Best of Forum IV

Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 3388
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?
Kontakt
Strona WWW

Post 20 lis 2023 18:04

Jestem w stanie zrozumieć ten feedback na zasadzie SPOKO, ALE BEZ REWELACJI - sam bym pewnie napisał o The The coś podobnego, gdybym był na waszym miejscu.

Djeneba - Better Day

Częśc z was może pamięta, jak w czasach prehistorycznych red. Munlup wrzucił tutaj pewien, jak to mawiają anglosasi, OBSCURE kawałek równie mało znanego zespołu. Ten zespół był tak nieznany, że aż ja już nie pamiętałem jego nazwy i musiałem przejrzeć stare tematy, by dowiedzieć się, że chodziło o Egyptian Nursery. Nie mam do siebie żalu, niezła to była wrzuta, ale projekt tak niszowy, że pewnie sami jego członkowie momentami zapominają o fakcie, że są muzykami. Można by rzec, że propozycja, z którą wyskakuję dzisiaj to swego rodzaju odpowiedź na tę wrzutę, bo moja historia jest względnie podobna.
Była to jesień roku 2018, w sumie nie pamiętam już czy to wczesna jesień, czy to ta z gatunku tych późniejszych, ale jestem praktycznie stuprocentowo pewien, że to JESIEŃ. To już tak od razu w celu uprzedzenia potencjalnych wontów, jakoby to była muza na lato czy inne coś. Może nawet i jest, ale ja poznałem ją jesienią, kojarzy mi się z jesienią i wrzucam ją w późnym listopadzie.
Tak po prawdzie to moja historia związana z tą piosenką nie jest spektakularna ani nawet jakoś szczególnie interesująca, właściwie to nadaje się do Chwili dla Ciebie. Jako, że byłem wówczas świeżo po rozstaniu, swoje weekendy spędzałem na piwniczeniu, oglądaniu randomowych pierdół i w sumie niczym ciekawym. W ramach jednej z takich randomowych sesji z YouTube trafiłem na nagranie zawierające fragmenty skrótów z finałów Mistrzostw Świata 1990 w piłce nożnej, ewidentnie zgrane z jakiejś kasety video krążącej po bazarach, ulicach i domach we wczesnych latach 90. Zaintrygowało mnie faktem, że zamiast jakiegoś Szpakowskiego wydarzenia komentował lektor Janusz Kozioł, którego kojarzyłem bardziej z filmów i seriali, oraz fakt, że w tle leciała - wówczas - modna muzyka. Głównie brzmienia podchodzące pod italo disco, ale zdaje się, że był tam też i Bryan Adams albo jakiś inny rockowy artysta, nie wiem, nie pamiętam. No w każdym razie soundtrack ten był zaskakująco niezły, a jeden z kawałków wpadł mi w ucho - nie zgadniecie który...
Ponieważ jednak głupio mi było tak odpalać randomowy fragment starego VHSa na YT w celu posłuchania jednej piosenki, zwłaszcza, że nie był on w najwyższej jakości, nie mówiąc o tym, że był przerywany tekstami o rzutach wolnych i karnych (nawiasem mówiąc czasem je słyszę w swojej głowie, gdy sobie włączam tę piosenkę), powziąłem poszukiwania tej piosenki. Były one utrudnione o tyle, że film był wrzucony bez żadnego opisu. Niby YouTube wyszczególnił poszczególne utwory słyszane w filmie, ale się śmiesznie złożyło, że każdy poza jednym konkretnym. Nie było pomocy ze strony komentujących, jeśli mnie pamięć nie myli to ktoś nawet zasugerował pomoc, ale bez konkretów. Nie pomógł shazam, nie pomogło szukanie fragmentów tekstów. Na chwilę nadzieja odżyła, gdy okazało się, że ktoś gdzieś udostępnił całe nagranie tej kasety, które obejrzałem licząc, że w jakichś napisach końcowych lub gdziekolwiek poznam tytuł oraz wykonawcę tej piosenki. Nie muszę chyba mówić, że niczego takiego nie było?
W każdym razie byłem już zdruzgotany i pogodzony z faktem, że za cholerę nie dowiem się czyja to piosenka i jak się nazywa. Pewnego razu jednak coś mnie podkusiło, by ten film włączyc ponownie i jeszcze raz odpalić Shazama. Jeśli wiecie jak czuje się kretyn, to tak się poczułem, gdy zobaczyłem tytuł oraz wykonawcę tego utworu na ekranie telefonu (uwaga na marginesie - tak sobie przez lata wkręcałem, że to italo disco, że aż ciężko mi przyjąć do świadomości fakt, że to francuska piosenka).
Po czymś takim to chyba nie pozostaje mi nic innego jak napisać, byście brali i słuchali tego.

https://www.youtube.com/watch?v=kh69PmA7YOk

Dla zainteresowanych film, o którym pisałem: https://youtu.be/65EYxAr-7yQ?si=Q3z-a3tqmn9ERYZK (tak w ogóle to miałem niezłego mindfucka, bo szukajac go od razu mi wyskoczyła część trzecia, a dałem sobie rękę uciąć, że w tym 2018 jej nie było xd na szczęście randomy w komentarzach utwierdzają mnie w przekonaniu, że przez jakiś czas musiała być ustawiona jako film prywatny).
Idźta przez zboże, we wsi Moskal stoi
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 10267
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: Thousand Finger Man

Post 20 lis 2023 19:15

Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 21 lis 2023 13:17

Radiohead - Everything In Its Right Place

Jako psychofan Radiohead, będę miał oczywiście duży problem żeby się jakoś sensownie wypowiedzieć o tym kawałku. Fun fact: z naszego aktywnego grona bestkowego, jedynie Musiał (co mnie zaskakuje) i Wujek nie wrzucali Radiohead. Z czterema wrzutami za pasem, jest to chyba na ten moment największy wspólny mianownik tego forum (New Order i The Cure są blisko). Murzyn może sobie przypiąć dekorum do kożucha, że nie wrzucił singla! Z płyty, z której nie było singli trolololo. Dobra, koniec kpin. Oczywiście bardzo lubię ten kawałek. Może częściej wracam do wersji live, bo są mniej plastikowe i mają (w większości) gruby bit, ale ostatecznie każde Everything mi robi. Jak taki kawał plastikowej, monotonnej elektroniki z tekstem losowanym przez proto-chatGPS, może być tak dobry. Nie stawiam pytajnika, bo to nie jest w sumie pytanie. To jest dobre i tyle, nie warto wchodzić w dyskusję, bo takowe o Radiohead potrafią być bronią dwusieczną. Kawałek, który dosłownie otwierał nowy rozdział w historii zespołu, rozdział w którym postawili wszystko na jedną kartę (lub talię porozrzucanym kart). Nie umiem podejść do tego numeru na sucho, za dużo wspomnień przez wiele, wiele lat. Co bym nie napisał, to i tak wyjdzie, że Radiohead wielkim poetą jest, więc może po prostu na tym poprzestanę. Murzyn dostaję ekstremalnie łatwą okejkę.

Andrea Parker – Melodious Thunk

Uparliście się w tej kolejce wrzucać rzeczy mi znajome, a nawet takie, które nieświadomie sprzedałem dalej. Adreę Parker poznałem w dosyć ciekawych okolicznościach. Miałem dosyć sporą fazę na elektronikę (to było jakoś niewiele ponad 20 lat temu), a ojciec chciał mi zrobić prezent niespodziankę i kupić na jakąś okazję coś elektronicznego, czego nie znałem. Kupił „Kiss My Arp”, co ciekawe w wersji „instrumental”. Płyta okazała się być bardzo dobra, no i taka to opowieść. Miło sobie powspominać, album nie zestarzał się szczególnie mocno, co już jest osiągnięciem dosyć poważnym, biorąc pod uwagę, że za rok stuknie mu ćwierć wieku (a sam kawałek jest jeszcze starszy). Po kilku średnich wypałach u Wujka, Orzysz wraca na salony z fajną wrzutką. Co ciekawe, Wuja wybrał kawałek, który na każdej wersji z płyty jest intrumentalem, ale generalnie „Kiss My Arp” to album… śpiewającej pani xD Dziwię się, że Shodan tego nie wykorzystał, no ale co się będę wtrącał. Zamiast tego, dam okejkę.

Godspeed You! Black Emperor - Static

Trzecia z rzędu łatwa okejka, co jest z Wami? Jakiś tydzień dobroci dla Munlupów (okaże się przy recenzjach)? Z Godspeedami jest tak, że im nowszą rzecz się zapodaje, tym większe ryzyko wrzucenia czegoś słabego. Ostatni album to była dla mnie straszna męczarnia, jakbym słuchał jakiegoś średniego cover bandu. Dragon nie bawi się w takie rzeczy i zapodaje faktycznie peak czasy dla tego zespołu. Tutaj trudno to recenzować, nie będę opisywał co się dzieje po kolei, bo słuchamy wszyscy tego samego. Na pewno wyróżnię ambientowo-dronowe intro i część środkową, która brzmi trochę jak Piano Magic z bardziej post-rockowych utworów. Podoba mi się jak w tym kawałku nic nie funkcjonuję kosztem czegoś innego, na zasadzie: klimat kosztem produkcji, produkcja kosztem wykonania, itd. W „Static” każdy element jest raczej na równym, wysokim poziomie. Czasami udaje się uchwycić taki absolutny moment, a potem żyje się próbami odtworzenia tego, ale bez skutku (czego dobrym przykładem jest np… Godspeed You! Black Emperor lol). Jak na post-rock, jest tu wyjątkowo nieszablonowo, mimo że kilka fragmentów kliszowych się zdarza, no ale jest to jednak dzieło z epoki. Powiem szczerze, nie chce mi się o tym pisać, bo to nie jest muzyka, o której się dobrze pisze. Jest to natomiast muzyka, której się dobrze słucha, i generalnie dobra muzyka. W ogóle nie czuć tych 20+ minut. Końcówka pewnie zainspirowała Wilsona w „Raiderze II” hehe, śmieszkuję, ale w sumie nie byłbym zdziwiony. W każdym razie, stopro prejz z mojej strony, aż mam ochotę kupić bilet na koncert w kwietniu.

Mark Lanegan - Daylight in the Nocturnal House

Czwarta z rzędu łatwa okejka, co jest z Wami? Serio, napinacie w tej kolejce samymi znanymi mi rzeczami i wykonawcami. I to nie tylko znanymi, ale lubianymi przez Munlupa. Czy to jest jakaś ustawka? „Straight Songs of Sorrow” to album, który oczywiście słyszałem, ale słuchałem go niewiele, albowiem ponieważ nie mogłem się na to zdobyć po śmierci Marka. To jest potworne zrządzenie losu, że wydał tak osobisty i podsumowujący życie i karierę album krótko przed śmiercią. Tu nie było planowanego pożegnania, jak u Bowiego, po prostu miał być soundtrack do autobiografii (której tez jeszcze nie przeczytałem) i jest nim w 100%. Fajnie patrzeć jak nasiona, które komuś sprzedałem, ładnie kiełkują w czyimś ogródku. Ciekawa sprawa, bo to kolejna wrzuta w tej kolejce, w której słyszę Piano Magic. Ta płacząca gitara, która ciągnie się przez cały utwór, brzmi identycznie jak w „Tolbooth Martyrs” PM (Musiał Musi znać ten utwór, jak nie to trochę śmiech na sali). „Daylight...” słucha się nie bez emocji nawet półtora roku po odejściu Marka. To są muzyczne rejony, które on niejako odgrzebał na potrzeby tego albumu. Minimalistycznie, osobiście, mrocznie, no ale mówimy o gościu, który płytę świąteczną podpisał Dark Mark. Dobrze, że się Dev z tym wyrobił jeszcze w listopadzie, bo potem to już by nie było do końca to, ale niezależnie od tego, wspaniały utwór. Tak, znowu wypowiada się psychofan wykonawcy, no ale kaman.

Djeneba - Better Day


No i nie będzie piątego zdziwienia, bo Mentos przepisowo i nonkonformistycznie, zrywa z utartym schematem tej kolejki i wrzuca coś, co nazywa się jak jakaś zagraniczna herbata i czego nigdy nie słuchałem. Kolejka miała względnie spójny klimat, a tu nagle coś z dupy. Na szczęście zdupizm nie występuje tu kosztem jakości. Nie wiem w sumie do czego tu zacząć, wyjątkowo wszystko mi się tu podoba. Wokal mi się podoba, muzyka mi się podoba (ten bas jest zajebisty), ta śmieszna perkusja ala Milli Vanilli na gazie, początek jak jakieś Kraftwerk, to urocze pianinko brzmiące jak totalny crossover 80sów z 90sami. Podejrzewam, że gdybym oglądał jakaś starą telewizję i to usłyszał, to tez bym wyciągnął szazama z kieszeni, zreszta ostatnio szazamowałem znowu kawałek w lidlu i się okazało, że nawet na YT go nie ma, tylko na Spotify, może go kiedyś wrzutę. Nie ważne. Będę miał kiedyś kontrwrzutę do tego numeru i pewnie wtedy Seba mi powie, że mi słoń na ucho nadeptnął, ale nie ważne. Świetna wrzuta. A szczerze bałem się, że będę musiał jakiejś Bjork słuchać.

Lol. Cała kolejka dobra. Przecież nie wypada tak lubić muzyki, przecież to normizm, trzeba coś skrytykować, bo inaczej wyjdzie, że się nie znam. No, ale nie będę na siłę szukał dziur kiedy ich nie ma. Gratulacje!
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6091
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 22 lis 2023 18:46

Stefan z Porcupine Tree - Trucizna dla Wróżek

Przyznam szczerze, że jak zobaczyłem tytuł automatycznie skojarzyłem go z okładką płyty, którą imć Hien wysyłał mnie osobiście podczas naszej dawnej wymiany albumowej, będącej - co zostało powiedziane tutaj już ze sto razy - protoplastką dzisiejszych bestek (przede wszystkim tej z całymi krążkami). Z tym, że nie było to dobre skojarzenie. Dlaczego? Nie chcę być rozumiany źle, po prostu dostałem ten krążek we wrześniu, o ile mnie pamięć nie myli, i kojarzyłem muzykę nań z bardziej "widnymi" jesiennymi klimatami, a tu wiecie, listopad, jak się zachwycać rzeczami pod wrzesień w listopadzie... Szczęśliwie dostałem w łeb własną ignoracją, albowiem zapomniałem po prostu, jak leciał zarzucony przez Kubę kawałek Stefana. Taaak, to zdecydowanie bardziej mój klimat na taką parszywą pogodę za oknem, późnojesienno-zimową aurę, odrobinę śniegu i mróz, ale także mgły i generalnie smog i w ogóle typowe listopadowe paskudztwo. Stefan, co tu dużo mówić, dostarcza. Utwór jest magiczny, nieco obezwładniający wręcz, i to wszystko zbudowane wokół padów i cichutkiego, lekko motorycznego basu. Nie dziwota, że Hien się zachwycił back in the day, mnie też na pewno ten numer złapał za serduszko te kilka lat wstecz, z tym, że nie utkwił mi w pamięci aż tak bardzo - żałuję!, żeby nie było, ale bestka ma szanse to dla mnie poprawić. Świetny kawałek muzyki od naprawdę utalentowanego gościa, którego jeszcze 13 zaraz lat temu kojarzyłem głównie z absurdalnego coveru Alanis Morissette... Wstyd :( (dla mnie oczywiście, bom trąba).

Radiogłowy - Wszystko na Swoim Miejscu

Przyjdzie taki dzień, on jest coraz bliżej, choć to się może nie wydawać, że i ja wrzucę coś od Radiohead, i wtedy wszyscy się pooosracie. Ale to jeszcze nie jest ten dzień, to na pewno nie będzie zresztą ten rok, bo mi już momentum uciekło, ale na pewno zobaczycie! Co mogę powiedzieć... Kid A(zbest) to jeden z moich ulubionych krążków od Yorke'a i jemu podobnych, o czym RÓWNIEŻ na pewno miałem okazję wspomnieć wcześniej. Co mogę więc dodać? Dwa do dwóch np. (i wynik będzie 5). Bardzo lubię ten numer, pamiętam moment, kiedy usłyszałem go po raz pierwszy. Było lato 2008, właściwie początek lata, ja świeżo po maturach rzuciłem się na jakąś inną muzykę niż zwyczajowe ejtisowe granie i jakieś pierwsze przebłyski hipsterstwa, a przynajmniej "indie" lub "nowej alternatywy", czymkolwiek by nie była. Postanowiłem skorzystać z okazji, jaka wyprodukowała się mniej więcej w podobnym czasie - na rynek wleciała bestka Radiohead, oczywiście *click* Soulseek *click *Search* i tak to poszło. Wcześniej znałem może 2 może 3 numery, a bestka otworzyła mnie na masę dobrej muzy. Z tym, że większość soczyście gitarowa, ale nie, wróć, co my tu mamy, że niemal czysta elektronika? A nie, to JEST czysta elektronika, i tekst bez sensu, cudownie. Ja zawsze odbierałem ten kawałek jako wyraz zadowolenia gościa o minimalnych wymaganiach względem życia - wczoraj ssał cytryny, dziś tego nie robi, więc CZUJE DOBRZE CZŁOWIEK. Rozumiem, że w położeniu Murzyna można patrzeć na to z innej strony, ale tbh sam chciałbym być teraz kimś o minimalnych, czy wręcz zerowych wymaganiach względem życia. Jak to było bodaj w Malcolmie in the Middle, "I expect nothing and I'm still let down". Ale przynajmniej jest Radiohead. Kolejne złoto.

Andrea Parkour - Melodius z Thunku

Ja znałem nazwę wykonawcy (wykonawczyni? Aż musiałem sprawdzić), ale żeby to z czymś konkretnym w mojej głowie skojarzyć, to już nie za bardzo. Wspomnianego przez Wuja remiksu It's No Good nie znam (albo go po prostu nie pamiętam, to też jest możliwe, ja mam tę wnerwiającą właściwość, że pamiętam pierdoły sprzed 2 dekad, ale nie rzeczy NAPRAWDĘ istotne, jak np. DEPECHE MODE NA FORUM DEPECHE MODE), niczego innego zresztą też nie, sprawdziłbym w swojej prywatnej bibliotece, czy to nazwisko się gdzieś nie przewija, ale już wyłączyłem prywatnego kompa i nie chce mi się go znów wyciągać z torby. Co mogę powiedzieć... jeśli nie wiem kto to, to czas żałować szczerze, albowiem Wujek zapodał prawdziwe złooo...eee...wróć! Złoto już było. No dobra, będzie ex aequo, naprawdę, to jest doskonała porcja elektroniki. Słucham tej kolejki dziś przez cały chyba dzień (z małymi przerwami na spacery wokół biurowca) i obok pozycji Miętusa ta wkręciła mi się chyba najbardziej (mówię o tych, których nie znałem). Wracałem do tego łącznie z 7 albo 8 razy, nie sposób wywalić z głowy, plumkam sobie ten bicik pod nosem, jest rytmicznie, jest bujająco, jest super, poważnie mówię. Aż chciałoby się rzec, że to na osłodę rzucam Wujowi po - jak się okazuje mało przychylnej z mojej strony, i nie tylko z mojej lol - recenzji London Grammar. Ale niech się Wuja nie martwi, bo nie wszystko musi każdemu podejść, a takie Melodius Thunk podeszło mi jak szklanka zimnej wody po wyczerpującym treningu - jest po prostu fantastyczne i tyle. Jestem bardzo ukontentowany, mam ochotę sięgnąć po więcej, a tu jeszcze imć Hien poleca, to już w ogóle. I całkiem zabawna nazwa płyty, to już w ogóle myślę, że POWINIENEM albo coś... A jeszcze na osłodę powiem Wujowi, że akurat poza płytą do kilku numerów London Grammar od napisania swojej recki wracam regularnie i podobają mi się coraz bardziej, także więcej wiary w czary.

Bądź Pozdrowiony! Czarny Cesarzu - Statyczny

Albo naładowany prądem, trudno powiedzieć, to drugie mi jednak lepiej pasuje. Tak jest, po już jednej wrzucie Czarnocesarzowej, która niby to mi podeszła, niby trochę nie, na pewno z perspektywy czasu teraz mniej, mam do czynienia z tzw. Klasykiem przez duże K i w ogóle dziełem wiekopomnym i jak można tego nie znać, etc. etc., a już w ogóle jak można się tym nie zachwycać, etc. etc., blablabla. Ale tak zupełnie serio, to Lift Your Skinny Fists Like Antennas to Heaven było pierwszym krążkiem GY!BE z jakim miałem do czynienia, o czym mi jakiś czas temu przypomniano, a o czym pewnie zapomniałem recenzując numer Mentosa xD No, ale hui. Był to wczesny rok mojego życia okołomuzycznego, pewnie 2006 no i nie mogło to chwycić, ale co jest ciekawe, jestem niemal pewien, że już rok później by chwyciło. Albo zwyczajnie mylę fakty, bo po 12 godzinach w robocie przed kompem już mi się trochę w głowie miesza. I przesłuchałem ten konkretny numer, czy raczej kolaż numerów (bardzo lubię taką "złożoną" tytulaturę, Einstuerzende Neubauten czy nawet Woodbines & Spiders robili to samo w pewnym momencie) w całości też z 5 razy, co daje w sumie ponad godzinę "miliona godzin tego samego". Ale Panie, jakie to dobre jest. Naprawdę, ja wiem, że album przeruchany muzbawkowo na tysiąc sposobów i we wszystkie otwory, ale to jest po prostu dobra muzyka no, taki - powiem przewrotnie - trochę progrockowy postrock, weszło przynajmniej tak samo dobrze jak Andrea Parker, zwłaszcza segment World Police and Friendly Fire który low key przypomina mi, dlaczego wciąż jestem w stanie słuchać w miarę na lajcie wczesnych rzeczy od King Crimson, albo dlaczego nie zastrzeliłem sąsiada (był pod ręką), jak słuchałem Raider II od Wilsona. Dragon potrafi zaskoczyć, a jak już zaskoczy, to jestem zaskoczony. Cóż, nie przestaję zaskakiwać (Dragon też nie). Wielkie propsy, sam nabrałem ochoty na przyszłoroczny koncert. Właściwie... czemu nie?

Laska od Dosłownie Jednego Singla - Lepszy Dzień (już był)

Tutaj też jest wesoło, Mentos wystrzeliwuje totalnego obskjura w powietrze, odłamki trafiają mnie w ryj, wrzynają się ostro pod skórę, drażnią, nie dają o sobie zapomnieć, ale też ewidentnie poprawiły mi cerę, albowiem jak na początku mnie ten numer denerwował, nie podobał mi się i tak dalej, to przy jakimś czwartym odsłuchu zaczęło dość zaskakująco siadać, nawet nie bardzo potrafię powiedzieć dlaczego. Ma on w sobie taki mentosowy francuskojęzyczny urok obskjura (choć numer jest po angielsku), ale okołowakacyjne skojarzenia z Lait de Coco nasunęły mi się same, nic na to nie poradzę. Jest dobry bit, jest klawisz jakby z Octatracka, który brzmi na zrobiony z plastiku bardziej niż butelka mineralnej, z której teraz piję, a na której jest informacja "zebraliśmy 100% plastiku". Well, nie 100%, nie udało się zebrać bitu z tego kawałka. Zresztą, bit jak bit, on razem z całym instrumentarium wchodzi coraz lepiej z każdym kolejnym odsłuchem, naprawdę to mnie ten wokal dojeżdżał. Już pomijając te dziwaczne i nieco wybijające z rytmu podjazdy, to wypuszczane niby splunięcie z ust "JU, JU!" denerwowało mnie również z każdym odsłuchem coraz bardziej, porównywalnie z Ayo i jej "AJM BEGIN JU", z takim ostrym akcentem na to fonetyczne "J". No nie lubię, nie polubię chyba, albo sam zacznę śpiewać na taką modłę. Koniec końców, to nie jest zły kawałek, ma specyficzny klimat przełomu dekad, bardziej jednak pachnie już latami 90. niż ejtisami (ale jakby ukazał się 2-3 lata wcześniej, to uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, iż numer ten nagrała laska występująca w "klipie" do Lait de Coco). Najciekawsze w tym wszystkim są okoliczności poznania tej nuty, ja chyba nigdy aż tak wykręconych nie miałem :D Choć jest jeszcze parę kawałków, które ostatni raz słyszałem w jakimś 2003 roku (albo np. lwia część składanki Radio Deejay), ale dziś ani nie mam tytułów, ani wykonawców, tylko zanucić mogę, i to by było na tyle. Fajna rzecz ^^

Co mogę powiedzieć, wyjątkowo fajna kolejka, cieszę się, że - so far - miałem w tym swój udział, albowiem Lanegan zebrał praise, ale to był łatwy praise, nie oszukujmy się. Co do reszty... doskonałe podkreślenie trwającego wciąż i balansującego już powoli na krawędzi Zimy przez duże Z listopada, od początku aż do końca, choć faktem jest, że kol. Mintaj przypomina o lecie, odległym jeszcze bardziej niż odległe było od Realiti Grimes, ale może trochę go jeszcze tutaj wygrzebię. I jakoś przeżyję.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 10267
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: Thousand Finger Man

Post 23 lis 2023 11:11

Djeneba - Better Day

Zacznę od mentosa gdyż zwyczajnie najłatwiej przyszło mi pisanie o tej wrzutce. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl że mentosowi mogą kończyć się wrzutki skoro sięga już po muzę ze starej TV i nie spodziewałem się usłyszeć czegoś wartościowego powiedzmy A JEDNAK ma ten utwór swoje walory. Niezłego LETNIACZKA nam mentos zapodał tu w środku listopadowej szarówki i w ogóle jak on mógł a jednocześnie chwała mu za to gdyż jakoś tak paradoksalnie choć sam wrzucam zamulone rzeczy kojarzące mi się z jesienią to sam wcale nie miałem ochoty takowych słuchać obecnie.

No ale przejdźmy do kawałka może (recka na dwa akapity? na bogato Murzyn lecisz). Jest to kawałek naprawdę niezłego balearic pop że tak to sobie zaszufladkuję, jeszcze do tego ta wzmianka o Italy '90, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi że w rejonie Morza Śródziemnego - w tym takiej Ibizy - to mogło całkiem nieźle żreć na przełomie lat 80. i 90. Leciutki bicik z puszki, pianinko jakby italo house i słodki dziewczęcy wokal mi choćby kojarzący się z Sandrą. Do tego tak się składa że w tejże chwili gdy to piszę zrobiło się mega słonecznie i widzę błękit nieba będący idealnym tłem dla tej muzy, brak może morza i piasku ale tę resztę sobie dopowiadam i wrzucam numer na wakacyjną playlistę obok moich obskjurowych wrzutek od Maya czy Marengo, ten numer jeszcze powróci w wielkim stylu o właściwej porze. Może nie pieję z zachwytu ale numery tego typu działają w inny sposób, ot czuje się dobrze człowiek.

Andrea Parker - Melodious Thunk

No no, nie spodziewałem się Wujka wrzucającego tu jakieś IDM-y ale w sumie czemu nie, fakt że remiksy DM z lat 90. to też brama do całej gamy niezłej muzyki tychże różnych remikserów, sam nawet coś zapodam kiedyś. Przy pierwszym odsłuchu mi się dłużył ten numer, miałem wrażenie że za mało się dzieje by utrzymać moją uwagę ale potem siadło lepiej. Ten bicik mocno kojarzy mi się z Kraftwerk i muzyką electro, całość wprowadza słuchacza w przyjemny robotyczny trans. Jak dla mnie spokojnie mógłby być to numer z płyty DJ Spooky wrzucanej przez Dragona. Naprawdę spoko solidny numer, nie tyle wypełniacz ile taki czasoumilacz bardziej, dobrze się słuchało, leci okejka.

GY!BE - Static

Tu miałem oczywiście największe obawy na wejściu i po pierwszym odsłuchu, katalogowałem to w jednym worku z mentosowymi wrzutkami Alameda Trio i samego GY!BE jako taką rzęrzącą kobyłkę. Z biegiem odsłuchów wyszło że wcale nie jest ona taka rzęrząca a poza ostrzejszymi gitarami dzieje się tu sporo innych ciekawszych rzeczy. Podoba mi się bardzo wstęp z tym pociągiem i tym klaksonem, tu momentalnie wizualizowałem sobie ten mój klip Deru który wrzucałem do obecnej kolejki, mocno nocno-listopadowo mi to się widziało. Potem ten segment gadany ze smyczkami nieco mniej mi siedział, taki żałobny jest, być może moje systemy obronne przed zbędnym smutaniem tu się odpaliły w tym momencie (znaczy się muza działa na emocje, tylko akurat nie takie jakie chciałbym teraz przeżywać). Potem na tle smyczków wchodzi plumkana gitara i to mi mocno przypomina soundtracki Michała Lorenca, jest to filmowo piękne muszę przyznać. Dochodzi wibrafon, super sprawa. Potem dopiero wchodzi ostrzejsze granie które nasila się do wyciszenia - pierwszego w tym utworze, bo ten zabieg jest następnie ponowiony, acz w następnej części lepiej zostaje wyeksponowana perkusja. Mamy potem intensyfikację smyczkowego grania bardziej niż gitarowe rżnięcie, kiedy muzyka osiąga swoje apogeum mamy już do czynienia z lekkim przeładowaniem systemu. Po długim wyciszeniu tego całego jazgotu następuje 5-minutowe ambientowe, mroczne outro, przyznam że ten zabieg chyba najbardziej był dla mnie niezrozumiały i może nawet nieco niepotrzebny? Niemniej całość przyznam była całkiem interesująca, w pewnym momencie najchętniej wracało mi się do tej wrzutki właśnie w tej kolejce więc skończy się na okejce.

Steven Wilson - Veneno Para Las Hadas

Tu paradoksalnie przy pierwszym odsłuchu ten numer chyba najlepiej mi siedział, być może to zasługa tego że padał wtedy pierwszy śnieg i ładnie się to komponowało z tym obrazkiem. W ogóle dopiero na dobrych słuchawkach potem zwróciłem uwagę bardziej na ten basowy podkład i miałem poczucie że trochę za bardzo dominuje mi w uszach, lepiej to brzmiało w słabszej jakości z większym naciskiem na gitary i pianinko xd czułem to tak jakby to była rożnica między albumowym a akustycznym When The Body Speaks prawie. Taki senny i snujący się listopadowy numer, oddaje aurę za oknem jak najbardziej z tym że z jakichś powodów nie zażarło chyba tym razem - jak wspominałem na początku akurat chyba nie mam potrzeby dobijania się tak bardzo listopadowym klimatem. Na ten moment mocny neutral.

Mark Lanegan - Daylight In The Nocturnal House

Tu najchętniej po prostu przepisałbym to co napisałem wyżej. Snująco, sennie, listopadowo, tylko aranż inny trochę. Gitara bardziej na pierwszym planie, a najlepsze te ostrzejsze wstawki w dalszej części utworu. Wokal Lanegana tak jak i Wilsona jest mi obojętny. Smyczki spoko pod koniec, no i właśnie - końcówka - numer urywa się tak jakoś totalnie z dupy więc zanim zdąży mi się wkręcić to już jest po wszystkim. Nie wiem, nie hejtuję ale zarazem też nie czuję tego kawałka więc kolejny kciuk w bok.


Kolejka w której elektronika wygrywa u mnie, odkryciem wrzutka mentosa zdecydowanie, później solidna Andrea Parker, interesujące nawet GY!BE a na końcu dwaj smutni Panowie. Rezultaty zaskoczyły nawet i mnie, bywa i tak.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 23 lis 2023 11:18

Jakie smyki?
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 10267
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: Thousand Finger Man

Post 23 lis 2023 11:26

Żadne xd

Pianino i jakiś obój czy klarnet tam jest potem?

Nie wiem nie pytaj, ogólnie przez te reverby i chórki miało to taką aurę którą zwykle tworzą smyki ;(
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 23 lis 2023 11:36

Ok
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 15422
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 23 lis 2023 16:17

Steven Wilson – Veneno Para Las Hadas

Stefan wreszcie znowu powrócił. I to w wielkim stylu. Poznałem album Insurgentes dzięki – a jakże – Hienowi. I bardzo go sobie cenię. Zauważyłem już dawno na last.fm, że to jeden z ulubionych utworów Hiena. I mie to nie dziwi. Bo nie dość, że idealnie wpisuje się w jego melancholijny core, to jest to naprawdę genialny numer. Już pierwsze dźwięki obiecują coś wyjątkowego. Potem wchodzi przepiękne, zwiewne pianino i pulsujący bas. Utwór utrzymany jest w nierealnie wręcz pięknym, sennym klimacie. To jest dokładnie taki klimat, jaki najbardziej sobie cenię. I Wilson potrafi taki klimat wyczarować. Właśnie taką muzykę zabieram ze sobą, gdy chcę powłóczyć się po lesie lub bezdrożach. Tam smakuje to jeszcze bardziej niż w domu.

Radiohead - Everything In Its Right Place

Kolejny zespół, którego muzykę poznałem na naszym forum. Album Kid A nawet ściągnąłem i posłuchałem, ale nie za dużo, bo uznałem, że daleko mu do In Rainbows. Zawsze jak mam ochotę na Radiohead, to sięgam właśnie po In Rainbows. Ale trzeba będzie się chyba jednak poważniej wziąć za nie tylko Kid A, ale i inne albumy, bo nawet po Everything widać, że ten zespół ma do zaoferowania więcej niż tylko IR. Po prostu trzeba dać innym albumom poważniejszą szansę.
Everything In Its Right Place to naprawdę znakomity utwór. Niby rzeczywiście taki dosyć monotonny, ale mimo tego dysponuje ogromną mocą oddziaływania na słuchacza. Podobnie jak w przypadku Veneno Para Las Hadas już od pierwszych dźwięków jest magicznie. Podoba mi się to brzmienie cholernie. Te klawisze i cichutki bas. A Yorke jest chyba jedynym wokalistą na świecie, któremu takie smętne zawodzenie i mamrotanie uchodzi zupełnie bezkarnie. Melodii mamy tu właściwie śladowe ilości, a i tak Yorke potrafi zrobić z tego małe dzieło sztuki.

Godspeed You! Black Emperor - Static

Musiałem wrócić do tematu Best of vol.2, żeby zobaczyć, co ja tam wtedy pisałem o wrzucanym przez Mentosa utworze Mladic. No i pisałem całkiem pozytywne rzeczy. A utwór Static uważam za lepszy utwór od Mladic. Utwór zbudowany z kilku segmentów. I ja lubię takie konstrukcje. Przez 11 minut jest przepięknie. Początek wprowadza w niesamowity klimat. Odgłosy pociągu i syren czy klaksonów bardzo trafione. Od 4.40 robi się po prostu magicznie. Te skrzypce i pianino są tak zachwycające, że szok. To zdecydowanie najlepszy fragment utworu. Trochę te pianinkowe zagrywki kojarzą mi się z grą Resident Evil. Potem wchodzi ładniutka gitara. Jest pięknie jak w bajce. Te skrzypce i wibrafon! Mistrzowski klimat. Aż poczułem prawie fizyczny ból, gdy weszły elektryczne gitary i perkusja. Nie mówię, że to „wzmocnienie” jest złe. Jest ok i zostało niby w zmyślny sposób płynnie wprowadzone w utwór. Ale wolałbym osobiście, żeby tego fragmentu nie było. Dobrze, że potem utwór znowu wyhamowuje. Końcowe 5 minut jest znowu niesamowicie dobre. Brzmi jak soundtrack z jakiegoś horroru czy thrillera s-f. Mógłbym takich rzeczy słuchać dosłownie godzinami. Tak więc podsumowując – gdyby nie środkowy fragment z zarzynaniem gitar, to byłoby to dzieło wręcz wybitne. A tak jest prawie wybitne. Ale i tak copki z głów.

Mark Lanegan - Daylight in the Nocturnal House

Tu też musiałem dla przypomnienia wrócić do starych tematów, gdzie był wrzucany Mark Lenegan Band. Wtedy mi się widzę podobało i teraz też mi się podoba. Bardzo ładna ballada. Piękny, wysmakowany aranż. Bardzo podoba mi się to, co słychać w tle. Nie wiem w sumie, czy to są klawisze, czy gitara. Te ostrzejsze wstawki gitarowe też są świetne. Wszystko brzmi tu pierwszorzędnie. Może jedynie te chórki trochę mi tu wadzą. Ale tylko trochę. Poza tym klimat naprawdę piękny. Jeszcze w końcówce te filmowe klawisze. Palce lizać. Kolejny wykonawca do obczajenia.

Djeneba - Better Day

No i na koniec Mentos, który zdecydował się przełamać ten melancholijno-smuteczkowy klimat kolejki, do którego sam się świadomie przyczyniłem. I robi to w znakomitym stylu. Bałem się jakiegoś disko barachła, tymczasem utworu nie jestem w stanie określić inaczej jak po prostu przeuroczy. Ta perkusja rzeczywiście od razu kojarzy się z Milli Vanilli albo innymi zespołami z tamtego okresu. Wokalistka ma zajebisty głos. Taki słodziutki, wręcz dziewczęcy. Ale bardzo fajny. Jak śpiewa „You, you”, to aż mi się morda cieszy. W ogóle refren jest w dechę. Fajne pianinkowe zagrywki, różne inne pocieszne klawisze. Znakomity lekki utwór, który zwyczajnie daje człowiekowi radochę i polepsza humor.

Znowu trafiła się wybitna kolejka. Już drugi raz w tej turze. Nie potrafiłbym nawet poukładać utworów w jakiejś sensownej kolejności, bo wszystko mi się podobało.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 6913
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 24 lis 2023 01:35

Steven Wilson Veneno Para Las Hadas

Wbrew pozorom staram się walczyć z negatywnym podejściem do muzycznego Świata według Wilsona, ale to trudna batalia. Jestem coraz bliżej kompletnej porażki. Nie wyróżnia się zbytnio w porównaniu do PT czy no-mana. Mówiąc szczerze, cały czas pobrzmiewało mi tutaj klimatami jak ze Speaka. Rozmyte pasaże gitarowe, senny nastrój. Jak na rzetelnego twórcę ambientu przystało musiał słuchać minimalizmu pokroju Stars of the Lid. Poza tym nie znalazłem niczego ciekawego. Totalnie neutralna miniaturka rozciągnięta do przesady. Po co aż sześć minut? Nie wiem. Równie dobrze mogło to powstać teraz, w 2008 roku lub 30 lat temu, może tylko w szczegółach byłyby różnice. Już sam tytuł jest dość pretensjonalny. W poszukiwaniu tłumaczenia znalazłem informację, że w latach 80' w Meksyku nakręcono horror o takim tytule. Miniaturka tekstowa podana z typową wilsonowską manierą w głosie. Jak do tej pory zawsze na jedno kopyto. Wszystkie słuchane przeze mnie utwory, w których maczał palce, kręcą się wokół tego samego nastroju - delikatne tony, lekko melancholijny klimat, a jednocześnie na tyle zwyczajne brzmienie, że pasuje wszędzie. I nigdzie. Zostaje jeszcze imitacja progresywnego rocka w klasyczny sposób. Albo już jestem uprzedzony albo niektórzy zbyt wyraźnie mrugają okiem do słuchacza. Chyba tylko stare PT robi do dziś na mnie dobre wrażenie, potem coś się zepsuło. Zdumiewa mnie fakt, że Wilson wydał już osiem solówek. Pozazdrościć artystycznej pewności siebie. Niby brzmi jak trzeba, ale nic więcej w tym nie słyszę. Sorry

Radiohead Everything In Its Right Place

Łatwy zwycięzca kolejki. Nie może być inaczej, skoro to był jeden z pierwszych kandydatów do bycia moją drugą wrzutką od The Radioheads. Szalenie dobry numer. Patent z wykorzystaniem 5/4 przez dłuższy czas skłaniał mnie do eksperymentowania z tym metrum w elektronice. Everything to nie tylko pokręcony rytm, ale przede wszystkim atmosfera. Lamentujący Yorke, doskonałe brzmienie syntezatorów, czego chcieć więcej? Całość sprawia wrażenie dość psychotycznego, klaustrofobicznego doznania. Dobrze sprawdza się na koncertach w połączeniu z Idioteque, ale jeszcze lepiej wchodzi na smutki spowodowane trudnościami i chujowością świata tego. Muzyczny odpowiednik sytuacji, w której trzeba wyjść z twarzą mimo jej niesamowitej beznadziei. Gdy ex mówi, że i tak będzie dobrze, a ty wiesz, że gówno prawda. Albo zasłyszałeś coś zbyt banalnego i niestosownego w momencie przeżywania poważnej żałoby, straty, wiadomo o co chodzi. Nie tylko wtedy objawia swoje piękno, a to TYLKO lub AŻ początek Kid A...

Andrea Parker Melodious Twink

Coś mi majaczy w głowie, że sprawdziłem całą Kiss My Arp po kolejnej tutejszej wzmiance o tej płycie. Po 2 latach (thanks to RYM) pamiętam jedynie większe lub mniejsze rozczarowanie. Do tej pory mam dobre wspomnienia z jej remiksem It's No Good. Myślałem, że autorskie dzieło będzie podobnie surowe, a jednocześnie zaskakująco przyjemne. Nic bardziej mylnego. Sprawdziłem sobie listę utworów i jedynie Elements of Style lekko się przypomniał. To do tej pory całkiem niezły kawałek elektroniki. Co innego z Melodious Thunk. Za pierwszym razem słuchałem tego w pociągu i po pięciu minutach wyłączyłem wyraźnie poirytowany. Monotonne, nudne popłuczyny po klasyce IDMu i elektro. Wiedząc już później z czym mam do czynienia, nabrałem trochę więcej wyrozumiałości. Mimo to całość jest stanowczo za długa. Trzy minuty i do domu. Brzmieniowo nie za ciekawie. Kolejne wariacje niespecjalnie urozmaicone. Nie idzie z nimi faktycznie coś wartego uwagi przez tyle czasu. Ostatnio sprawdzam sobie jeszcze większe najtisowe obskjury parę lat starsze od Kiss My Arp. Tam na pęczki jest podobnych brzmień użytych przynajmniej w trochę inny sposób. Taki urok epoki oraz muzyki na styku IDMu, downtempo i ambient techno. Całkiem znośnie wypada jako nieszkodliwy muzak w tle. Słuchane w pełnym skupieniu? Kompletnie się do tego nie nadaje. Znacznie bardziej podobał mi się wrzucany wcześniej numer OSTa do Blood 2.

Mark Lanegan Daylight in the Nocturnal House

Po długim czasie rozmyślań, zmian nastroju i uleganiu aurom różnych por roku doszedłem do wniosku, że nienawidzę chłodu. Zawsze lepiej trochę się zagrzać niż zmarznąć, nabawić choróbska, zobaczyć następnego dnia w lustrze jakieś zaczerwienienia czy inne badziewia na twarzy. Jesienią nacieszyłem się w trakcie przebywania we Wrocku, gdy temperatura przekraczała dziesięć stopni. Teraz to już gównochlapa na pełnej, a do tego w okolicach Wałbrzycha też spadł śnieg. Poza dzisiejszą w miarę cieplejszą chwilą czas nas tutaj mocniejszy wiatr, mniej niż zero i przeklęty śnieg. Taki wstęp jest tylko po to, by powiedzieć, że Lanegan niespecjalnie siada w takich warunkach. Zaczyna się kameralnie, ale wbrew pozorom to taka mocniejsza ballada. Mimo, że opowiada o delikatnych kwestiach. Robi ciepło w głowie i dookoła, jednak dookoła też powinno być całkiem ciepło, by było idealnie. Ostatecznie jest tylko dobrze, hihi. Całe szczęście, ze nie ma za bardzo ekspresyjnego finału. Pady brzmią trochę serowo. Z drugiej strony naturalne smyki byłyby zbyt oczywiste. Początkowo zaskakują, później całkiem nieźle dopasowują się do reszty. Tak to się robi. Mniej rozciągania w nieskończoność w przezroczysty sposób, więcej kontrastów poproszę. Pod pozornie zwyczajną opowieścią na gitarę kryje się dużo ciekawych smaczków.

Djeneba Better Day

Kontekst robi robotę. Janusz Kozioł nawijający pod skróty meczów piłkarskich i jednocześnie ten kawałek to jest jakaś wyższa szkoła nieuświadomionego kampu i przegięcia. Podoba mi się przez swoją egzotykę oraz luźne (właściwie zerowe) dopasowanie wszystkich elementów. Brak logotypu charakterystyczny dla tamtych lat jeszcze bardziej pozwala uciec w teorię, jakby to był po prostu produkt domowej roboty równie kuriozalny (ofc obecnie) jak np. Disco Torino. Do ostatniego odsłuchu zastanawiałem się, czy to nie jest aby przypadkiem kolejna wrzutka Seby typu pozornie stara, ale nagrana stosunkowo niedawno, tylko próba imitacji brzmienia z "tamtych lat" znowu wyszła całkiem nieźle. Tu jest o krok dalej niż w przypadku Games, bo to po prostu kawałek z epoki. Zgrywka z kasety nie pozostawia żadnych wątpliwości. Miałem ich sporo przy okazji czystych odsłuchów na Spotify. Teraz wszystko rozumiem, ale i tak... użyte sample, pseudo 8bitowe brzmienia niby syntezatorowe, wreszcie fakt, że całość jest lekko przeciągnięta - w ogóle nie byłbym zdziwiony, gdyby jednak było inaczej niż jest. Polubiłem te dopiski o roku powstania, ale gdy można mieć do czynienia z takimi zagadkami, to lepiej dać sobie szansę na rozwiązanie jej samemu. Gdyby to faktycznie była nówka, byłbym bardziej krytyczny. Starszym one-hit wonders jestem w stanie wiele wybaczyć. Przez wokal całość balansuje na granicy nieironicznego letniaka i w pełni pastiszowego dziełka. Dla mnie całkiem w porządku, choć pewnie nie będę wracał za często. Momentami brzmi jak Kero Kero Bonito czy coś!

Całkiem niezła kolejka. Kolejność ułożyłbym mniej więcej tak - Radioheads, Lanegan, Djeneba, SWerf, Parkerowa.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 24 lis 2023 08:45

Składam formalny wniosek do Seby, żeby jednak wjechał dziś, a nie po weekendzie xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 3388
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?
Kontakt
Strona WWW

Post 24 lis 2023 08:48

Na luzie, nawet mam już część recenzji
Idźta przez zboże, we wsi Moskal stoi
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 10267
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: Thousand Finger Man

Post 24 lis 2023 09:38

Hien pisze:
24 lis 2023 08:45
Składam formalny wniosek do Seby, żeby jednak wjechał dziś, a nie po weekendzie xD
Panie Marszałku, Wysoka Izbo

Ja jako przedstawiciel Mniejszości Murzyńskiej tego forum będę głosował ZA poparciem tego wniosku
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 24 lis 2023 10:27

WAKA WAKA E E
TSAMINA MINA ZANGALEWA
THIS TIME FOR BEŁCHATÓW
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 3388
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?
Kontakt
Strona WWW

Post 24 lis 2023 19:37

Steven Wilson – Veneno Para Las Habas

Moja relacja ze studenckim radiem politechniki łódzkiej jest dość specyficzna, bo ja w Łodzi byłem w życiu raptem raz (no w sumie to jeszcze w okresie pandemicznym byłem w Pabianicach, ale to chyba nie za bardzo się liczy xd) i siłą rzeczy nie miałem za bardzo jak "fizycznie" wkręcić się w tę banieczkę, tak w sumie się okazało, że od ZAWSZE (w moim życiu od zawsze znaczy od 2011 roku - to co było wcześniej to w sumie preludium do prawdziwego życia) się przewija w moim życiu. W latach względnie młodych słuchałem kolegi Munlupa (NAPRAWDĘ), potem słuchałem audycji innych znajomych (która nie istnieje, i opowieść o tym dlaczego nie istnieje byłaby długa, zawiła i skrajnie idiotyczna), mam jeszcze innych znajomych którzy mieli tam audycję, moja przyjaciółka, która wróciła do Łodzi też się tam wkręca i w ogóle to regularnie słucham podsumowań polskiej ligi, które prowadzi m.in. jeden typ też związany z tym radiem. Szkalowanie Łodzi szkalowaniem Łodzi, ale jak sobie piszę te słowa, to czasem mi się wydaje, że mógłbym w tym mieście i w tej banieczce odnaleźć, ale teraz to już jestem starcem i se mogę.
Pierwszego solowego Wilsona słuchałem w czasach pradawnych, zapamiętałem go jako rzecz niezłą i generalnie powrót utrzymuje mnie w tym przekonaniu. Chyba to jest jeden z tych przypadków, gdy opis trochę zaskodził tej wrzucie, bo choćbym się sprężył i napiął, nie jestem w stanie napisać, że to jedna z najpiękniejszych rzeczy jakie w życiu słyszałem. Szczerze mówiąc, to ja odwlekałem głównie z powodu tego kawałka, bo wczoraj to zupełnie średnio na jeża mi siadł, alae dzisiaj wróciłem razu jeszcze i jestem w stanie stwierdzić, że to w sumie klimatyczny i niezły kawałek, ale nadal z tej półeczki podpisanej NIEZŁE i nie wiem co by się musiało wydarzyć, by z tej półeczki się wydostał i wbił do mojego topu. Także ten, okejka, ale bez znaczku jakości.

Radiohead - Everything in its right place

Byłem przez chwilę pewien, że do tej pory KAŻDY tutaj przynajmniej raz wrzucił Radiohead, ale kolega munlup mi uświadomił, że tak naprawdę to nie, a w sumie szkoda, bo czasem się zastanawiam czy kiedyś będzie jakiś artysta, który zdobędzie pokera, tj. zostanie wrzucony przez dosłownie każdego - szanse na to są dość małe, bo nie zanosi się na powrót Czezława oraz Melczeta, a z tego co pamiętam to obaj orbitowali po nieco innych rejonach niż reszta forum. Ja generalnie liczę z okazji zbliżającej się setnej kolejki oraz drugiej rocznicy na jakieś większe podsumowanie tej zabawy, takie statystyki rodem z last.fm premium czy coś - ofc czekam na innych, bo jestem leniwy.
Co do Radiogłowych, to też mi się kojarzą z 2021 rokiem i też z OCHRONĄ ZDROWIA, ale to tyle jeśli chodzi o podobieństwa między mną a kolegą Jackiem. Raz, że słuchałem ich jesienią, a dwa - byłem na L4, ale powiedzmy, że z zupełnie innych przyczyn. Nie chcę o tym szerzej pisać, po prostu odszedłem ze słabo płatnej i mocno frustrującej roboty na długie chorobowe, w trakcie którego się przeprowadziłem i dochodziłem do siebie praktycznie całą jesień i pół zimy. Okres ten darzę szczególną estymą, bo w jego trakcie nie robiłem nic produktywnego, a w zamian za to siedziałem na dupie w nowym mieszkaniu, słuchałem muzyki i chodziłem na długie spacery, ba, nawet w międzyczasie wróciłem na forum. Najwyraźniej coś mi wtedy przeskoczyło w głowie bardzo mocno, bo okazało się, że w tym czasie polubiłem Radiohead i dość intensywnie katowałem Kid A. W sumie to sam byłem blisko wrzucenia akurat tego utworu do bestki, nawet last mi sugeruje, że jest w mojej topce najczęściej słuchanych, więc chyba nie muszę mówić, że propsuje jak mało co? Też lubię tę ironię bijącą z powtarzania tytułowej frazy, kocham to równie dziwaczne, co zapadające od razu w pamięć intro i urzeka mnie chłód brzmienia - nie określiłbym w życiu tych klawiszy ciepłymi, za bardzo ta płyta bije dla mnie CHŁODEM, ale to ja. No myślę, że od tego kawałka zaczął się etap, w którym może nie tyle stałem się mężczyzną, co zacząłem w pełni kumać o co w tym całym Radiohead, do licha, chodzi, więc też jest dla mnie ważny. GIGAPROPS.

Andrea Parker - Melodius Thunk

Jedna z dwóch rzeczy z tej kolejki, których przed nią nie znałem - to chyba nowy rekord w tej zabawie. Nawet nie będę udawać, że gdzieś ja tę nazwę słyszałem, czy skądś kojarzę. Jeśli faktycznie wuja mając do dyspozycję całą płytę ze śpiewającą panią wybrał instrumental, to bardzo szanuję ten zabieg, nawet jeśli nie było to celowe. W kwestii breakbeatu to ja jestem, delikatnie rzecz ująwszy, jaroszem, tj. znam jakieś parę rzeczy na krzyż, nie ma mowy bym odróżniał jakichkolwieek wykonawców od siebie i prawdę powiedziawszy ledwo co odróżniam poszczególne utwory od siebie. Wszystko brzmi niby podobnie, ale jednocześnie dobrze i nie inaczej jest z tym kawałkiem. Jest fajny, buja, pewnie bym mógł się pod to pogibać w jakimś Surowcu znietrzeźwiony i byłoby mi z tym fajnie. Bardzo lubię ten dźwięk brzmiący jak przetworzony domofon, który co chwila przebija się w tle - niby nic, ale przyciąga uwagę. W sumie dobre to jest, słucham kolejny raz i ja to kupuję. OKEJKA.

Godspeed You! Black Emperor - Static

Wy musieliście się zmówić chyba z murzynem czy coś, bo drugi raz w tej kolejce przewija się coś, co kocham i co definiuje mój gust muzyczny smutnego, zamulonego millenialsa. GY!BE znam od ZAWSZE, tj. na pewno zetknąłem się z nimi w tym słynnym 2011 roku, gdy odkryłem RYMA i ściągałem jak leci wszystko z tamtego rankingu top 100 - za pierwszym razem mocno się odbiłem, ale wystarczył powrót po roku czy tam dwóch i w miarę szybko u mnie "zaskoczyli". Miałem nawet okres, kiedy byłem czymś pokroju fanboja, szukałem bootlegów, ściągałem jakieś nieznanee rzeczy i w ogóle marzyłem o tym, by usłyszeć ten mityczny debiut wydany na 33 kasetach (on ostatecznie wyciekł, co nie?). Z czasem mi to ustąpiło, szczerze mówiąc to też nie grzeją mnie do końca płyty po reaktywacji (z wyjątkiem Mladicia, ale jego de facto skomponowano przed rozpadem), chociaż ta ostatnia to w sumie najlepsza mi się wydawała.
Wyznam wam, że zawsze myliło mi się który z tych kawałków na S z tej płyty jest którym i nawet trochę się zawiodłem, bo minimalnie bardziej wolę Storm - może dlatego, że jest bardziej EPICKI, te momenty tzw. pierdolnięcia są intensywniejsze i w ogóle jest jakiś taki bardziej wyrazisty. Co nie znaczy, że tu też tego nie ma, po prostu ta atmosfera jest kreowana nieco subtelniej i słowem kluczowym będzie MINIMALNIE, bo naprawdę kocham miłością matczyną całą tę płytę. Jedna z lepszych rzeczy nagranych przez kogokolwiek jakie dane było mi usłyszeć i basta. Potężna, emocjonalna kobyła, której nie mogę nie spropsować. Duuuży znak jakości i w ogóle to kupiłem bilety na Warszawę.

Mark Lanegan - Daylight in the Nocturnal House

Spoko, że usłyszeliśmy inny projekt Marka Lanegana, czekam jeszcze na Mark Lanegan and Crazy Horse, Mark Lanegan and Sgt Musiał Lonely Heart Club Band albo po prostu samo Mark. Dobra, to było zabawniejsze w mojej głowie, ale zostawiam, bo nie mam prostytutka pomysłu na inny wstęp. Nie mam za bardzo pomysłu na napisanie czegoś o tym kawałku, bo niby wszystko mi tu gra, nawet mood mam wzglednie odpowiedni, timing wrzuty jak najbardziej spoko, ale... no właśnie pytanie, czy to jest utwór do którego słowo SPOKO w ogóle pasuje? Pewnie nie, tak samo jak nie do końca CZUJĘ BLUESA. Jestem równie lakoniczny co neutralny. To trochę jak sytuacja, w której jedziesz do Krakowa na koncert Bjork i okazuje się, że akurat raz na dziesięc lat w twoim mieście przebywają Musiał i Hien - mogło być gorzej, mogło być lepiej.

Także ten, jak już nadmieniłem - dużo tu rzeczy mi znanych, w tym dwie z mojego ścisłego topu i pewnie będę je wam wypominać za 20 lat, gdy sam będę chciał je wrzucić, bo skończy mi się jakakolwiek inna muzyka. Andrea Parker też spoko. Chyba tylę z mojej strony, oddaję głos do studia w Łodzi. HALO HALO JAKUBIE, CZY MOŻEMY ZACZĄĆ 93 KOLEJKĘ?
Idźta przez zboże, we wsi Moskal stoi
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 20035
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 24 lis 2023 20:38

TAK, MOŻEMY

Ja tylko jeszcze zaznaczę, że wszystkie wrzuty Radiohead oprócz mojej pochodziły właśnie z Kideja, więc zdecydowanie mamy tutaj rekordzistę jeśli chodzi o albumy. Gdybym ja miał wrzucać coś z tej płyty, to zapewne tytułowy, bo to najlepszy fragment IMO. Ewentualnie "Motion PS" ale w wersji The Bends, nie wchodźmy w tę króliczą norę jednakowoż, bo nie wyjdziemy.

Wilson przyjęty w miarę ciepło, wiadomo było kto pochwali, wiadomo kto się zesra, nie było tu niespodzianek. Jako, że być może możecie być zmęczeni Stevenem Wilsonem, to zapodam dla odmiany Stevena Wilsona

Porcupine Tree – Stars Die

Jeżeli się powiedziało SW, to trzeba też powiedzieć PT. Te dwa utwory zawsze leżały u mnie blisko siebie, bo i pierwsza faza na nie zaczęła się w zbliżonym czasie. Mój powrót do PT pod koniec 2008 r. był dosyć lawinowy. Nadrabiałem wtedy wszystko to, czego nie znałem. Zassałem sobie wtedy świeżo wydane wydanie deluxe „The Sky Moves Sideways”, które zawierało drugie CD z dodatkowymi utworami, demami, itd. I tam było „Stars Die”, utwór niealbumowy, który wprawdzie był singlem, ale ja go dotąd nie znałem. No i dostałem nim po ryju w nie mniejszym stopniu, co chwilę wcześniej „Veneno”. Kawałek nie znalazł się na „TSMS”, bo został nagrany na spontanie już po zamknięciu płyty, ale żeby było śmieszniej, wyszedł przed jej premierą. Słychać jednak dobrze z jakiego okresu PT pochodzi ten kawałek. Mnie wszystko tu ujęło, począwszy od tego miotełkowego motywu na perkusji, akustycznej gitary, bezprogowego basu, tych fletów, które nienachalnie grają w tle, skromnej ale trafionej w każdej nucie solówki, a kończąc na prawie szeptanym wokalu Wilsona. Pamiętam, jak na początku grudnia tamtego roku byłem na koncercie Jarra, podczas którego grał „Oxygene” na oryginalnych syntezatorach. I nawet wracając z tego koncertu (który to był wybitny), słucham sobie „Stars Die”, bo po prostu nie mogłem słuchać czegokolwiek innego. Praktycznie od 15 lat, jest to mój top utwór na Laście i nic go nie strąciło z tej pozycji nawet na chwilę przez ten czas. Czy jest to utwór życia? Może takim się okazać, chociaż nie wiem, czy byłbym gotowy zdecydować się na jeden jedyny. Ale gdybym musiał, to nie czułbym się z tym wyborem niekomfortowo. Tamte jesienno-zimowe wieczory zawsze będą mi się kojarzyły z nierealną atmosferą generowaną przez „Stars Die”, którą oddaje zresztą świetnie piękna okładka singla, później użyta jako okładka kompilacji o tym samym tytule (jest w linku do YT).

https://youtu.be/8cjLX9J5Yb8
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 10267
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: Thousand Finger Man

Post 24 lis 2023 22:04

Były Radiogłowy to tera będzie już po wszystkim.

Portishead - Over
(1997)

Czas na listopadową klamrę która zamknie chwilowo serię różnych totalnych smutów z mej strony (i tak przełamaną Fiszem), numer który miał wlecieć po wrzutce Dimlite z którym numerem to najczęściej lądował u mnie razem na różnych playlistach około halloweenowych i ogólnie spooky i gloomy itede. Tym razem już stricte trip-hopowo i dość mhocznie jak dla mnie.

Portishead poznałem dzięki mojemu najstarszemu bratu który kiedyś zaproponował mi ich muzę widząc moją fascynację DM, przyznać muszę do końca nie wiem co nim kierowało ale może to wiązało się z tym że odkryłem wtedy Jeep Rock Mix utworu In Your Room w którym maczali palce. W każdym bądź razie nie zachwyciła mnie ta muzyka wtedy, uznałem że śpiew Beth Gibbons jest potwornie dołujący i dziwiłem się tej rekomendacji ze strony brata gdyż mnie DM w ogóle nie dołowało, przynajmniej nie tak szczerze jak z miejsca mnie przygnębiło Portishead, dla mnie to była wtedy Wyższa Szkoła Psychosztormów bez mała. Co było dalej trudno powiedzieć, musiałem się stykać z ich muzyką tu i ówdzie, oswoiłem się i z grubsza przestała na mnie działać przygnębiająco (takim psychosmutem było dla mnie potem jeszcze Machine Gun które rozważałem jako wrzutę no ale, może ktoś inny mnie wyręczy w tej kwestii kiedyś). Poznałem Dummy, polubiłem, nie wiem na ile w tym mogła być zasługa... GTA V, gdzie z kolei utwór Numb wylądował na soundtracku w tym samym radyjku co wrzucany przeze mnie Thousand Finger Man od Candido xD to powinno dobrze zobrazować Wam jak eklektyczne stały się te selekcje soundtrackowe w nowszych odsłonach GTA. Wtedy chyba odświeżyłem albo rzetelniej przysiadłem nad Dummy i prawdopodobnie sprawdziłem coś więcej w ogóle i w ten sposób trafiłem na Over z ich drugiej płyty z 1997 r. No i krótko mówiąc TO BYŁO TO.

Over siadło mi dość srogo, to taki dość paranoiczny numer o niepewności zdaje się jak wynika z tekstu. Aranż bardzo fajnie się skrada początkowo brzmieniem gitary i chyba jakiegoś klawisza brzmiącego jak sonar przez pierwszą zwrotkę aż tu nagle... No właśnie, co ja Wam będę opisywał, posłuchajcie sami. Powiem tylko tyle że no zdecydowanie jest to mój ulubiony ich numer, Beth Gibbons oczywiście charakterystycznie dla siebie śpiewa tak jakby zaraz miała się rozlecieć przez ten stan w którym się znalazła, aranż jest do*ebany, atmosfera kipi gęsta, z jednej strony jest niby prosto a zarazem bogate są te środki muzycznego wyrazu tu. Chłońcie to, najlepiej pod osłoną nocy ofkors.

https://youtu.be/2bADn4V4W2o?si=Q_QKiwnVOa5JrhAO
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6091
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 24 lis 2023 22:56

The National - Nobody Else Will Be There (2017)

Nadszedł ten moment, PT Forumowicze, że wrzucam jednego z tych wykonawców, o których słuchanie swego czasu nie podejrzewał mnie kol. Hien, i był lekko zaskoczony, gdy w ramach naszej dawnej wymiany albumowej podesłałem mu krążek od nich. W sumie nie dziwię się, znając moje zwyczaje muzyczne i gusta artystyczne (które kol. Smoku określiłby zapewne przegiętymi do pewnego stopnia, choć nie tak bardzo na pewno, jak to, czego słucha on sam) ja sam bym nie mógł w to uwierzyć. Był czas, że twórczość podobna do tego, co robią połączone duety braci Dessner i Devendorf z dodatkiem Matta Berningera na wokalu, była naprawdę bardzo mocno nie z mojej bajki. Wyjątkowo generikowa muzyka niby-alternatywna, ale tak naprawdę adult contemporary, jak to się ładnie po amerykańsku mówi, radio-friendly i w ogóle taka w sam raz do słuchania przez przedstawicieli nowojorskiej klasy średniej w wieku również średnim, która przeżywa swoje miniaturowe, ale jednak istotne emocjonalne dramaty. Robiona przez, warto dodać, ludzi, którzy takich dramatów raczej nie przeżywają, ale za to mają talent do pisania osobliwie chwytliwych melodii i poważnych, wciąż jednak ckliwych, tekstów.

Jako że ja zawsze byłem lekkim krawędziowcem (albo wcale nie takim lekkim, zależy od perspektywy, Kuba na pewno mógłby coś więcej na ten temat powiedzieć xD), to nie tylko musiałem gardzić takimi dziełami, ale też ostro to manifestować, gdy tylko nadarzyła się odpowiednia okazja. Żaden ze mnie przedstawiciel klasy średniej, nie mieszkam w Stanach (i w życiu bym nie chciał), raz jeden polazłem dziś do sieciowej kawiarni i wydałem 4 dychy na kanapkę z przysuszonym serem i lurowatą latte o smaku (podobno) jeżyn. Nie leciało The National (ani London Grammar, a to również jest zespół, który bym podpiął pod ten konkretny typ słuchacza i okoliczności). Ale leci na słuchawkach. Tylko dlaczego w takim razie? Bo tak naprawdę tych rzeczy, które robię w ukryciu przed wszystkimi, to jest całkiem sporo. A potem przestaję je robić w ukryciu, i mogę się zachwycić takimi elementami Californian Soil (PATRZ, WUJEK, PREJZUJĘ). No dobra, ale ad rem. Na The National wpadłem kompletnym przypadkiem. Jest możliwe, że wcześniej słyszałem tę nazwę, pamiętam zresztą, jak laaata temu czytałem w Lisweeku (wtedy chyba nawet Lis nie był jeszcze naczelnym zresztą) artykuł poświęcony tatuażom, które wówczas były wciąż pewną ciekawostką, na jaką patrzono nieco spode łba. I tam wypowiadał się jakiś typek, wspominając o tym, że ma wytatułowaną nazwę albumu High Violet od The National właśnie, i powiedział też, że to najlepsza płyta, jakiej kiedykolwiek słuchał (ściągnąłem później, zweryfikowałem, akurat słaba). Mój pierwszy świadomy kontakt był - oczywiście - przez przypadek. Jesienią 2013 roku YouTube zasugerowało mi utwór Sea of Love z ich najświeższego wówczas wydawnictwa, jakim był krążek Trouble Will Find Me. Odpaliłem z ciekawości, no i się zachwyciłem. Potem zachwyciłem się okładką (tak, czasem tylko tyle wystarczy, bym zainteresował się jakimś krążkiem, zresztą, chyba już o tym kiedyś wspomniałem, a imć Hien mi wtórował), a potem kolejnym numerem, jaki zapodał YT, a było to This Is The Last Time. Borze szumiący, przepadłem. Zassałem ów album, ale... porządnie usiadłem do niego dopiero jesienią 2015, a więc 2 lata później lekką ręką. Wtedy wszedł IDEALNIE. Stałem się małym fanem, czekałem na kolejny album, potem kolejny...

Nobody Else Will Be There to numer otwierający następcę Trouble Will Find Me, a więc Sleep Well Beast, które ukazało się we wrześniu 2017. Ja znów musiałem (chciałem?) poczekać, pierwszy odsłuch był jakoś pod koniec października. Dużo się wtedy u mnie w życiu działo, zwłaszcza pod kątem relacyjnym (co też ukrywałem przed wszystkimi), a nim wyklarował się z tego mój najpoważniejszy dotąd związek, to było dużo smutku i melancholii. A nikt tak pięknie nie potrafi tych dwóch rzeczy łączyć z muzyką przy pomocy swojego naprawdę świetnego głosu, jak Matt Berninger. Naprawdę, gość, o ile czasem osuwa się w lekką pretensjonalność (i jego teksty też potrafią takie być, no ale hui, jest w nich poetyckość), ma w sobie ten dar bycia odpowiednio ckliwym, melancholijnym i sentymentalnym. A i ja mam ten podły trait, że jestem mocno SS, i jak bardzo chciałbym, by była to desygnacja do wzięcia udziału w ballroomowej kategorii o wdzięcznej nazwie Sex Siren, to jest to bycie Sentymentalnym Skur*ysynem. Są takie piosenki, ba! całe krążki, że jak ich słucham, to nie potrafię się nie wzruszyć, wręcz łzę uronić, i przynajmniej połowa numerów The National się do tej kategorii dla mnie zalicza. Nobody Else Will Be There jest tu wyjątkowe wręcz, albowiem soczyście reluję z przesłaniem utworu, gdzie podmiot liryczny bije się z wewnętrznym niezrozumieniem mechanizmów funkcjonowania pewnej - w domyśle romantycznej - relacji. I nawet, jeśli chce - albo przynajmniej wolałby - od niej uciec, to tak naprawdę nie chce. Wyjdźmy więc na klatkę schodową, tylko przypomnij mi adres, napijemy się czegoś, czemu zawsze żegnamy się tak długo, a najlepiej nie żegnalibyśmy się w ogóle, etc. I wciąż idzie w to, brnie, aż w końcu grzęźnie niczym w bagnie (zabawne porównanie, albowiem jeden z wyżej wspomnianych przeze mnie kawałków od The National, który traktuje mniej więcej o tym samym, zawiera w sobie właśnie taki fragment tekstu), ale mimo wszystko robi to wciąż i wciąż i przestać nie może, choć nieszczęście gwarantowane. No, ale co, nikt tak ładnie o tym nie pisze jak Berninger, który na dodatek ma aparycję takiego podstarzałego hipster-poety (no dobra, czasem w pisaniu tekstów pomaga mu żona). Wypisz wymaluj klasośredni Nowy Jork i kawiarnia sieciowa dla klasośrednich ludzi przeżywających swoje małe, osobiste dramaty. I Musiał w Mieście Stołecznym, który te dramaty ma trochę może i większe, za to na pewno są bardzo osobiste.

Starczy tego wstępu xD Nie no, po prostu słuchajcie. Bardzo dobra piosenka w mojej opinii (a za rok - mały spoiler - dostaniecie po uszach całym krążkiem, choć nie tym, z którego pochodzi moja wrzutka), nawet, jeśli bit w tle zdaje się być kradziony od Joriego Hulkkonena (jak ktoś chce niech sobie puści początek tego, a potem początek A New Cold War od wyżej wymienionego, nie wierzę, że tego nie usłyszycie). Bit tam bitem, ale to pianino...

https://www.youtube.com/watch?v=jUFhgORw4T4
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 6913
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 25 lis 2023 01:46

Iglooghost - Super Ink Burst (2017)

Jak bestka to bestka. Powinna uwzględniać naprawdę najważniejsze rzeczy, więc obok gwałtownych miłostek muszą znaleźć się twórcy docenieni dawno temu. Iglooghost to dziś melodia przeszłości, ale parę lat temu poważnie podkręcał atmosferę. Po czasie nie jestem zdziwiony, że uległem tym rytmom. Przenieśmy się do lata 2017 roku, to będzie jakoś tak po koncercie Depeche Mode. Kolejne bezproduktywnie spędzone wakacje... na tyle nudne, że potrafię sobie przypomnieć jedynie różne kuriozalne wydarzenia. Wtedy np. dzień po dniu przebijałem się przez większość dyskografii Tangerine Dream. Przez jakieś dwa miesiące przerobiłem dziesiątki płyt następującą metodą. W ciągu dnia słuchałem dwóch płyt, ale każdego kolejnego zmieniałem tę drugą, trzymając się chronologii. Zacząłem na wysokości wczesnych lat 90', a skończyłem na soundtracku do GTA5. Nie przypominam sobie, bym wtedy zajmował się tworzeniem muzyki. Życie towarzyskie ograniczało się do luźnych kontaktów ze znajomymi z poprzedniej szkoły. Ziomków z liceum nie znałem jeszcze za dobrze - zresztą po pierwszym roku byłem raczej rozczarowany, bo zapowiadało się na kontynuację loży szyderców vel lekkich przegrywów w najbliższym otoczeniu. Już wtedy odczuwałem pewne zużycie materiału i w stosunku do siebie jak i środowiska szkolnego. Wielokrotnie mówiłem o znaczącym wpływie muzyki i teatru na mnie. Zanim jednak nadeszła późna wiosna 2018, a razem z nią pierwsze poważniejsze zmiany w podejściu do ludzi, siebie i przedefiniowania celów życiowych, najpierw zdarzały się kompletnie zaskakujące, ale pozytywne kontakty z artystyczną inną cywilizacją.

Chyba tak naprawdę tutaj zaczęła się podróż w stronę kampu, przegięcia, eksperymentu. Nieśmiało zacząłem porzucać czarne komplety na rzecz czegoś żywszego, kolorowego. Mniejsza o kwestie queerowe w kontekście Iglooghosta, nie miało to dla mnie większego znaczenia. Otoczka graficzna, stylówka, specyficzny infantylny charakter postaci w połączeniu z dość ostrą jednak muzyką - poważny mindfuck, ale pomyślałem, że mnie to nieironicznie jara. Nie pamiętam pierwszego kontaktu. Wiem natomiast, gdzie zobaczyłem Igloo na dzień dobry.

https://www.youtube.com/watch?v=p4nIb8T4eUs

Wydało mi się to urocze, przyjemnie naiwne, a jednocześnie po prostu brzmiało dobrze. Musiałem sprawdzić, co tam się głębiej kryje. Super Ink Burst pochodzi z pierwszego pełnoprawnego długograja, czyli Neo Wax Bloom. Zastanawiałem się, czy rzucić coś w stylu bardziej stonowanej ballady lub całość tego, co w podrzuconym klipie idzie na samym końcu. Po Godspeedach trzeba jednak kolejnego konkretnego uderzenia, takiego naprawdę konkretnego. Po latach uznaję to za całkiem ciekawe zdarzenie. Sam w swojej twórczości odchodziłem już od brzmień 8bitowych, pstrokatych, ostrych, kanciastych dźwięków, a tu proszę. Zostałem zaatakowany czymś niby dobrze znanym, lecz podanym w niespotykanej, świeżej formule. Pamiętam, że przez dłuższy czas byłem z przyjacielem mocno zajarany muzyką Igloo, ale nie miało to bezpośredniego przełożenia na nasze autorskie pomysły. Później niby dwa czy trzy razy próbowałem wrócić do takich brzmień. Słychać w tym oznaki ewolucji, jednak to nie było to. Później przerzuciłem się na inny sprzęt, który już nie budził aż tylu frustracji, więc na dobre wróciłem do przetwarzania klasycznych elektronicznych inspiracji na swoją modłę. Iglooghost został ze mną przez ponad rok. Kolejne EPki były całkiem spoko. Obserwowałem jego poczynania, dopóki nie porzucił tej specyficznej animowanej, rysunkowej otoczki wokół i nie stał się zbyt poważny. W 2021 roku wyszła następna płyta, od której się brutalnie odbiłem. Dlatego od tamtej pory właściwie do niczego nie wracałem. Gdyby nie spojrzenie w rozpiskę w notatniku i zasłuchanie się w materiale, który chcę zarzucić, dalej niespecjalnie chciałbym odpalać nawet uwielbiane kiedyś Neo Wax Bloom. Teraz wiem, że może i nie ma czego szukać w najnowszych produkcjach, ale te stare bronią się bez problemu.

Pozwólcie sobie na małą głupawkę muzyczną. Chaos, ale tylko pozornie. Między masą świdrujących dźwięków kryje się coś więcej. Od 2017 roku mocno przybyło twórców podobnie plastikowej muzy spod szyldu wonky czy bubblegum bass. Nikt jednak nie jest w stanie zbliżyć się poziomem i pod względem wyrazistości stylu do klasycznego Igloo. Pierwszy tak poważny wstrząs do czasu kontaktu z SOPHIE, ale to już inna historia. Let's go

https://www.youtube.com/watch?v=oTZ9W6HNOqQ
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 15422
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 25 lis 2023 15:22

Röyksopp feat. Susanne Sundfør - If You Want Me

Za oknami biało, więc myślę, że to dobra pora, żeby powrócić muzycznie do mroźnej Skandynawii.
Susanne Sundfør już znacie. Zespół Röyksopp pewnie też. Jestem wielkim fanem Susanne i lubię też co niektóre rzeczy od Purchawek, chociaż ich fanem bym się raczej nie nazwał. Ten team nagrał kiedyś razem bardzo udany cover Ice Machine. Ale kolaborowali też w paru innych momentach.
W 2022 ukazała się pierwsza z trzech części albumu Profound Mysteries. Występuje tam na wokalu kilka różnych wokalistek. Między innymi Susanne właśnie, która śpiewa dwa utwory. No i chcę Wam przedstawić jeden z nich.
If You Want Me jest balladą, co pewnie nie zdziwi nikogo, kto choć trochę zna moje muzyczne upodobania. Utwór rozpoczyna się od odgłosów padającego deszczu i pianina. Potem wchodzi charakterystyczny wokal Susanne. Ten utwór nie ma właściwie podziału na standardowe zwrotki i refreny. To powtarzany jeden segment melodii przeplatany instrumentalnymi fragmentami. Klimat utworu jest taki bardzo baśniowy bym powiedział i dosyć smutny. Człowiek słucha i myślami odpływa wraz z muzyką w te odległe skandynawskie krainy pełne fiordów, ośnieżonych gór, wielkich jezior, wysepek i czerwonych drewnianych domków. Szczególnie przy chórkach. Susanne potrafi kreować swoim śpiewem piękne klimaty. Na mnie to zwyczajnie działa. Uwielbiam ten utwór od pierwszego przesłuchania.

https://www.youtube.com/watch?v=m5sGROCRiDs