ale przekonała mnie w końcu jedna płyta. I pewnie wszyscy się spodziewają, że właśnie jakiś „Sierżant”, czy „White Album”, czy niech już będzie, „Let It Be”, cokolwiek co stawiało ten band w trochę innym świetle niż „Help”, itd. A tu siusiak, bo tą płytą było „Please, Please Me” xD Wrócę do tego w swoim czasie. W każdym razie, pokochałem ten zespół. Potrzebny jest jakiś zapłon do takiej miłości, jak go nie ma, to można chodzić na około tego dynamitu latami i nic nie łupnie. Współczuję ludziom, którzy krążą tak koło The Beatles chcąc się wkręcić, ale nie potrafią znaleźć tego czegoś. No, ale dosyć o mnie i innych ludziach. Piękny jest ten kawałek. Oni potrafili niesamowite rzeczy wyczarować w czasach, w których takich rzeczy się nie czarowało. Te psychodeliczne fragmenty ala lunapark, mają w sobie coś tak świeżego, że trudno uwierzyć, że oni to nagrali w latach 60. Ten podkład zresztą spokojnie mógłby służyć jakiemuś kwaśniejszemu numerowi Kate Bush z lat 80-tych. Nie będę się rozpisywał nad geniuszem tego zespołu, kto tego nie kuma, to musi próbować dalej, nie wierzę, że gdzieś tam nie czai się utwór, który otworzy przed nimi wrota do świata The Beatles. Piękny utwór i świadectwo, jedno z wielu, tego jakimi wezyrami oni byli.


Babylon Zoo - Animal Army

SPEEEJSMEEEN. Chciałbym napisać, że każdy to zna, ale Murzyn na privie uświadomił mi, że to wcale nie był aż taki hit. Babylon Zoo oczywiście znam i ten album również znam. Swego czasu trochę mnie rozczarował, bo spodziewałem się samych Spejsmenów, a tu się okazało, że tak kolorowo nie jest (ale chyba nigdy nie jest). Wuja wybrał, odważnie, inny kawałek i bardzo spoko, bo nadal wybrał bardzo dobry utwór. Brzmienie jest oporowo 90sowe, krąży gdzieś pomiędzy Oasis, a Mansun. Mam do tego sentyment, zresztą sentyment, czy nie, to po prostu dobrze brzmi i nadal się broni. Jas Mann ma indyjskie korzenie, co powoduje, że jego wokal jest specyficzny i momentami brzmi jak koza (podobnie jak wokaliści z Izraela), ale mnie to nie przeszkadza, zresztą w tym kawałku to pasuje jak mało co. Nie będę się rozpisywał, zawsze miałem miękkie serce do Babylon Zoo i ten utwór jest świetny. Szkoda, że ten zespół się rozleciał, ale kto wie, tyle ostatnio powrotów wykonawców z lat 90-tych, że możliwe jest wszystko.


Republika - Mamona

Republika pożegnała się ze światem przepiękną płytą, z której sam przecież wrzucałem piosenkę. Nie ma na tym albumie słabego utworu i nawet zajechana lekko przez eter mediów „Mamona” to kawałek wyjątkowy. Pochodzi z niego zresztą jeden z moich ulubionych tekstów Republiki „najpierw ty, długo długo nic”, lubię takie proste rzeczy śpiewane przez Ciechowskiego. Nie wiem jak mam się zabrać do pisania o tym kawałku, wszystko tu jest super. Grzegorz jest IMO u szczytu swoich możliwości wokalnych, Krzywańskiego pomysły wylewają się w każdej sekundzie, Biolik i Ciesielski tez super. Ja jestem śmiesznie zbiasowany jeśli chodzi o Republikę z lat 90, a zwłaszcza w przypadku „Masakry”, bo i na tym albumie naprawdę WSZYSTKO klikneło jak nigdy wcześniej. Może i Melki walnął łatwym hitem, który każdy zna, ale to nadal wspaniała piosenka.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11326
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 14 mar 2023 10:50

Hien pisze:
14 mar 2023 10:32
Kiedyś zaczniemy tutaj układać te utwory chronologicznie i prostytutka stworzymy DEVOTEES THE MUSICAL, mówię Wam. Dragon będzie reżyserował, więc wszyscy będziemy chodzić w kieckach, ale jestem na to gotowy.


The Beatles - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Te psychodeliczne fragmenty ala lunapark, mają w sobie coś tak świeżego, że trudno uwierzyć, że oni to nagrali w latach 60.
To mi pewnie przypadnie w udziale jeszcze wątek białego Murzyna grającego w koszykówę i uprawiającego miłość w rytmie rap, kek


Co do Bitlesów widzisz - zapomniałem dopisać też że przez te lunaparki itd. JAK TO BRZMI, serio budzi mój podziw jak na 1967 rocznik
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 7941
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 15 mar 2023 01:38

The Cure - The Figurehead

Przyznam, że parę kjurów już tutaj było, a z każdym kolejnym słyszę coraz mniej różnic xD Mudżyn kontynuuje melodię graną przez Mentosa w poprzedniej kolejce. Tym razem bardziej istotne jest przygnębiające otoczenie niż wewnętrzne przygnębienie. Wcurwia mnie szarobura pogoda, która panuje w okolicach Wałbrzycha od połowy stycznia. Nic się nie zmienia, było może parę dni słonecznych. Na mojej dzielnicy przez większość czasu leżał śnieg, w niektórych miejscach nie było go może dwa, trzy dni. We Wrocławiu inny świat, wręcz inny klimat, a nawet jeśli podobny, to nie tak mroźny i odmrażający kończyny. Pod tym względem Pan Jacek trafia bezbłędnie. Czysto muzycznie odnoszę wrażenie, że słyszę bardzo podobne tony jak na Seventeen Seconds. Dalej wisi nad nimi duch Joy Division. Bywały okresy w moim życiu, w których taki repertuar siadałby znacznie lepiej. Nie chcę się powtarzać, dlatego powiem, że to obiektywnie całkiem dobry numer, który na mój obecny nastrój jest zbyt gęsty i doomerski. Nie zmienia to faktu, że grane jest tutaj solidnie. Mooże ociupinkę za długo, ale to tylko szczegół.

Peter Gabriel - Mercy Street


Gdyby na Stars.TV czy innym VH1 częściej leciało Mercy Street niż Sledgehammer, to dzisiaj byłbym już bardzo dobrze osłuchany z So. Los oraz preferencje artysty oraz wytwórni sprawiły co innego. Ja już po tej kolejce wiem, że czas najwyższy nadrobić zaległości i pozbyć się genesis śmierdzących naleciałości definitywnie. Hien o tym nie wspomina, ale jednym ze współpracowników Gabriela był Daniel Lanois. Ten sam Lanois, który np. pomagał samemu Brianowi Eno w stworzeniu tak doskonałej płyty jak Apollo. Bezpośrednio nie odpowiada za Mercy Street, ale ten trop nie wydaje mi się niestosowny lub wydumany. Apollo zaczyna się numerem o nazwie Under Stars, a na początku Mercy Street idą bardzo podobne dźwięki. PG musiał słuchać tej płyty. Musiał docenić ten nastrój i mając takiego współpracownika wiedział raczej, co chce zrobić i do czego nawiązać. Właśnie dlatego odbieram te magiczne fale, do których pije Pan Kuba. W nawiązaniu do Apollo to wręcz wygląda na kolejny rozdział tej ambientowej opowieści. Dźwięki, które kojarzą się jednoznacznie pozytywnie. Ciepłe, beztroskie letnie wieczory. Aranż niesamowicie subtelny, nie jest zbytnio przeładowany, choć i tak robi spore wrażenie. Spore, a związane z lekkim klimatem, który trudno uchwycić, a to tutaj wyszło. Jednocześnie przy tak solidnym wokalu, który wcale nie chowa się na drugim planie. Wręcz przeciwnie - to na nim opiera się cała muzyczna opowieść. Hien dostarcza wrzutę w stylu, jaki od niego lubię najbardziej. Super.

Miike Snow - Bavarian #1 (Say You Will)

Panowie Karlsson i Winnberg są odpowiedzialni za bardzo przyjemny klubowy remiks Tora! Tora! Tora!, stąd kojarzyłem tę nazwę. Mając to w głowie nie spodziewałem się akurat tak przyziemnych rytmów. To brzmi jak wyrwane z resztek moich wspomnień dotyczących radiowo-telewizyjnych odsłuchów z 2012 roku. Grzeczny, modelowo wyprodukowany popik, który czasowo nie wybiega specjalnie ponad przyswajalny standard. Dość wysoko śpiewający koleś, który robi to podobnie jak wielu innych popularnych w tamtym czasie. Dziwne są te wyraźnie bardziej marszowe momenty oraz przesadzone efekty na wokalu. No nie wiem, to takie dodawanie charakteru w taki sposób, który dzisiaj już trochę trąci mychą. To też nie jest jakiś queerowy, kampowy projekt, w którym się śpiewa o seksie, rewolucji czy spaleniu heteryków na stosie. Paradoksalnie trzeba było iść na pełnej w gładką i przyjemną dla ucha pioseneczkę. Użyty fortepian i grana melodia sprawiają, że całość zasługuje na takie zdrobnienia. Ja bym tego do samochodu nie zabrał. Do radia zresztą też.

The Beatles - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Już dawno temu przeszło mi ślepe podążanie za edgy śmieszkami, kiedyś trzeba skończyć siedemnaście lat czy coś. Nie ukrywam jednocześnie, że jak zacząłem odkrywanie Beatlesów od Sgt. Peppers właśnie, tak na tej płycie skończyłem. Rozumiem, do pewnego stopnia doceniam, ale po prostu nie czuję tej muzyki. Ona trochę na mnie działa jak obecność tego kawałka w zestawieniu obecnej kolejki. Trochę teatralny, taki pythonowski przerywnik, który cieszy uszy, zaskakuje niektórymi rozwiązaniami, ale nie prowokuje do szukania dalej. Sgt. Pepper jako całość to odpowiedni balans między kwasem i naturalnym drygiem do pamiętnych melodii. Mostek tutaj zjada wiele później powstałych "psychodelicznych" progresyfnych wypocin. Końcówka zresztą też. Chyba dobrze czuje się w kontakcie z Beatlesami raz na pewien czas. Czasem zderzę się w teatrze, czasem mogę dostać w ramach bestek, a po paru miesiącach nucę numer tytułowy czy Lovely Rita. Nie będę się krzywił na wrzutkę bitelsową w albumach. Po depresyjnych odcinku Mentos wrzuca mnie w wir kolejnej teatralnej zabawy i bawię się dobrze. Kontynuacja tego odpału jest wpisana już w samą obecność Pana Seby w naszej zabawie, ale i tak już czekam.

Babylon Zoo - Animal Baby

Kompletnie nie znam tego zespołu. To dziwne, biorąc pod uwagę doyebaną okładkę. Takie twory dzisiaj powstają na pęczki w zakamarkach bandcampów, spotifajów, RYMów i innych soundcloudów. Wtedy jednak często zdarzało się (1996 rok), że średnio udane, niecelowo kiczowate okładki nie szły w parze z bardzo wykręconą muzą, która nie opiera się zaszufladkowaniu. W tym przypadku to takie gitarowe granie bez życia. Gdzieś po drodze pomysł się rozmywa, sześć minut to jest jednak wyzwanie. Wbrew pozorom wokal tutaj wydaje się najciekawszy, przypomina parę znanych twarzy, nie pasuje do grzecznej buźki z okładki. Gitara potraktowana efektem nie robi jednak żadnego spustoszenia. Perkusja mocno drewniana. Aranż sprawia, że numer spokojnie odnalazłby się jako tło do jakiejś gry. Nie jest aż tak źle, jak mogłaby wskazywać na to moja wypowiedź. Po prostu w parze z mehem idzie tutaj trochę niezamierzonego śmiechu.

Republika - Mamona

Trudno będzie pobić tę propozycję pod pewnym względem. Melki pisze, że to numer typu znany od zawsze i w moim przypadku to również znajduje zastosowanie. Po ojcu odziedziczyłem wiele różnych cech (fizycznych też), ale jedną z tych, którą szanuję, jest zamiłowanie do Republiki. Nie zdążyłem go nigdy zapytać, co sądzi o późnej twórczości Ciechowskiego, a myślę, że w tym tkwiła szansa na jedną z ciekawszych dyskusji (nie było ich za dużo...) z tym człowiekiem. Mamonę znam od głębokiej podstawówki. Wtedy w mojej głowie funkcjonowała jako "ta piosenka jest nagrana dla pieniędzy". Lirycznie doskonała, bo prosta, ale nie prostacka. Subtelny punch skierowanych do tych lubiących wycierać sobie buźki frazesami. Z równie oczywistym klipem, choć zrealizowanym naprawdę bez większego zarzutu. Mogło być tak, że na nieodżałowanej Nokii XpressMusic obok między innymi DonGuralEsko, Depeche Mode, Patti Smith i The Model od Kraftwerk znajdowała się również Mamona. Mówimy o latach 2009-2011. Dzisiaj, kiedy ogromnym uczuciem darzę całą Masakrę, ten numer jawi się jako jeden z wielu znakomitych, jaki tam wylądował. Miał szczęście być singlem, który świetnie się przyjął. Klasycznie republikański pop rock, o którego świeżości świadczy pojawiająca się czasami w tle elektronika. Poza tym wyrazisty rytm, podstawa na fortepianie, mistrzowskie użycie cowbell przed refrenami... Szkoda gadać, idę słuchać.

Panowie DOSTARCZYLI, jak miło! Plusy dodatnie robią robotę, plusy ujemne to tylko Babilon i Maaajkilon Śnieżilon.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 7941
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 15 mar 2023 01:45

Hien pisze:
14 mar 2023 10:32
Kiedyś zaczniemy tutaj układać te utwory chronologicznie i prostytutka stworzymy DEVOTEES THE MUSICAL, mówię Wam. Dragon będzie reżyserował, więc wszyscy będziemy chodzić w kieckach, ale jestem na to gotowy.
Da się zrobić, żaden problem, tylko zbiórka na patronite i lecimy
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 mar 2023 08:15

Wysoki próg finansowy mecenasostwa za kręcenie scenek smutnego Murzyna w Londynie, on location. Za jednym zamachem nakręci się smutnego Musiała w Londynie (jeszcze nie było takiej wrzuty, ale będzie musiała być).
Dragon pisze:
15 mar 2023 01:38
Hien o tym nie wspomina, ale jednym ze współpracowników Gabriela był Daniel Lanois.
Nie wspomniałem, z kilku powodów. Po pierwsze, nie chciałem rozmydlać już tego opisu informacjami wikipedyjnymi, bo i o Anne Sexton powinienem napisać, o remiksie Orbita, czy o tym, że właśnie Lanois zamknął Gabriela w szopie na klucz, bo ten zamulał z tekstami (taki proto-Mentos), ale to takie #nikogo info, wolałem żeby się ludzie na muzyce skupili. Nie zmienia to faktu, że ja generalnie jestem wielkim fanem Daniela, i w obu bestkach będę faceta prezentował z działalności solowej. Uważam, że o tym gościu było na świecie zdecydowanie za cicho, ale też może na tym polega urok jego pracy? Jako wykonawca solowy, nigdy się szczególnie nie wybił, więc będzie okazja trochę go popromować.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16511
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 15 mar 2023 15:19

The Cure - The Figurehead

Nie znałem tego utworu wcześniej. Ale podoba mi się. Podoba mi się ten marszowy rytm. Bas ładnie pracuje, pozostałe gitary też. Mam wrażenie, że The Cure grają bardzo prostą muzykę, ale wiadomo, że często w prostocie kryje się siła. Kiedyś mówiłem, że nie lubiłem w młodości Kiurów. I tak było, ale jednym z powodów mogło być to, że słyszałem nieodpowiednie utwory. Te przeboje w TV w stylu Friday I’m In Love, które to nie robiły na mnie żadnego wrażenia. W naszych bestkach proponujecie dużo fajniejsze rzeczy, jak choćby The Figurehead. W odróżnieniu do albumu Seventeen Seconds mam wrażenie, że Smith śpiewa już tu tak jakoś bardziej płaczliwie. Jakby rzeczywiście zawodził w depresji. W ogóle taki smutny ten utwór, a ja takie bardzo lubię. Pewnie super tego się musi słuchać jadąc pociągiem i gapiąc się przez okno na przesuwający się świat. Stripped sporo przy okazji napisał o swoim dzieciństwie i młodości bez radosnych chwil. Współczuję mu, bo ja takich uczuć z młodości raczej nie znam. Dzieciństwo i młodość wspominam fantastycznie, choć oczywiście parę razy w życiu zdarzały się gorsze momenty. 2006 rok wspominam wręcz fatalnie, a nawet nie chcę go zbytnio pamiętać. I wtedy rzeczywiście człowiek w niewytłumaczalny sposób sięgał po taką dołującą muzykę, jakby mu samych zmartwień było mało.

Peter Gabriel – Mercy Street

Przyznam się bez bicia, że nie znam za bardzo Gabriela. To znaczy w młodości słyszałem w TV parę utworów. Do dziś kojarzę Sledgehammer i jakiś wspólny wykon z Kate Bush. Ale w przypadku Mercy Street stykam się pierwszy raz i muszę się zgodzić z Hienem w jednej najważniejszej kwestii – to są czary. Cóż za piękną aurę ma ten utwór, to niewiarygodne. Mógłbym tego słuchać po prostu bez końca. Peter ma bardzo fajny głos. Trochę mi nawet zajeżdża Stingiem, którego wokal też wyjątkowo lubię. A tego co słychać w słuchawkach od strony dźwiękowej, to nie ma nawet co opisywać. Tego trzeba posłuchać. Te bębny są magiczne. Te dzwonki! Za pierwszym razem jakoś nawet nie zarejestrowałem, że to dzwonki, czy też raczej trójkąt, jak twierdzi stripped. Poza tym rzeczywiście dużo się dzieje w tle, ale jest to takie nienachalne i wysmakowane. Piękny utwór w cudnej aranżacji.

Charli XCX - Vroom Vroom

Dragona można kojarzyć głównie z zamiłowania do ambientowych instrumentali, vaporwavów i właśnie takich niekonwencjonalnych klimatów, jak we Vroom Vroom. Parę pozycji w zbliżonym stylu już było. Jedne mi się podobały, inne nie. Ten utwór zaliczam do tej pierwszej grupy, bo jest bardzo spoko. Utwór rzeczywiście pełen kontrastów, ostrych zagrywek, niepodobnych do siebie zwrotkach i refrenach, wyrazistego bitu. I dobrego wokalu, szczególnie w refrenach. Są też dzwonki, dźwięki imitujące miauczenie kota jak i klaksonu samochodu. Lubię taki chaotyczny i dziwaczny styl.
Miało być tu co prawda bez teledysków, ale nie obrażę się za niego na Dragona, bo naprawdę dobrze mi się to ogląda.

Miike Snow - Bavarian #1 (Say You Will)

W pierwszech chwili myślałem, że to ten Snow od X-Files, ale coś mi w brzmieniu nie grało. No cytując Hiena nie jest to złe. Można posłuchać, ale bez ekscytacji z mojej strony. To jeden z utworów tego rodzaju, co to niby jest ok, ale chwilę po odsłuchaniu momentalnie się o nim zapomina. Stylem ta muzyka przypomina mi Zarę Larsson, też Szwedkę. Więc to chyba takie właśnie w szwedzkim stylu jest. Te werble są fajne, lubię takie zagrywki. Bas też niezły. Klawisze średnie. Dziwny środek jednak niepotrzebny.
Ps. No dobra, po odsłuchaniu kilku razy więcej melodia się trochę wkręciła nawet do głowy. Czyli ilość odsłuchów przekłada się na leszy odbiór. To dobrze. Utwór stał się z czasem taki sympatyczniejszy dla ucha. Choć nadal na kolana mnie nie rzuca.

The Beatles - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Beatlesów kojarzę z dwóch utworów: Yesterday (to zna chyba każdy) i All My Loving, ponieważ coverował go Fancy. Słyszałem więcej utworów w stacjach TV i radiowych, ale zupełnie nie pamiętam. A to z powodu tego, że ten zespół zawsze mnie pozostawiał obojętnym. Ja wiem, że to był wielki zespół, który zapisał się w historii muzyki złotymi zgłoskami. I ja też nigdy go nie hejtowałem, nie krytykowałem i nadal nie zamierzam tego robić. Doceniam i szanuję, co nie zmienia faktu, że mnie nadal nie interesują. A utwór Being for the Benefit of Mr. Kite! tym bardziej nie jest w stanie tego zmienić. Już pisałem przy innej okazji, że nie lubię tych chórkowych wokali z lat 60-70’. A to, że słychać je tylko w jednym kanale jest niekomfortowe (już myślałem, że mi lewa słuchawka padła). Utwór jest dla mnie średnio interesujący, a fragmenty ala lunapark nie robią na mnie wrażenia.

Republika - Mamona

Republika to jeden z tych nielicznych polskich zespołów z lat 90’, do których w dzisiejszych czasach nie czuję niechęci. Muzyka wielu innych wykonawców, których kiedyś lubiłem bardzo źle się zestarzała i teraz już drażni. Republika wciąż brzmi dobrze. Mamonę znam od początku właściwie i zawsze mi się podobała. Bardzo dobra linia melodyczna. Fajny fortepianowy początek. Gitary też robią bardzo dobrą robotę. No i wokal Ciechowskiego super. Utwór nie jest idealny, bo są tam pewne zupełnie niepotrzebne, a raczej nieprzyjemnie brzmiące przeszkadzajki. No ale takie szczegóły nie mogą zaszkodzić jednak zbytnio tak dobrej i interesującej kompozycji.
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6181
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa
Kontakt
Strona WWW Facebook

Post 16 mar 2023 12:05

Zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli nie wrzucę bestki dzisiaj (i to do południa mniej więcej), to potem będzie z tym problem. Ale, że słuchałem już programu wielokrotnie, to ze spisaniem kilku słów nie było problemu.

The Cure - The Figurehead

Mocny bit, swoista melancholia, przejmujący głos - czyli to, co kojarzy się z tym zespołem i ogólnie z latami 80. Gdybym był w bardziej przygnębiającej sytuacji, mogłoby coś takiego wejść jak nóż w masło, tym bardziej, że kawałek jest dosyć agresywny. Tyle, że ja jestem bardziej znużony z elementami wnerwienia na to, co się dzieje dookoła i trochę muszę czekać na wyrazistszy emocjonalnie stan. Wokalista nieźle zawodzi, momentami może aż za bardzo, gitary budują dosyć gęste tło, rzecz w sumie nie najłatwiejsza w odbiorze. Pamiętam, że miałem momenty, w których sięgałem sporo po taką przygnębiającą muzykę (rok 2011, 2012, generalnie okres zapoznawania się z Porcupine Tree, potem też się takie chwile trafiały, od dłuższego czasu chyba jednak wolę coś bardziej energicznego i bardziej podnoszącego na duchu, nie ma sensu się na siłę dołować. Końcówka już taka dość toporna, ale i tak propozycja bardzo mocna i na pewno będę wracał.

Peter Gabriel - Mercy Street

Mieliśmy pokaz zawodzenia i przygnębienia, teraz mamy aurę znacznie bardziej melancholijną, która nie przywołuje już na myśl burz, a raczej jakąś ponurą ulicę w ponurej dzielnicy, po której niczego dobrego się spodziewać nie można, gdzie można w myślach pochylić się nad jej losem. Albo jakąś dużą, pustą przestrzeń, po której człowiek się przechadza, myśli, układa powoli swoje myśli w całość, wyciąga wnioski. Kawałek jest bardzo refleksyjny, w sumie nie słuchałem dotąd dużo Gabriela, bo, jak pisałem, niespecjalnie przepadałem za wokalami wszystkich panów, którzy występowali kiedyś w Genesis, ale może się to zmieni. Po Mercy Street puściłem sobie Red Rain i... chyba zaskoczyło. Spokojny, delikatny, melancholijny głos Gabriela w połączeniu z dosyć agresywną jednak barwą głosu wypada całkiem nieźle. Tło jest bardzo łagodne - jak fala uderzająca o brzeg, jak ludzie na zatłoczonej, handlowej ulicy latem w miasteczku turystycznym, a całość rewelacyjnie trzyma niezbyt szybki, ale świetnie dodający głębi rytm. Świetna sprawa, wrzutka kolejki!

Charli XCX - Vroom Vroom

A teraz mamy dla odmiany agresywne electro. Mocny, agresywny wokal, mocny bit, wszystko się to bardzo silnie narzuca i jest chwytliwe, niedługo może zacząć się gościć w głowie. Na początku tylko słuchałem audio, ale zupełnie nie zdziwiła mnie silnie podkreślana seksualność w klipie. Mam wrażenie, że kiedyś już pani Charli słuchałem. Te wysokie tony są naprzemiennie uspokajające i mocno drażniące. Dużo w tym kontrastów, elementów napływających jeden po drugim i zmieniających nastrój co chwilę, za pierwszym razem trudno się w tym trochę połapać, ale potem zaczyna to wchodzić i się układać. Bit to mocny, to bardziej drewniany (koło 1:00), to spokojniejszy. Babka mocno wyzywająca, jak to w sumie ci, co się zwykle przebijają w tym światku. Nie do końca moja estetyka, w sumie z pewnymi elementami bym się kłócił, ale ostatecznie kupuję Vroom Vroom, to na pewno było ciekawe doświadczenie, ciekawe, co by było, jakbym puścił coś takiego znajomym? :lol: Monstrum, jak to napisał Hien, ale na swój sposób wdzięczne.

Miike Snow - Bavarian #1 (Say You Will)

Jak słyszę to "Say You Will", to od razu mam w głowie sandrowe We'll Be Together i jego refren :lol:. Wstęp jest taki, jakby miało zaraz wskoczyć coś innego i bardziej znanego, tylko nie pamiętam, co, taki miks znanych elektronicznych utworów. Wokal taki trochę mało charakterystycznych do momentu, kiedy gość podnosi głos. Koło drugiej minuty robi się niezły bałagan, niezły chaos w aranżu i trochę to takie słabe. Refren od czapy i zbyt wysoki ton. W sumie piosenka mało wyrazista, ten bit sugerowałby kawałek dużo bardziej zakręcony i szalony, a przez większość czasu jest spokojnie, ta melodia na pewno narzuca mu spokojny charakter. Ten bit trochę zmierza donikąd, bardzo dziwnie brzmi, taka sztuka dla sztuki, w sumie nie jest to złe, ale brakuje zdecydowania, czym to chciałoby być. Stop, po którymś odsłuchu zaczyna trochę drażnić i czort wie, jaki będzie mój stosunek do tego, ale pewnie dość chłodny.

The Beatles - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Beatlesów generalnie zawsze się dobrze słucha (a ja bardzo rzadko ich słucham), tj. zawsze znajdzie się piosenka czy motyw, na którym miło zawiesić ucho i odkryć coś generalnie bezpretensjonalnego, co przyciągnie uwagę na długo. Fantastyczne harmonie wokalne, świetnie ci goście wybrzmiewają razem. W tle słychać uderzanie dwóch metalowych naczyń o siebie (jakiś blaszany durszlak, nie wiem w sumie, jakaś forma). Tekst piosenki przywołuje od razu na myśl przedstawienia cyrkowe, ale też iluzjonistyczne, w sumie nigdy tych tekstów nie zgłębiałem (chyba). Świetne intro. W lewej słuchawce słychać tylko wokale, w prawej tylko rytm. Znakomity jest ten motyw od 1:05, to jak wielkie, ludowe święto dobrej zabawy. Przypominają mi się brytyjskie seriale, w których regularnie pojawiają się takie motywy. I na pewno rzecz zachęcająca do tego, żeby w końcu poważnie podejść do zespołu, bo moje podejście do nich dotąd było zawsze mocno chaotyczne, bez ładu i składu. Czuć, że ci goście byli wielcy. I fajne brzmienie.

Babylon Zoo - Animal Baby

Tematyką ten utwór od razu przypomina wrzucanych tu wcześniej Sparksów lub np. Jethro Tull i ich Bungle in the Jungle. Podoba mi się ten bezczelny wokal we fragmencie "animal armies, animal armies in my paradise". Z drugiej strony, te agresywne gitary bardziej robią za buczące tło niż faktycznie się narzucają, właściwie tylko pierwsze wrażenie jest naprawdę mocne, a rytm, dosyć spokojny, trzyma to w ryzach jak w standardowym rockowym przeboju i nie wybija się na pierwszy plan. Wstawka koło 4:30 bardzo fajna. Okładka zupełnie nie kojarzy się z taką muzyką. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, trochę jakby przestrzelona. Aha, nie napisałem o jeszcze dosyć sennym, filmowym intrze, które przygotowuje na późniejszy wybuch (bo takich piosenek było już mnóstwo). Wokal taki elektroniczny, aha, doczytałem, że gość ma indyjskie korzenie i to już coś wyjaśnia. Może trochę długie? Nie wiem, ale wrażenie jest co najmniej dobre i pewnie zostanę przy tym na dłużej. Aczkolwiek tego jako hitu nie pamiętam, pewnie dlatego, że w 1996 byłem raczej mały i słuchałem wtedy głównie kaset magnetofonowych i piosenek dla dzieci. Pojedyncze tylko ścieżki (np. Macarena) przebiły się wtedy do mojej świadomości. Jest moc!

Myślę, że najmocniejszym punktem kolejki jest rewelacyjna Mercy Street, ale tutaj każdy kawałek jest co najmniej dobry (ten Snow może mniej). To na pewno jedna z najlepszych kolejek jak dotąd. Brawo, Panowie!

Cieszy mnie pozytywny odbiór Mamony. To zdecydowanie jeden z tych hitów, które najbardziej kojarzą mi się z latami 90. i po prostu musiał się tu znaleźć (obok cienia orła, obok Takiego tanga i Balu wszystkich świętych, Mojej i twojej nadziei).

A teraz znikam i nie wiem, kiedy wrócę ;( (chyba, że po to, żeby oddać głos w lidze, ale to moment). To może być piątek po południu nawet, może sobota. Dość mam tego tygodnia.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11326
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 16 mar 2023 12:16

Spokojny, delikatny, melancholijny głos Gabriela w połączeniu z dosyć agresywną jednak barwą głosu wypada całkiem nieźle.

Tło jest bardzo łagodne - jak fala uderzająca o brzeg, jak ludzie na zatłoczonej, handlowej ulicy latem w miasteczku turystycznym
Ja już sam nie wiem jaki ten wokal jest i czy na zatłoczonej ulicy latem faktycznie jest tak spokojnie
;(
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 16 mar 2023 13:11

Melki tu ostro horoskopy pisze xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 17 mar 2023 13:57

Musiał, Mentos, dawać dziś do tego pieca
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6389
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 17 mar 2023 22:37

The Cure - The Figurehead

Ahh, pamiętam tamten luty/marzec 2007 i moją powolną - ale konkretną - wkrętkę w The Cure, zapoczątkowaną odsłuchami Disintegration na raty jakoś jesienią 2005. Potem w 2006 słuchałem różnych numerów z różnych płyt, ale dopiero późną zimą wczesnego 2007 zacząłem na poważnie wbijać się w muzykę tej grupy tak, że jechałem albumami, jednym po drugim. Luty to Seventeen Seconds, zaś marzec to Japanese Whispers, The Head on the Door i właśnie Pornography. Moim ulubionym trackiem z tego krążka jest i na zawsze pozostanie A Short Term Effect (potem tytułowy a potem Cold), ale powiedziałbym nieprawdę, gdybym miał powiedzieć, że Figurogłowy jest taki sobie. Bo tak... nie jest. Może nie jest to jeden z moich all time favourites, ale lubię, cenię, nie przewijam, gdy zapuszczam całość, a nawet w tej chwili muszę przyznać, że się lekko zachwycam. Tzn. nie pamiętam, kiedy ostatni raz słuchałem tego numeru w oderwaniu od płyty, także doceniam go z nieco innej strony. Powtarzalna i jednostajna praca bębnów, jaka była w sumie znakiem rozpoznawczym Tola Lolhursta (btw, chyba niedługo ukaże się polskie tłumaczenie jego książki o czasach w The Cure) nadaje tej piosence kapitalnej motoryki (zresztą właściwie z każdym kawałkiem na tej płycie tak jest), bas Sallupa trąci Joy Division na kilometr (jak się zna okoliczności powstania Pornografii to to w ogóle nie dziwi), gitary Smisa w połączeniu z jego jęczącym wokalem... no co ja się będę rozpisywał, jest super i tyle. Golas dowala marcem w marcu, przez co jest jeszcze więcej marca w marcu. Fantastycznie kurde, akurat przełom połów marca mam akurat pod Pornografię. W ogóle zabawnie, że Hien pisze, iż jest za stary na mrok w swoim życiu, gdzie ja jestem raptem 3 lata młodszy od niego i mroku to mam teraz po łokcie xD Przez co nie tylko doskonale odnajduję się w takiej muzyce, ale również grubo empatyzuję z charakterem wrzuty Murzyna i zapodanym przez niego opisem. Ja co prawda w 2007 byłem w drugiej licealnej, ale z wielu powodów mocno się identyfikowałem z takim klimatem pełnoskalowej beznadziei. Jesienią tamtego samego roku dowaliło po raz ostatni, żeby w 2008 wejść na zupełnie inny poziom, jaki trwa po dziś dzień tbh. Teraz mam revival, nawet nie wiem już czego dokładnie, tak się wszystko ze sobą miesza. Fajnie mieć do takich rzeczy dobry OST. Golas dostarcza.

Peter Gabriel - Mercy Street

Mam nieodparte wrażenie, że już gdzieś słyszałem ten utwór, tylko jakoś sobie przypomnieć nie mogę, ani kiedy ani w jakich okolicznościach. To może tak - wiem, kim jest Gabriel (też mi osiągnięcie lol), znam parę jego solowych numerów, pewnie dużo mniej, niż powinienem, ale ciupciać. Nigdy nie byłem wielkim fanem jego ery w Genesis (choć Carpet Crawlers jest absolutnie kapitalnym kawałkiem, słyszeć go na żywo to było coś). Nie, żeby coś mi w nim nie pasowało, czy głos czy nieco nazbyt artystyczny charakter jego muzyki (przez co - faktem jest - latami uważałem ją za mało przystępną), po prostu mi się nie wkręcił. I raczej się już nie wkręci, ale numer zapodany przez Jakuba jest bardzo fajny. Klimatyczny, nastrojowy, mógłbym zapodać jeszcze parę słów, które są wzięte z generatora randomowych określeń na randomowe rzeczy. Ale serio, podoba mi się. Myślę, że wszedłby bardziej, gdyby wyszedł teraz na zewnątrz i pobujał się trochę po lekko sennym Służewiu, który w ciągu ostatniego roku awansował u mnie na bezapelacyjnie pierwsze miejsce w rankingu najbrzydszych osiedli w Warszawie (tutaj jest naprawdę paskudnie, wolałbym mieszkać na Pradze Północ, srsly). Jeszcze o tej porze? Niestety, wieczór mam - powiedzmy - zaplanowany, więc musi wystarczyć siedzenie przed komputerem i gapienie się na podświetlony od góry do dołu pion ze schodami wieżowca naprzeciwko. A jeszcze bardziej by to wchodziło jakoś lekko pochmurnym i sennym listopadem. Czy możliwe, że słuchałem tego utworu w listopadzie 2007? Obok Run Milk, Inc.? No, jest to możliwe, ale nic z tego nie wynika xD Kurde, słucham po raz drugi, trzeci, czwarty, wjeżdża coraz mocniej. Wchodzi jak złoto, jak dobra whisky. Melancholia jest nienachalna, oniryzm? Check. Przez to zaczynam inaczej czytać opis Hiena, może faktycznie sam powinienem się zamknąć z tym utworem w jakichś górach, gapić się na drzewa w śniegu, sam nie wiem. Może właśnie tego potrzebuję? Kolejny dobry numer do mojego prywatnego OSTu, zwłaszcza pod planowaną wkrótce nieco przymusową wyprowadzkę z miasta stołecznego. Siadło. Na marginesie, Hien wspomina o szoku kiedy odkrył, że Joy Division i New Order to ten sam zespół, i o ile ja to akurat wiedziałem od początku (oświecono mnie stosunkowo szybko), to dorzuciłbym do tego zestawienia Monaco, TO dopiero było odkrycie xD

Charli XCX - Vroom Vroom

Chciałbym spytać właściwie, co to jest, albowiem... nie wiem xD Moje wstępne marzenia o tym, że to jakaś pokręcona interpretacja pewnego utworu King Crimson z płyty THRAK dość szybko zostały rozbite o rzeczywistość, która skrzeczy, piszczy, i w ogóle takie tam. Kurde, nie wiem, co powiedzieć. Trochę zmęczyło, trochę nie, Smoku już przyzwyczaił do tego typu muzyki w swoich wrzutach. Czy ja to kupuję... nie wiem, NIE WIEM, ale serio - nie wiem. Bo w odpowiednich okolicznościach mogłoby wejść, może jako przerywnik między kategoriami na balu? Może na jakiejś wykręconej imprezie w jednym z modnych i nieco lewicujących (ale tylko deklaratywnie) warszawskich lokali? Może jako przypadkowy numer lecący z Open FM na jakiejś wiślanej barce z piwami i absurdalnie drogą pizzą? Ponieważ nie korzystam z dobrodziejstw techniki cyfrowej, jakimi są serwisy streamingowe, nie wpadam na taką muzykę przypadkiem. Tzn. właściwie w ogóle na nią nie wpadam, a jeśli już wpadam, to właśnie przypadkiem xD Ktoś coś gdzieś włączy, coś zapuści, czasem poleci w jakiejś knajpie, czasem na jakimś disko (kiedy ja ostatnio byłem na potańcówie), generalnie kojarzę taką muzykę WZGLĘDNIE z okresem zapodanym przez Roberta. Tylko skąd? Nie wiem, zawsze ktoś słuchał, trochę, czegoś, jakoś. Moje wrażenia? NADAL NIE WIEM. Chaotyczne to, Hien dobrze napisał - taki potwór dra Frankensteina, ale też nie jest jakiś nieznośny, choć nieco zbyt głośne. Pop meets drum'n'bass? Rozwodniony Skrillex? Kończą mi się pomysły. Samą nazwę wykonawczyni słyszałem wcześniej, ale nie wiem, czy słyszałem cokolwiek od niej (aż do teraz). Jak się z tym czuję, wciąż nie wiem, a słucham któryś raz. Hałas i chaos, siedzenie na dupie przed laptopem w swoim trupio-oświetlonym pokoju nie pomaga. Na miasto nie wychodzę, jestem zbyt biedny. Powiedzmy, że może to być grower, ale na razie jest tzw. smutnym siusiaczkiem i viagra nie pomaga. Pożyjemy zobaczymy.

Żuczki - Being for the Benefit of Mr. Kite!

Cieszę się, że z Bitelsów wleciało coś z ich srogo późniejszej fazy. Wcześni Bitlesi są dla mnie... nudnawi, ja nigdy nie byłem fanem muzyki zakorzenionej w latach 60., i już raczej nie będę. Z tych samych powodów nie przepadam za wczesnym Bowiem, ba! nawet do wczesnego Roxy Music (choć to początek seventisów) musiałem się trochę przekonywać. Prawdą jest - jak mawia mój brat, będący Żuków wielkim fanem - iż najlepsze rzeczy zaczęli tworzyć w momencie, jak przestali koncertować a zaczęli ordynarnie ćpać. Osobiście moim ulubionym krążkiem z tamtych czasów jest Magical Mystery Tour, zaś I Am The Walrus to jest numer tak kapitalny, że gdyby zamknięto mnie w pokoju na kilkanaście godzin z tym utworem na zapętleniu w ogóle bym nie płakał. Tutaj jest... podobnie. Do Sierżanta Pieprza podchodziłem kilka razy i głównie się odbijałem, jakoś w 2011 w końcu się zmierzyłem na pełnej i przyniosło mi to pewną satysfakcję (na tyle, na ile mogło, bo ofc ja jestem team ELO, za co już mnie zrantowano na tym forum xD). Nie będę jednakowoż sadził bzdur, że "uuu, Bitlesi to gunwo" etc., bo jednak ich wkład w muzykę jest niezaprzeczalny, mieli naprawdę masę fajnych, nowatorskich pomysłów i potrafili je zrealizować. Mentos zapodaje naprawdę fajną wrzutkę, psychodeliczną - jak na ten okres przystało - wkręcającą się, kupuję totalnie. Właściwie nie wiem, co więcej mogę napisać, jestem zwyczajnie zadowolony z tego, co słyszę. Może czas na odświeżenie sobie całej płyty, bo trochę wstyd nie pamiętać jednego z Wielkich Klasyków przez duże W i jeszcze większe K. No, zobaczymy. So far so good.

Babylon Zoo - Animal Army

Ktoś gdzieś tutaj pisze, że to hit, albo przynajmniej w kawałku hit, taki może mniejszy, ale znać może się powinno, a ja... nie znam oczywiście xD Jednocześnie refren brzmi tak generikowo, że mogłem to słyszeć setki razy, ale nie zapamiętałem. Co mogę powiedzieć o tym kawałku... fajna jest energia, fajne gitary, lekko wkur*iający głos wokalisty (ale takie nosowe jęki doskonale pasują do tej muzyki, a na pewno do tego numeru, więc mi to nie przeszkadza), czuję tutaj totalnie lata 90., także mógłbym skopiować kawałek recki Hiena xD To mogłoby lecieć (może leciało?) w jakimś letnim blockbusterze, albo w American Pie (LOL). Oczyma wyobraźni widzę wideo, które jest amalgamatem The Box od Orbital i Anybody Seen My Baby Stonesów. Do tego trochę tanich CGI i w ogóle mamy komplet wesołych rzeczy. Dobra to jest muzyka, podoba mi się, naprawdę. Ma w sobie odpowiednią dawkę pewnej - trochę pozowanej, ale fuck it - agresji, nie ma tu nic odkrywczego, a słucha się nad wyraz przyjemnie. Tak jeszcze wracając do pierwszej uwagi, dlaczego tyle osób to zna, kiedy ja nigdy nie słyszałem nawet nazwy zespołu xD Widać NAPRAWDĘ nigdy nie jest za późno na poznawanie nowej muzyki, a to chwyciło moją uwagę. Czy będzie dalej kręcone? Jest to niewykluczone. Sporo tu fajnych rzeczy, a ja lubię fajne rzeczy. Także...

Republika - Mamona

O w mordę, kiedy to było... pamiętam, jak ta piosenka (JEEEEEEST) miała premierę, kiedy to kurde było. Chyba wtedy po raz pierwszy poważnie usłyszałem o Republice. Oczywiście, coś tam się przebijało wcześniej, no ale byłem nieświadomym bachorem, co mogłem wiedzieć o czymkolwiek. Ojciec był (jest?) fanem Ciechowskiego i spółki, oczywiście kilka winyli w jego kolekcji, jeszcze (Era) Tak! Tak! od Obywatela G.C., w radio jak leciało to zgłaśniał z reguły. Mamie się mniej Ciechowski podobał, głównie ze względu na - jej zdaniem - wnerwiający jego głos xD Fazę na Republikę sam miałem latem 2014 (tuż przed fazą na Red Box i Andy'ego Prieboya), kiedy to z jakiejś strony z dupy zassałem przypadkiem paczkę z całą ich dyskografią w 320 kbps i zacząłem słuchać album po albumie. Oczywiście, najbardziej wchodziło mi wszystko do 1991, potem musiałem odkrywać powoli, bo nie było hmm łatwo? Z drugiej strony, czego się spodziewałem... Na szczęście się polubliliśmy z późniejszymi krążkami, a Masakra z krową to już w ogóle. Mamona była wówczas srogim odświeżeniem, bo nie pamiętałem tego kawałka z radia z ostatnich przynajmniej 10 lat xD (w sensie od 2014 wstecz). Pamiętałem wideo (do dziś je pamiętam), oczywiście mocny refren, pamiętałem też, że niedługo potem Ciechowski umarł i przestało być fajnie. Powrót po znów prawie 10 latach? Perfect, doskonały jest ten numer, naturalny materiał na hit który serwuje jednocześnie świetną dawkę autoironii tekściarza, kwaśne brzmienia w tle, ale też i radiowy potencjał, dzieje się. Lubię słuchać fajne rzeczy, jak już napisałem wyżej. A to jest fajna rzecz nadal, szkoda, że Ciechowski umarł (i to przecież młodo kurde), jestem ciekaw, co tworzyłby dziś. No ale gdyby babcia miała wąsy to byłaby dziadkiem, a ja się tutaj zachwycam świetną kolejką.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4247
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?
Kontakt
Strona WWW

Post 18 mar 2023 00:12

The Cure - Figurehead

To kolejka stojąca pod znakiem zespołów oraz nazwisk pisanych WIELKIMI LITERAMI i Murzyn zaczął ją z wysokiego C, a nawet zaryzykuję tezę, że wysokiego THE C. Nie ma co się oszukiwać - Kjury raczej w moim topie prędzej czy później się pojawią, może wtedy odniosę się do koncertu w Łodzi, który z pewnością był dla mnie wydarzeniem ważnym, ale myślę, że jeszcze potrzebuję trochę czasu i dystansu od tych wydarzeń, bym był w stanie o nim napisać. Zresztą nawet nie pamiętam, aby grali tam ten kawałek (setlist.fm mi podpowiada, że słusznie, gdyż go nie grali), więc w sumie nie wiem po co o nim piszę i dlaczego dzwonię. Welp, Pornografia to jedna z tych WIELKICH PŁYT, których moc i potęga uderzyły mnie już po pierwszym odsłuchu. Nigdy nie zapomnę tego, jakie kolosalne wrażenie wywołała na mnie ta płyta, poznałem ją ciut później niż kolega murzin, bo w 2012 roku, ale też przywołuje u mnie wspomnienia - może nie takiej intensywnej chujni, mroku i brzydoty, ale musiałbym chyba być jak miedź brzęcząca albo cymbał zgorszy, by nie pokochać tego kawałka. Duży props i znak jakości.

Peter Gabriel - Mercy Street

I kolejne wielkie nazwisko, niedługo chyba zacznę je wypisywać fontami o rozmiarach 96 (albo na odwrót hyhy), by dać wam do zrozumienia o jakim formacie mowa. Welp, Gabriel to nazwisko które znam od zawsze i od zawsze się gdzieś przewijało, ale długo, naprawdę długo się od niego odbijałem. Chyba właśnie przez takie paplanie o wielkości, które tutaj praktykuję, które musiało mnie podświadomie odpychać. xD Ale im jestem starszy, tym bardziej jego muzykę lubię i myślę, że chyba udało mi się zrozumieć skąd te peany - na pewno też dostaniecie ode mnie jeden jego kawałek i kto wie, może to nawet nie będzie jakiś hicior. Ale nie uprzedzajmy faktów. Zamiast tego - idę się rozpłynąć, bo Kuba wstrzelił w tą wrzutą idealnie. Chyba mało co mi siadło w tej zabawie jak ten kawałek, to chyba najpiękniejsza rzecz jaką tutaj w ogóle ktokolwiek wrzucił i myślę, że gdybym miał wybierać ten jeden jedyny kawałek z tej zabawy, to na pewno byłby jeden z najpoważniejszych kandydatów. Faktycznie słowa to zdecydowanie za mało, by oddać piękno tego kawałka, jego magiczną atmosferę. Chylę copkę, pokłony i oddaję rente królewny. Czyste złoto I KROPKA.

Charli XCX - Vroom Vroom

Robert znowu bawi się w cosplay mojej ex, chociaż w sumie jak se tak myślę, to nie przypominam sobie, by kiedykolwiek forsowała mi Charli XCX. Ksywa ofc jest mi doskonale znana, w kręgach okołoniezalowych chyba nie da się jej nie znać, ale jakoś nigdy nie chciało mi się wkręcać w ten fenomen. Przesłuchałem nawet jakiś czas temu któryś z jej ostatnich albumów i odnalazłem go stanowczo zbyt długim, chociaż były te słynne momenty.
Mam parę problemów z tym kawałkiem. To, że gryzie mi się strasznie z poprzedzającym go Gabrielem to akurat niczyja wina, aczkolwiek przyznaję, że na początku trochę mnie to mierziło. Ja generalnie rozumiem zamysł, że to miało brzmiać KULERSKO, BADASERSKO i ZAPIERDALAĆ (na galerze), ja se zdaję sprawę z tego, że to miał być hook na hooku poprzedzony hookiem i następującymi po nimi hookami i każden jeden miał brzmieć jakoś totalnie inaczej, ale chyba mimo to nie jestem w stanie traktować tego kawałka niż coś więcej niż ciekawostkę. Ta ascetyczna produkcja dla mnie jest zbyt ascetyczna na mój gust i to jest ten moment, w którym dociera do mnie, że jestem generalnie dziadersem le born in wrong generator. Daję takie ;s łamane na :) bo słyszę w tym MOMENTY, ale niewiele więcej.

Miike Snow - Bavarian #1 (Say You Will)

Dobra, tym razem dostajemy wielkim nazwiskiem, które akurat nic mi nie mówi HYHY. To chyba jeden z tych zespołów, gdzie trzeba było czytać tego Porcysa czy gdzie tam pisał wtedy Dejnarowicz kilkanaście lat temu, by go jakoś lepiej znać. Ja w tamtych czasach byłem zatwardziałym progowcem słuchającym 80sów i na takie rzeczy spluwałem, zresztą długooo nie mogłem do tego typu grania się przekonać. Tutaj też musiałem na jakiś czas wyjąć głowę z dupy, bo to pianinko na wstępie i wokal przywoływały we mnie wspomnienia dawnych niestrawności. Ale minęło trochę lat, a pamięć ludzka to ma to do siebie, że złe wspomnienia albo zaciera, albo tak zniekształca, że człowiek już nawet nie pamięta dlaczego były złe. No i tak jak sobie słucham tego kawałka, to po prostu myślę, że TY, NO W SUMIE FAJNE TO. No i pewnie takim ten kawałek w mojej głowie pozostanie, nawet te "koldpleizmy" są spoko i w ogóle rozumiem, że komuś się może to podobać. Ale ja to nawet rozumiem dlaczego ktoś chce przeprowadzić się do Warszawy - liczę na to, że kiedyś stworzymy konfą Teatr Telewizji czy coś o tych ludziach i wydarzeniach w konwencji teenage dramy. Od razu mówię, że zaklepuję rolę woźnego.

Babylon Zoo - Animal Army

Przeskakując mój kawałek (a to ci dopiero!) trafiamy do Babilońskiego Zoo. Nie znam tego zespołu, jak już to mogłem kiedyś o nim czytać, chociaż równie dobrze mogłem i tego nie robić. No generalnie to jeden z tych zespołów, o których wiem, że istnieją. Teraz sprawdzam, że to ci od tej słynnej reklamy spodni. No nadal nie znam. xD Brzmi to tak brytyjsko i najntisowo, że aż jestem w szoku, że to brytyjski zespół i piosenka z lat 90. Strasznie mi się to Suede zalatuje, chociaż w sumie to brzmi jak cały ichniejszy rock z tamtej epoki wrzucony do blendera i wymieszany na maksimum. Zero nowatorstwa, zero gołych bab w teledysku, 100 procent fajnej muzyki - parafrazując pierdzibąków z komentarzy na YT. No i fajnie, w naszej teenage dramie ten kawałek mógłby lecieć w tle w jednej z nieistotnej dla fabuły scenie.

Republika - Mamona

Stary, dobry Melczet. Nie dość, że zabrał mi bezszczelnie tytuł pierwszego opóźniacza tej zabawy, to jeszcze podpierdolił mi potencjalną wrzutę. Mam bardzo szczególny sentyment do tego kawałka, już wrzucałem tutaj mój pierwszy ulubiony kawałek ever, to to jest ten drugi. Ten teledysk szczególnie sobie umiłowała telewizja TVN w pierwszych miesiącach, a może i latach istnienia - albo to moja pamięć, ale serio pamiętam, że emitowali go z parę dobrych razy dziennie. xD Generalnie to Republika za wczesnego dzieciaka przewijała się u mnie często, spośród miliona rzeczy, które nie wiem po co pamiętam jest reportaż z TVP o śmierci Ciechowskiego. Co (niezbyt) ciekawe, sam zespół poznałem w pizde później, jako dorosły człowiek latem 2011. Z tego co piszę powinno wynikać, że stałem się fanbojem czy coś, ale właściwie tak nie było - ot, dobry zespół ze spoko płytami, ale nigdy nie wynosiłem go na piedestały, nie stawiałem mu pomników, nie wykłócałem się z fanami Lady Pank o jego zajebistość (teraz to nawet nie wiem, czy nie wolę tego drugiego zespołu). Ale sam kawałek broni się po dziś dzień i nie piszę tego tylko dla pieniędzy, bo ich nie mam.

Whoa, ale mocarna kolejka. Hien rozjebał, Murzyn poprawił, Melczet jeszcze dołożył i reszta też dorzuciła trochę do tego pieca. Smoku trochę słabiej, ale jakis tam vroom vroom efekt to wywołało. Nie mam więcej słów, reszta dostępna dla subskrybentów MINTAJ+.
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

Samozwańczy CEO forumowego fanklubu Sydney Sweeney oraz Depeszwizji.

DEPESZWIZJA 9 - EDYCJA IMIENIA TAMARY ŁEMPICKIEJ
STATUS: ZBIERAM GŁOSY
TERMIN - 5 KWIETNIA
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 18 mar 2023 20:02

Nikt się nie pali inaugurować następną kolejkę, więc oczywiście zrobię to sam xD

Krótkie podsumowanie poprzedniej - śmiałem się z Murzynem, że może trochę na łatwiznę poszliśmy, bo wrzucając takie rzeczy jak "The Figurehead", czy "Mercy Street", mamy w kieszeni prejz. Takich kawałków się nie szkaluje, bo albo się kłamie, albo wychodzi na idiotę. No, ale raz na jakiś czas trzeba przywalić jakimś kawałkiem nie do zaorania. Każdy z nas takie miał. Tym samym, wracam na trochę mniej pewne terytorium.

A Fine Frenzy – Pinesong

A Fine Frenzy to nazwa, pod którą na początku swojej muzycznej działalności ukrywała się Alison Sudol (o której więcej potem). Po raz pierwszy zetknąłem się z nią oglądając w 2009 r. film „Sleepwalking” (może go kiedyś wrzucę do bestki filmowej, myślę że jakoś w 2040 r.), w którym użyto utworu „Come On, Come Out”. To było w kwietniu, ściągnąłem sobie jej debiut, ale zanim wyszedłem poza ten jeden kawałek, to był już grudzień, a dokładnie wygasający drugi dzień świąt, kiedy siedząc wieczorem, mając następnego dnia w planach dosyć wczesną i ostrą przeprawę pociągiem, stwierdziłem, że sobie w końcu przesłucham ten album, tak dla relaksu. No i przesłuchałem, był fajny, ale to tyle. Dopiero wiosną 2010 r., ogarnąłem, że ona w 2009 r. wydała drugi album, więc i po niego sięgnąłem. No, i tutaj się zaczęło. „Bomb in a Birdcage” to był perfekcyjny album dla mnie, każdy utwór mi się podobał, każdy to imo mógłby być singiel. Podobało mi się też, że AFF się rozwijała, bo w przeciwieństwie do debiutu (wokal, pianino, perkusja i drobne ozdobniki), pojawiły się tutaj różne style, jakaś elektronika, interesujące gitary, itd. Przepadłem na amen i nie chce mi się wierzyć, że to było TRZYNAŚCIE JEBANYCH LAT TEMU. Bo 13 lat przed 2010 r., to był 1997 i miałem 11 lat, na pewno czaicie ten dziwaczny paradoks i popłoch jaki czyni w głowie. No, ale w każdym razie. Po tamtej fazie nawet mały ślad na forum został (viewtopic.php?p=126453&hilit=Frenzy#p126453) więc kronika się sama piszę proszę Państwa. Na trzeci album, czekałem już jako wierny fan. 2012 r. to był dziwny rok (ten sam kiedy Musiał słuchał Miike Snow), ale jesienią wyszła w końcu ta zasrana płyta - „Pines”. No i po raz kolejny Alison rzuciła mnie na kolana. Znowu nastąpiła zmiana stylistyczna, zrobiło się bardziej nastrojowo, bardziej psychodelicznie, może czasami album skacze stylistycznie, ale w granicach zdrowego rozsądku. W „Pinesong” znalazłem jakieś ukojenie pod koniec wyjątkowo rozczarowującego (koniec końców) roku, i nadal tak tę muzykę odbieram. Wjeżdżam tutaj zdrowo w Wuja-core, co zabawne, z czasów zanim Wuja jeszcze taki core miał. Tamta płyta AFF pokazała dosyć gwałtowny rozwój tej młodej (wtedy) dziewczyny i można się było nieźle podniecić zastanawiając się, co będzie dalej. Jak to ładnie mawiają Anglicy – little did we know. Niedługo po trasie promującej „Pines”, Alison zrobiła sobie przerwę, ale ta przerwa się ciągnęła i ciągnęła, a w międzyczasie laska zaczęła karierę aktorską. W końcu potwierdzone zostało, że AFF to zakończony rozdział. Można było wtedy złośliwie pomyśleć, że te zapędy aktorskie to jakiś durny kaprys, i z początku takie były moje odczucia, bo zwyczajnie szkoda mi było tego projektu i zmarnowanego potencjału. Szybko się jednak okazało, że to aktorstwo, to nie był taki kaprys, bo Ali dostała jedną z głównych ról w „Fantastic Beasts”, a to już nie było granie po miniserialach ala „Dig”. Wydawało się, że o muzyce można już zapomnieć kompletnie ale, jak to ładnie mawiają Anglicy – little did we know. Alison wróciła do muzyki koło 2019 r. wydając EP, a w zeszłym roku wyszedł nowy album. Wszystko to już pod własnym nazwiskiem, co mam zamiar oczywiście w swoim czasie wykorzystać i wrzucić do bestki więcej jej muzyki. Trochę się zmieniło przez te lata. Z przebojowej dwudziestoparolatki, w krótkiej sukience i długich, ognistych włosach, zmieniła się w skromną, lekko wystraszoną i doświadczoną życiem kobietę. Ciekawie mi się na to patrzy, bo w tym czasie i moje życie się zmieniło i ja sam też się zmieniłem, ale muzyka pozostała. Tym samym, dzielę się tą trochę nostalgiczną wrzutą, od dziewczyny, która przecież dopiero wczoraj była moim nowym muzycznym odkryciem (walcząc o miejsce w playliście z niedawno co wydanym „Sounds of the Universe”), a tu już kilkanaście lat minęło i jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Przeraża mnie, jak życie przyspiesza w tym wieku, dobrze że chociaż mam takie małe strefy komfortu, jak „Pinesong”.

https://www.youtube.com/watch?v=w1tMggj5U_k
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11326
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 18 mar 2023 22:00

Myślę sobie, może nieco naiwnie ale natchnięty ładną pogodą jaką dziś mieliśmy że chyba pora wychodzić z zimowego stanu umysłu ku jaśniejszej stronie muzyki. Ciągle brzydko za oknami ale powoli energia w powietrzu robi się inna i nastraja pozytywniej.

Trials X - Czujee się lepiey

Kawałek pięknej historii polskiego hip hopy Wam dziś serwuję, numer z roku - uwaga - 1994, więc cofamy się w czasie do momentu absolutnie pierwszych polskich rapowych nagrywek. Osobiście musiałem go poznać trochę później bo ze składanki SP Records z 1996 roku zbierającej właśnie takie wczesne przykłady polskiego rapu (obok Trials X jest oczywiście Kazik, Kaliber 44 czy Wzgórze Ya-Pa-3 - które swoją drogą wydało po latach ostatnio całkiem fajny singielek, polecam). Twórczości Trials X nie zgłębiałem nigdy jakoś szczególnie, może jakieś parę numerów których już nawet nie pamiętam ale Czujee się lepiey to jest klasyka tzw. jasnej strony polskiej sceny hip hopowej (czyt. tej bardziej luźnej i pozytywnej w przekazie, w przeciwieństwie choćby do wrzucanego przeze mnie kiedyś kawałka Warszafskiego Deszczu). Ten numer to swoją drogą dla mnie przykład jednego z najznamienitszych samplingów w dziejach hip hopu i to nie tylko polskiego, piękny loop z jakiegoś numeru Bootsy Collinsa który ocieka g-funkowym vibem, kalifornijskim słońcem i pewnie zapachem jakiegoś dobrego zielska. Na tym mlekiem i miodem płynącym podkładzie luzacka nawijka o wpływie słonecznej pogody na nastrój człowieka, tylko tyle niby a jednocześnie sprawia że ja słuchając tego zawsze nomen omen CZUJEE SIĘ LEPIEY. Jeden z moich ultimate feel good kawałków, których myślę będzie coraz więcej im więcej pięknej pogody za oknami.

https://youtu.be/gaMWMH4c44Q

A wrzucę se bonusowo wersję z klipem nawet bo to kawałek historii też i jeden z pierwszych raposkich teledysków w naszym zapyziałym kraju, niesamowicie kontrastujące z brzmieniem numeru są te obrazy takiej właśnie przedwiosennej brzydoty, ale chłopaki i tak starają się trzymać fason wożąc się Cadillakiem i biegając z klamką pozując na gangusów xD

https://youtu.be/p6LaMuYBKvU
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6181
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa
Kontakt
Strona WWW Facebook

Post 19 mar 2023 10:06

Kim Wilde - View From The Bridge
https://www.youtube.com/watch?v=z2gz8WXnSdM

Jednymi z pierwszych dźwięków, jakie do mnie dotarły i jakie pamiętam, były dźwięki ze starego komputera taty, który np. wygrywał różne elektroniczne melodyjki (jako podkład do różnych gier, w których ludek w kształcie jajka próbował odsuwać/wysadzać bryły lodu, żeby się dostać do bananów czy wiśni czy uganiał się za uciekającymi przed nim hamburgerami i colami (dużo wcześniej znałem to niż byłem w McDonald's). Właściwie więc od najwcześniejszych lat datuje się moje upodobanie estetyczne do dźwięków elektronicznych (także tych czystych; nie za bardzo rozumiem, dlaczego tylko "brudny" dźwięk miałby być naturalny; i dlaczego dźwięki z urządzeń elektronicznych miałyby naturalne nie być; ja dorastałem, kiedy z każdym kolejnym rokiem komputery stawały się coraz bardziej popularne i dla mnie ich obecność w życiu jest jak najbardziej naturalna; oczywiście, nie oznacza to, że mają tylko dobre strony; owszem, mają całą masę złych, co ja, przesiadujący przed kompem stanowczo za dużo i często marnujący na to dużo czasu, świetnie wiem).
Z uwagi na okres dorastania dosyć szybko poznałem największe przeboje bardzo popularnych w Polsce piosenkarzy z lat 80. Numerem jeden była zawsze Belinda Carlisle, której piosenkę już wrzucałem, potem przyszła pora na bliższe zapoznanie się z dokonaniami innych pań (abstrahując od panów). Nie pamiętam już w sumie, czym zainteresowała mnie Kimmy, prawdopodobnie regularnie podsyłaną mi przez Youtube Cambodią. Ale zacząłem słuchać i oglądać i jako jedne z pierwszych, poza tymi największymi hitami, spodobały mi się dość surowo (zapewne za sprawą dopiero rozwijających się technik) brzmiące nagrania z dwóch pierwszych płyt Brytyjki, m.in. Kids from America (fest młodzieżowa piosenka) i View from the Bridge. Dawno już w sumie nie wracałem do tych nagrań, bo moje zainteresowania przesunęły się w inną stronę (chronologię trudno już ustalić, nie pamiętam nawet dokładnego momentu zainteresowania panią Wilde), inni muzycy, piosenkarze, ale ta młodzieńcza, zadziorna, wojownicza Kimmy zawsze będzie budzić moją sympatię. Także tym, że w pewnym momencie po prostu wycofała się ze śpiewania, kiedy stwierdziła, że to już nie to (pozdrawiamy panią Sandrę). Potem co prawda wróciła (za sprawą Neny), ale można do tego podejść z dystansem. Mało piszę o samej piosence, ale w sumie nie to jest najważniejsze, tylko droga odkrywania różnych dźwięków (tu chyba też znajomość A Broken Frame z podobnego okresu i równie specyficznej się przydała). Swego czasu rozbawili mnie różni ludzie "alternatywni", którzy, kojarząc Kim Wilde głównie z You Came, nie mogli uwierzyć, że miała w swojej karierze okres nowofalowy :lol: Tymczasem wielu piosenkarzy pop przecież też regularnie zmieniało estetyki, po których się poruszali (vide: Paintings In Yellow czy, przede wszystkim, główni bohaterowie tego forum) i to zupełnie normalne.

Najśmieszniejsze, że zamieszczam nagranie wokalistki, której w sumie dość dawno nie słuchałem (poza jakimiś pojedynczymi You Came czy You Keep Me Hangin On).

I jeszcze klip:
https://www.youtube.com/watch?v=ZglGPtBAG20

A teraz wracam do słuchania The Orb ;(
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6181
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa
Kontakt
Strona WWW Facebook

Post 19 mar 2023 10:29

Aha, może jeszcze warto podsumowania porobić:

Mamona - Mentos: tak, szkoda, że nie poznałem grupy wcześniej. Miałem ledwie 10 lat, kiedy Ciechowski zmarł. W ogóle zmarło w tamtych latach wielu ogromnie popularnych w całej Polsce ludzi różnych gatunków (on, Niemen, Kaczmarski, Grechuta, a to pewnie tylko ci, którzy z marszu przychodzą mi do głowy, Helena Majdaniec jeszcze). Dev: ja to z telewizji pamiętam, niekoniecznie z radia. Ale hit był wielki, był! Hien: to ma aż ćwierć wieku, myślę, że dla młodszych od nas już się coś straciło i wielu takich pięknych hitów nie znają - a szkoda!

A Pillow of Winds - Hien: tak, te klimaty u nich są świetne, a bardzo niedoceniane; oni potrafili pisać świetne piosenki nie tylko zaangażowane społecznie (takie Fearless to w sumie też jest społeczne), ale i na spokojnie; San Tropez też bardzo lubię. Stripped: rozumiem, ten oniryzm niekoniecznie jest dla każdego, mam takie chwile, kiedy podobnych klimatów sam bardzo unikam. Mintaj: podzielam tę opinię, oni byli najlepsi RAZEM - Waters, Gilmour, Wright, Mason - niekoniecznie w kolejności, po prostu RAZEM. Watersowi brakowało potem wyczucia, że do zaangażowanych tekstów przydaje się czasem dobra muzyka... U Gilmoura trochę się to rozłaziło, nie było dość zwarte. Dragon: ja polubiłem stronę A od razu, może dlatego, że podszedłem do niej bez uprzedzeń. Tego się właśnie tuż po przebudzeniu dobrze słucha, w wirze działań nie. Shodan: myślę, że tutaj bardziej się liczy klimat, melodia, jak i w wielu współczesnych hitach, kryje się w linii wokalu. Dev: mojej mamie to tylko żywe, energiczne kawałki należy puszczać. Jest w tym coś niewymownie dołującego, tak. :lol: Jest klimat, jest różny odbiór, fajnie!

Demolition Man - Dragon: o, tak, mieszanka elektroniki z rockiem to to, co lubię, generalnie lubię wiele mieszanek (może niekoniecznie śmietanę w zupie ;(). Mintaj: tak samo, lubię tego starego rocka, o ile wchodzi na terytoria innych gatunków. Ale rockowego rocka to już nie za bardzo (dlatego Led Zeppelin mi nie podchodzi). Stripped: chyba czas kiedyś sięgnąć po Manfreda w wydaniu z lat 60. Wersja Jones to taka mechaniczna trochę, wokal zwłaszcza brzmi jak robot.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11326
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 19 mar 2023 11:28

Malkolit pisze:
19 mar 2023 10:06


Jednymi z pierwszych dźwięków, jakie do mnie dotarły i jakie pamiętam, były dźwięki ze starego komputera taty, który np. wygrywał różne elektroniczne melodyjki (jako podkład do różnych gier, w których ludek w kształcie jajka próbował odsuwać/wysadzać bryły lodu, żeby się dostać do bananów czy wiśni czy uganiał się za uciekającymi przed nim hamburgerami i colami (dużo wcześniej znałem to niż byłem w McDonald's).
O Panie, aleś mi teraz flashback zaserwowal srogi, uwielbiałem te bardziej obskjurowe gry z serii Dizzy też!

Dla niewtajemniczonych:

Fast Food Dizzy:

https://youtu.be/Et5EKrAn8Cw

Kwik Snax Dizzy:

https://youtu.be/_ICdR4MJdnQ

Tą pierwszą lubiłem bardziej.


A co do Grace Jones i jej coveru Demolition Man - zasadniczo taki już zimny i androgeniczny sznyt zwykle prezentowała w swej muzyce
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21492
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 19 mar 2023 11:52

Grałem w Dizzy na Pegazusie jak byłem mały. Była to skurwysyńska gra, bo nie dało się zapisywać stanu, a to było RPG...
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6389
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 19 mar 2023 15:12

Jonathan Bree - You're So Cool (2018)

Kto to Jonathan Bree? Muzyk z Nowej Zelandii, który na scenie jest od jakiegoś 1998 roku (zakładał chyba kompletnie poza Aoteaorą nieznany indie zespół The Brunettes, chociaż mieli piosenkę na OST do NBA 2011), ale na srogi breakthrough - zresztą właśnie z numerem, który zapodaję - czekał 20 lat. Bree współtworzył nowozelandzką wytwórnię muzyczną Lil' Chief Records, która znana jest przede wszystkim z jednej artystki - Chelsea Nikkel, znanej szerzej pod pseudonimem Princess Chelsea. Miała ona przy okazji swojego debiutu w 2011 roku międzynarodowy hicior o tytule The Cigarette Duet, z tym, że bardziej niż muzyka furorę międzynarodowo zrobiło wideo do tego kawałka. Wideo, które nakręcił jej właśnie Bree, ale to nie wszystko, albowiem gość również wyprodukował jej ten utwór i robi w nim za drugi wokal. A także pojawia się w samym wideo. Jakby tego było mało, od tamtej pory są parą. Z tym utworem, co to go wrzucam, to jest podobna historia - nie tyle utwór zawojował YouTube, co właśnie teledysk. Oczywiście od teledysków mamy inną bestkę, więc wrzucać tutaj nie będę, ale polecam generalnie, albowiem wideo to uczta dla oczu. Bree stosuje w nim myk, który pierwszy raz zaproponował do singla ze swojej drugiej płyty (You're So Cool pochodzi z trzeciej, Sleepwalking) o tytule A Little Night Music. Singiel ten - Weird Hardcore - to piosenka o przesadzaniu w jaraniu zielska, zaś w wideo Bree i cały towarzyszący mu zespół występują na scenie w spandexowych maskach na twarzach i umieszczonych na tychże perukach (na marginesie dodam, że wideo do innego singla z tej samej płyty, Murder, srogo wystraszyło kol. Hiena swego czasu, ale też trudno się dziwić, bo jest creepy af). Także przy You're So Cool nie tylko mamy ludzi w maskach (wszystkich ludzi) i rękawiczkach, ale całość jest stylizowana na telewizyjny występ bandu bigbitowego z lat 60. Instrumentarium, czerń i biel, psychodeliczni tancerze w tle, nie sposób tego nie polubić. Doskonale współgra z muzyką. A muzyka, cóż, to taki indie pop o lekko hipsterskim zabarwieniu. A tekst... o generalnie nie do końca udanym uganianiem się za laską. Poprzestanę tylko na tym, że się trochę identyfikuję xD Pierwszy raz usłyszałem ten numer chwilę po premierze, gdyż Jonathana Bree poznałem już w 2015, chwilę po tym, jak odkryłem Princess Chelsea. A jak ją odkryłem? Algorytm YT podsunął mi wideo do The Cigarette Duet xD Chwilę potem wydała swój drugi (lepszy od pierwszego skądinąd) krążek, a tam znów w jednym wideo wystąpił z nią Bree. Typ w 2013 wydał pierwszą solówkę i umieścił całość na YT w formie półgodzinnego (krótka to płyta) filmu, gdzie kamera pokazuje jego i Chelsea leżących w łóżku w swojej sypialni. Niedługo potem wyszło właśnie A Little Night Music, a że była jesień, no to wpadło doskonale. Sleepwalking wydane 3 lata później stało się bramą dla gościa, trasa po Europie, potem po Stanach (zresztą, był w jakimś 2019 w Polsce, ale ja to przegapiłem; szczęśliwie zaraz wydaje nowy album i znów planuje być w Polsce, ja planuję się wybrać), generalnie fame na pełnej. Pamiętam, że You're So Cool zaczęło wtedy latać też po polskich stacjach radiowych, ale tych zdecydowanie bardziej alternatywnych. Numer jest lekki i oszczędny, strasznie fajnie się tego słucha (całej płyty zresztą, typ ma taki minimalistyczny styl), mnie się zawsze będzie kojarzył z moim uganianiem się za swoją byłą, za to jej... kojarzył się ze mną xD I jakoś na wiosnę tego słuchaliśmy, także dobry timing. Hien w swojej wrzutce wspomniał o upływie czasu i jego postrzeganiu, cóż, rozumiem to doskonale - 2015 był 8 lat temu, PRAWIE DEKADA, a ja pamiętam każdy miesiąc. Jak łaziłem po Rembertowie, Wesołej i Starej Miłośnie słuchając czy to A Little Night Music, czy to The Great Cybernetic Depression (drugi LP Princess Chelsea), czy nowego Hulkkonena, nowego China Crisis, czy - przede wszystkim - nowych Editorsów. 8 lat. Gdybym rok później postarał się o dziecko, szłoby teraz do podstawówki. Łeb aż pęka. 2018 był 5 lat temu, wtf ;( Nużajcie się w rozpaczy ze mną. Starzejemy się aż miło.

https://www.youtube.com/watch?v=ZgKXVtt0D8U
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
ODPOWIEDZ