Best of Forum (Edycja albumowa)

Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 13 lis 2022 00:44

Trzy kropki nienawiści xd
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16605
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 13 lis 2022 00:48

No generalnie nie mogę mieć do nikogo pretensji o takie przyjęcie. Zakładałem, że dużo gorzej będzie z albumami Birdy i Sundfor. A tam było naprawdę dobrze. Tutaj w sumie zezłomowanie. Trudno. Jak to kiedyś napisał Hien w odniesieniu do Exciter - to jest tylko muzyka dla wybrańców. :D
Póki co powiem Wam dla otuchy, że nowy album TS zajął w końcu października całą pierwszą 10-kę na liście Bilborda, co jest rekordem wszechczasów.
Tzn. nie album, a utwory z nowego albumu.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 13 lis 2022 00:58

Myślę sobie o folklore po czasie i odczuwam podobne wrażenie jak w przypadku płyt The Weeknd. Stanowczo za dużo utworów, a kompozycje naprawdę różnią się szczegółami do wyłapania tylko pod lupą - przy czym to i tak zawsze grzeczne granie.
mintaj pisze:
12 lis 2022 23:38
Jakiś czas temu zastanawiałem się nad tym czy aby na pewno taka muzyka nie jest gorsza od tej, którą uważa się złą, bo ta druga to chociaż wywołuje jakiekolwiek emocje miast pozostawiać obojętnym, ale nigdy nie udało mi się dojść do satysfakcjonującego wniosku.
Kiedyś też nad tym myślałem. Co faktycznie jest gorsze - brak emocji czy kompletna niechęć do kolejnych przesłuchań. Zła sztuka prowokuje reakcje i przemyślenia. Co robić z rzeczami, w których można wskazać jakieś o b i e k t y w n i e odpowiednio zrealizowane elementy, ale poza tym przechodzą bez żadnego wrażenia przez głowę. Spoglądasz na coś z każdej możliwej strony, ale poza względnie wiernym opisem nie da się powiedzieć o tym nic więcej.
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16605
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 13 lis 2022 01:17

No ja po doświadczeniu z Loveless wiem, że muzyka obojętna jest dużo dużo lepsza od złej.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11397
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 13 lis 2022 13:05

Jedziemy z Heroes od Davida Bowie
mintaj pisze:
30 wrz 2022 00:41
David Bowie - Heroes

Jak zapewne pamiętacie, miałemżem parę dobrych lat temu w swoim życiu okres fascynacji wręcz zarówno muzyką, jak i postacią Davida Bowie. Z wiekiem trochę mi się uspokoiło, człowiek zdystansował się do identyfikowania się z czymkolwiek, podziwiania osób publicznych no i tak to bywa. Chyba kiedyś już o tym pisałem, więc nie będę tego wątku jakoś rozwijać ani pisać o tym, że serio byłem przygnębiony w dniu jego śmierci i takich tam pierdów. xD
Z racji mej dawnej fascynacji (heh) rozważałem tutaj parę kandydatur, głównie z lat 70, bo jednak w kwestii tego pana jestem raczej normikiem i najbardziej lubię płyty powszechnie uważane za najlepsze, te wszxystkie Hoursy, Heatheny szanuję i w ogóle, ale po prostu to nie to, ja tam cenię to, że typ się z wiekiem uspokoił i ustabilizował, ale jednak najbardziej cenię go za rzeczy nagrywane w okresie, w którym przebierał się za babę (najzabawniejsza rzecz na świecie), publicznie pokazywał słynny salut rzymski czy żywił się papryką oraz kokainą w Berlinie pod koniec lat 70. Ten ostatni okres był zdecydowanie jednym z bardziej wyniszczających okresów prawdopodobnie całej jego kariery (w jego trakcie chociażby przejeżdzał przez Warszawę), ale tak się szczęśliwie złożyło, że nasz bohater spotkał w stolicy Niemiec Briana Eno i nagrał z nim album, który wchodzi w skład kultowej trylogii berlińskiej (pomińmy ten nieistotny detal, że pozostałe dwa albumy zostaly nagrane we Francji, Szwajcarii oraz bodaj USA).
Podrzucam wam album o nazwie Heroes, mimo iż przez chwilę rozwazałem Low (Lodger jest spoko, ale to nie jest raczej materiał na top życia), chociażby z racji tego, że już opener tej płyty trafił do bestki utworowej. Ale uznałem, że CO MI TAM, a poza tym to jest po prostu ważniejszy dla mnie album. W sensie no, czasem mi się wydaje, że to on mi otworzył uszy na muzykę elektroniczną, na te wszystkie post-punkowe i nowofalowe dziwactwa, którymi też się kiedyś jarałem. W ogóle to z odkryciem tej płyty wiąże się niesamowita historia, bo odkryłem je poprzez... forum pewnego e-zina o GTA, na którym udzielałem się w 2010 roku. To jest niesamowite, że duch tej gry krąży nad tym forum non-stop, nawet jeśli nikt tu nie żyje wyciekiem szóstki ani nowszymi odslonami. Średnio wspominam tamto miejsce, bo generalnie to ja byłem wówczas maksymalnie nieprzystosowany nawet internetowo, ale powiedzmy, że zapisało się jakimiś zgłoskami w moim życiu, bo tam właśnie powstał mój nick MINTAJ i tam też poznałem takiego jednego typa o imieniu Przemek, który trochę pozował na intelektualistę - wtedy sprawiał wrażenie jakiegoś kosmity i erudyty, teraz to w sumie nie wiem, bo nie mam z nim kontaktu od hohohoh i jeszce trochę. Anyway, miałem go w znajomych na last.fm i pamiętam, że prowadził w owym czasie tam jakiegoś bloga i napisał tam jakiś krótki przegląd jego dyskografii. Nie pamiętam więcej, ale skoro zacząłem od Heroesków to zakładam, że musiał mocno te płytę sprejzować i dlatego ją pobrałem z jakiegoś darkwareza czy co to tam było. Reszta to w sumie historia, pierwsze kawałki zakatowałem prawie na śmierć, wkręciły mi się niemożebnie, potem z czasem nawet doceniłem te dziwne instrumentalne wypierdy ze strony B, które początkowo były dla mnie asłuchalne, a później to już zostałem starcem i częstowałem swoje wnuki Western Original.
Chyba nie napiszę nic poza tym żebyście to brali i słuchali

https://www.youtube.com/playlist?list=P ... o6E2ehd9Qp
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 13 lis 2022 18:45

David Bowie - „Heroes”

Generalnie, kieruje się tym, że o legendarnych, klasycznych albumach nagranych i wydanych wiele dekad temu, mówi się dobrze, albo w ogóle. Wiadomo, że niektóre się zestarzały i jakiekolwiek kąśliwe wysrywy na ich temat nie są w dobrym guście. Tym samym nie powinienem w ogóle pisać o „Heroes” xDDD A serio, to nie jest tak źle, jak to intro sugeruje. Na tle wszystkich wykonawców i płyt, to jest to bardzo dobry album, zaś na tle dyskografii Bowiego, to tak na ok+.
Dla mnie „Heroes” dzieli się na wyraźne dwie części, ale nie do końca tak jak dzieli go winyl (chociaż blisko). Pierwszy segment składający się z „Beauty and the Beast”, „Joe the Lion”, „Heroes” i „Sons of the Silent Age” to ten dużo słabszy. Pierwsze dwa to jest jak na Bowiego bardzo średni poziom i zapowiada meh album, który źle się zestarzał i będzie przynudzał.
„Heroes” z tego grona jest oczywiście najlepszy, doskonała piosenka, w której Robert Fripp w istocie dowozi. Poza tym, zawsze wolałem covery tego kawałka, albo jakieś późniejsze live wykonania Bowiego. Ta studyjna wersja trąci trochę drewnem, miks jest męczący, wokal potraktowany z trochę za dużym niechlujstwem. Uwielbiam tę piosenkę i nie twierdzę, że ta wersja jest zła (mimo, że to w oczywisty sposób wynika z tego co przed chwilą napisałem), ale jednocześnie odnoszę wrażenie, że można było pewnych błędów uniknąć. „ Sons of the Silent Age” to kawałek, który zaczyna sugerować ciekawe rzeczy jakie czekają w dalszej części programu, ale jeszcze nie do końca to jest to. Prawdziwym mocnym uderzeniem jest dopiero „Blackout”, świetny kawałek, świetnie zaaranżowany, świetnie zagrany, świetnie zaśpiewany. Krótko mówiąc – świetny xD „V2 – Schneider” trochę psuje to przejście. Słychać, że to urywek czegoś improwizowanego, mimo że nie jest to jakieś oporowo krótkie, to zdecydowanie lepiej by było, gdyby to trwało o jakieś 2 może nawet 3 minuty dłużej. Może wtedy nie brzmiałoby jak brutalnie urwany fragment. No, ale od teraz zaczyna się najlepsze. Instrumentalne trio „Sense of Doubt”, „Moss Garden” i „Neuköln" to niemal jedna historia w trzech rozdziałach. Pierwszy przywodzi mi na myśl soundtracki Goblin, do filmów Dario Argento. Doskonały klimat uzyskany przez fajne użycie instrumentów. „Moss Garden” to wyraźne świadectwo obecności Briana Eno. Generalnie jest tu czego słuchać i jest to być może najlepszy utwór na całym albumie. „Neuköln" zaczyna się trochę jak krautrock w kiblu, a potem przechodzi do czegoś co w mojej głowie brzmi jak jakieś połączenie Floydów, Jarra i solówki na saksie. Bowie chwalił się, że inspiracją było też Tangerine Dream i nie śmiem wątpić. Wpływy Berlina czuć na całej płycie. W każdym razie, jest to najlepszy segment tej płyty i jego wspaniałym dopełnieniem jest „The Secret Life of Arabia”, jeden z najlepszych wokalnych kawałków na płycie. Jego jedyną wadą jest to, że jest tak krótki i urywa się dosyć gwałtownie, gdy tymczasem chciałoby się znacznie więcej.

To jest dziwny album, pełen jednocześnie archaizmów i elementów ponadczasowych. Ten misz-masz bywa mocno ciężkostrawny, zwłaszcza że to również mieszanina dobrych i średnich utworów. Spójności na tej płycie można szukać godzinami, ale jej się nie znajduje. Bardziej brzmi to jak jakiś snapshot konkretnego momentu życia Bowiego, ale muzycznie nie wiąże się to z jakąś kosmiczną ilością wspólnych mianowników.

To absolutnie nie jest zły album, ale Bowie nagrywał rzeczy dużo lepsze, a przynajmniej mnie bardziej się podobające. Poklask mnie nie dziwi, bo w 1977 r. to było coś. Obecnie jest to spoko płyta z łatą niekwestionowanej legendy i klasyka. No, ale to w kontekście Bowiego, bo poza tym, to narody słusznie klękały i nadal klękać przed nim powinny. Wystarczy, że ten facet otworzył buzie i już wyprzedzał większość innych.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 15 lis 2022 01:25

David Bowie - Heroes

Lubię wrzuty mentosowe. To jak czytanie tej samej książki kolejny raz. Można wyłapać z dużą dokładnością błędy edytorskie. Tu gdzieś literka wypadła, tam ktoś je poprzestawiał. Podążanie za ulubioną historią, której przebieg zna się strona po stronie, ale co tam. Za każdym razem sprawia mniejszą lub większą przyjemność. Idę w ciemno. W tym przypadku Bowie w Berlinie, a nie jak u Masłowskiej w Warszawie. Low znam znacznie dłużej, ale tak jak u wielu innych wykonawców miałem dziwne opory przy zagłębianiu się dalej w dyskografię. Coś podpowiada w głowie, że pomógł depeszowy cover. Tytułowy numer obił się o uszy już wcześniej, ale przez DM nie chciałem czuć elementarnych braków. 2017 rok pasuje jako rok graniczny. Przez lata uczyłem się Heroes. Z czasem wiedziałem jak podejść do wybranych fragmentów płyty, żeby głupio nie odrzucić czegoś przez nieuwagę lub bierne słuchanie. Teraz podziały i różnice w odbiorze są wyraźnie utrwalone i dzisiejszy odsłuch niczego nie zmienił.

Pierwsze dwa utwory. Bez problemu mógłbym powtórzyć to, co napisałem w maju. Najsłabszy fragment. Myślę sobie, że reszta jest w tym swoim specyficznym klimacie i brzmieniu spójna, lecz na początku zabrakło wyraźniejszego openera. Jeden numer zamiast dwóch. Może i instrumentalny, ale na pewno nie tak wyraźnie przebojowy jak Heroes. Byłoby lepiej. Trzeba dodać, że bez tego wyszłoby za krótko. No trudno, jest jak jest, więc za właściwy wstęp robi kawałek tytułowy. Powtórzę za Hienem, że albumowa wersja cierpi na poważny zaduch. Dziwna końcówka z zaśpiewami. Potem na koncertach czy właśnie w coverach wychodziło znacznie sprawniej. Nic już nie podważy statusu tej piosenki, ale starzeje się z drobnymi problemami. Najpoważniejsza zabawa zaczyna się z pierwszymi taktami Sons of the Silent Age. Wychodzą krautrockowe, elektroniczne inspiracje spod kołdry i zaczynają przyjemnie straszyć. Najbardziej odpowiada mi ta część ze śpiewaną frazą tytułową, ładne kwasy psychotyczne idą w tle. Blackout pierwszą i jedyną przerwą na oddech. Może i Beauty and the Beast byłoby lepsze w takim miejscu... albo nie. Jest za bardzo wyraziste, a tutaj lepiej wchodzi rozmycie. Wokal też ciekawie podany. Najlepszy możliwy zapychacz, któremu nie brakuje charakteru. Wszystko to jednak robi za wprowadzenie do strony B.

Najpierw przyjemny hołd dla Kraftwerk, choć brzmi to bardziej jak Dusseldorf lub Neu na kiju. Pozytywne granie, nie tak motoryczne, ale bez zdystansowanego małpowania po kimś. Bowie, Eno i spółka pracują tutaj nad wyrazistym, niepowtarzalnym językiem muzycznym - w ten sposób objawiają się najbardziej okazałe zwycięstwa. Do instrumentalnego pejzażu w trzech obrazkach nie przekonałem się od razu, co w związku z moimi obecnymi sympatiami muzycznymi może być zaskoczeniem. To zapewne zasługa pierwszych odsłuchów po łebkach, ale pod koniec liceum pewne tryby zaskoczyły i do dziś uważam ten moment za największy moment chwały na płycie. Cała płyta nie grzeszy spójnością stylistyczną, ale z drugiej strony w ciągu 40 minut udaje się pomieścić wiele różnych gatunków. Do tego te małe rozdziały też są drobiazgowo budowane. W tym przypadku najpierw posępne życie zza muru, które przechodzi w lekko orientalny sen na jawie. W tamtych czasach być może jeszcze narzekano na to, że syntezatory to potrafią tylko mroczne dźwięki wypierdzieć. Po Żarowym Oxygene powinno być już trochę wątpliwości, ale Bowie-Eno dorzucają kolejny kamyczek do ogródka takich opinii. Ciepłe, gęste, kojące brzmienie. Do tego znajduje się mnóstwo przestrzeni, a sam motyw Moss Garden bardzo subtelnie i niespiesznie przechodzi w specyficznie dramatyczny Neukoln. Podczas tego fragmentu w głowie rodzą się obrazki wieczornej ulicy w wielkim mieście. Floydzi krzyżują się z JMJ i właśnie jakimś miejskim grajkiem, który akurat ma udany dzień. Ten świat wielokulturowych skojarzeń zamyka drugi wielki wokalny moment Bowiego. Secret Life of Arabia to mój ulubiony śpiewany numer na płycie. Bije z niego atmosfera imprezy w mocno zadymionej scenerii. Wszyscy oddają się transowym tańcom. Pod koniec znowu wjeżdżają ni to gitary, ni klawisze. Niby chcemy słyszeć jeszcze więcej, ale zawsze można do tego wrócić, być może po przedłużeniu byłoby zbyt długo i niewyraźnie. Tak to odbieram.

Płyta z pewnymi minusami, ale nic jej nie odbierze tylu znakomitości w drugiej części. Kolejna miła przygoda w krainie dobrze znanej i lubianej.
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 15 lis 2022 15:20

David Bowie - Heroes

Kurde, kiedy ja słuchałem tej płyty po raz pierwszy... Fazy na Bowiego miałem trzy. Pierwsza została wywołana dopiero w 2003, kiedy na nieistniejącym już włoskim kanale Countdown TV (TATTOO YOUR MUSIC!!!) zobaczyłem wideo do New Killer Star. O Bowiem wiedziałem, że był taki ktoś, i że robił legendarną muzykę (wtedy wszystko od takich gigantów było dla mnie legendarne), znałem Blue Jean, Let's Dance, China Girl, Dancing in the Street z Jaggerem, to latały w radio, to w telewizji, to któryś z wujów puścił na swoim soundsystemie. Bowiego się u mnie w domu z jakiegoś powodu nie lubiło, nie wiem dlaczego nawet xD Ja od zawsze z kolei przepadałem. New Killer Star w ogóle mnie wessało, ale wtedy jeszcze nie miałem internetu, więc co tam mogłem. W 2004 z kolei poznałem DM, resztę wiecie xD Dopiero w 2005 Soulseek uwolnił mnie od konieczności ciułania pieniędzy na absurdalnie drogie krążki w Empiku (w MM były tylko trochę tańsze). Ściągnąłem wtedy Reality (z której pochodzi NKS) i bodaj Scary Monsters. Heroes przyszło trochę później. Ciekawym przy tym jest, że pierwszy poleciał sam numer Heroes, który musiałem usłyszeć po tym, jak u Mallinsa przeczytałem, że to pod wpływem wykonania tego utworu na jakimś jamie przez Gahana, Clarke i Gore postanowili zrobić z niego frontmana DM. Także, no... Przy tym wszystkim, zbierając Bowiego po drodze z pojedynczymi numerami nigdy nie wszedłem z niego tak na ostro, jak w innych wykonawców tamtej epoki (zabrzmiało to źle, no ale wiadomo ocb u mnie z takimi Simple Minds, Ultravoxem, etc.). Kolejną fazę miałem dopiero w 2010, kiedy zassałem jego bestkę (wcześniej miałem tonę pojedynczych numerów, single i nie single) i latem tamtego roku słuchałem głównie jej. Oglądałem wideoklipy, zaciągnąłem berlińską trylogię (pierwsze podejście, nawiasem mówiąc, miałem jeszcze w lutym 2007, ale tylko ze względu na Eno), posłuchałem bodaj pół Low, pół Lodgera i Heroes właśnie. I... zapomniałem xD Bowie po raz trzeci przyszedł jesienią 2012, kiedy pod wpływem Hiena przeleciałem w końcu przez całe Outside, które miałem już od jakiegoś czasu, ale w ogóle nie podchodziłem doń jak do koncept-albumu (którym przecież jest, i to wybitnym). I znów momentum utracone! Początek 2013 to dla mnie dalsza eksploracja sceny "hipsterskiej", potem nawrót do ejtisów... Po drodze Bowie wrócił, marzec 2013 to dla mnie ważny milestone, kiedy totalnie przepadłem w The Next Day. Ale znów nic xDDD No nie wpadłem, nie wszedłem, nie wkręciłem się AŻ TAK. Żałuję?

Nie wiem. W końcu Bowie umarł, ja oczywiście błyskawicznie zapoznałem się z Blackstar, lubię słuchać po dziś dzień, zresztą, nie tylko tego. Mam ulubione albumy (Outside, Black Tie White Noise, Scary Monsters), mam ulubione numery (Loving the Alien, wspomniane wcześniej NKS, Jump They Say, Where Are We Now, China Girl, Sound and Vision, Wishful Beginnings...), ale nigdy nie przeszedłem przez całą jego dyskografię i nawet... nie czuję wielkiej potrzeby. Póki co, rzecz jasna. Może się zmienić, pożyjemy zobaczymy (dodam tutaj, że nie jest mi w stanie przejść mocno przez ucho jego początkowa twórczość, nigdy nie zachwycałem się Ziggym Stardustem etc.). Przy tym wszystkim miło jest sobie Bohaterów odświeżyć, bo aż zapomniałem, jak nierówna jest to płyta. Trochę, jak wyżej napisał Kuba. Z tym, że mnie się podoba te kilka utworów na "stronie A". Beauty and the Beast zawsze uważałem za arcydzieło i takim po latach pozostaje. Mocno pachnie tym, co Książę będzie robił parę lat później. Jest raptownie, atakująco, żywo, wszystko, co lubię w Bowiem. Podobnie Joe the Lion, ale na nieco innym poziomie. Jeśli o tytułowy chodzi, jest on na tyle zaruchany w moich bębenkach, że nie zwracam już większej uwagi na rodzaj wykonania - to po prostu Bowie a to jest jego pomnik (jeden z wielu) i - cokolwiek bym nie myślał na początku - zawsze na sam koniec nie stwierdzam, że zmarnowałem czas słuchając go. Sons of the Silent Age tracą dla mnie impet, ale ten zostaje przywrócony fantastycznym Blackoutem, który brzmi trochę tak, jakby Bowie miał śpiewać na My Life in the Bush of Ghosts Eno i Byrne'a z Talking Heads xD Potem jest ten słynny V-2 Faunian Schneider, który właściwie mógłby znaleźć się na losowym krążku Eno z epoki (nie porywa mnie jakoś bardzo, ale bębny są świetne), no i potem to jest już po prostu Eno (trochę jak z Warszawą, kawałkiem z Low, który właściwie i skomponował i nagrał Eno, ale creditsy idą do Bowiego xD). Sense of Doubt doskonale wpasowuje się swoim klimatem w tę smutną, niepokojącą jesień, jaką widzę za oknem. Coś jest nie tak, ale nie wiadomo do końca co. Taki eksperymentatorski Bowie nie trafiał się później zbyt często, tutaj leży idealnie, niczym na miarę szyty garnitur. Moss Garden i Neukoelln to dla mnie zwyczajnie Eno rozwijający pomysły z Discreet Music. Nie wiem już nawet, czyja twarz jest z przodu. The Secret Life of Arabia wrzuca mnie z powrotem w funkujące nastroje i przypomina, że to jednak Thin White Duke jest tutaj głównym protagonistą. I dobrze, bujam się jak pier*olony rezus i jest mi z tym dobrze.

Podsumowując, nie jest to ani najlepszy, ani najgorszy album Bowiego, ale nie jest też przeciętny - on po prostu jest (też mi odkrycie) i jest zaliczany do klasyków z jakichś powodów. Czy ja go to owych zaliczam? Nie odbieram mu wagi, to na pewno. Mnie się go zwyczajnie dobrze słucha. Jest kilka fantastycznych utworów (The Secret Life, Beauty and the Beast, Blackout), jest kilka fillerów, są ambienty, checklista odhaczona. No tak, ale nie o to w tym chodzi... Ale feeling przecież też jest. Jest klimat, który się lekko wdziera do mózgu, może za lekko jednak? Może dlatego nigdy Bowie nie wessał mnie aż tak bardzo? Może musi jednak dojrzeć? Jednocześnie mieć Eno na pokładzie to jest coś. Robisz trylogię "berlińską" (jak już ładnie zauważono wcześniej), a i tak potem najlepsze, co tworzysz z tym człowiekiem, to potężna dawka rocka wymieszanego z elektroniką niemal 17 lat później. Wywalić Dejwida z wokalu, zremiksować instrumentale i mamy nowe Another Green World (nawet Fripp się zgadza w creditsach). Mimo to - daję wielkie OK.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 lis 2022 16:24

Ej, z jakiej paki ja Ci niby sprzedawałem Outside w 2012, skoro Ty wychwalałes ten album ODKĄD SIĘ ZNAMY?! Sam gadałeś tylko o Outside jak w 2011 wszedł temat coverów Bowiego. To jest typowy Musiał xD siusiak wie czy on tych płyt, które wychwala/szkaluje pod niebiosa w ogóle słuchał xdddd
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 15 lis 2022 16:30

Przecież mówiłem Ci wtedy, że nigdy nie przesłuchałem jej ciągiem, choć właściwie wszystkie kawałki znałem xD
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 lis 2022 16:32

Nic takiego nie pamiętam xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 15 lis 2022 16:34

Było było. Zachwycałem się, bo mówię, utwory znałem, może bez dwóch (które i tak miałem, ale wtedy w Bowiem miałem straszny bałagan). A jak zapuściłem całość jako całość w październiku 2012 nie mogłem się uwolnić od tego krążka do końca roku.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 lis 2022 16:38

Ja to inaczej pamiętam, ale w sumie powinna mi się zapalić lampka jak stwierdziłeś, że Outside PRODUKOWALI Eno, Reznor i Pet Shop Boys xdddd
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 15 lis 2022 16:39

Zapewne użyłem tego słowa jako skrótu myślowego xD mniejsza. Cierpię, że nie powstała druga część. Dobrze, że są choć ryby (które zresztą dostałem od Ciebie)
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 lis 2022 16:43

Ryby, jak ryby, parę lat temu wyciekła oryginalna wersja Outside podzielona tylko na trzy utwory-segmenty. Mam to w flaku. Ponadto, chwilę przed śmiercią DB, razem z Eno dyskutowali nad sequelem. Szkoda, że box Brilliant Adventure okazał się pod tym kątem totalnym rozczarowaniem. Nawet tej wcześniej wersji Outside, która wyciekła, tam nie ma.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6410
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 15 lis 2022 16:46

Ta dyskusja o sequelu to się przewijała kilka razy. Wielka szkoda, że nie pykło :(
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 16 lis 2022 11:03

Taki fun fact dla wszystkich, w 1997 r. Bowie grał V-2 Schneider w dosyć kwaśnej, tanecznej wersji (w swoim elektronicznym, tanecznym okresie)

https://www.youtube.com/watch?v=r7-hky7N5sA
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16605
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 16 lis 2022 13:35

David Bowie – Heroes

To jest album, którego się obawiałem. A patrząc na rok produkcji to nawet próbowałem maksymalnie odwlec moment zaznajomienia się z min.
David Bowie to jeden z tych gości, których zawsze lubiłem. I nie mówię tu o muzyce. Niewiele jej w życiu słyszałem, a to co słyszałem nawet mi się nie podobało. Ale lubiłem go jako człowieka, artystę, gościa mającego swój oryginalny image, charakterystyczną urodę i naprawdę nietuzinkowy głos.
Muzyka, którą słyszałem jakoś nigdy mi nie pasowała. Szczególnie kiedyś, gdy miałem alergię na wszelkie starocia starsze niż lata 80’. Potem Bowie zmarł i wyszła jego płyta Blackstar. Ktoś tutaj na forum wrzucił link do utworu Blackstar, który z miejsca mi się bardzo spodobał. Ściągnąłem cały album i też byłem pozytywnie zaskoczony. Zachęcony tym wydawnictwem postanowiłem posłuchać na YT trochę wcześniejszych dokonań Bowiego. Nie pykło. Te stare single odrzucały mnie jeden po drugim. Dlatego jak zobaczyłem album z 1977r. to byłem pełen obaw. Na szczęście nie do końca się sprawdziły. Dwa pierwsze utwory to rzeczywiście typ muzyki, która mnie zawsze od Bowiego odrzucała. Jest hałaśliwie, właściwie bezmelodyjnie, archaicznie. To zupełnie muzyka nie z mojej bajki. Potem Heroes, którego w wydaniu DM kompletnie nie kupiłem. Może było nie takie jak trzeba, a może trudno mi było się pogodzić, że DM wykonuje taki utwór, który w ogóle nie jest w ich stylu. Heroes w wykonaniu Bowiego jest całkiem dobrym utworem. Nie wiem, czy inne wersje są lepsze, bo ich nie słyszałem, ale ta z albumu nawet miło mnie zaskoczyła. Sons of the Silent Age kieruje ten album w jeszcze lepszym kierunku. Robi się ciekawie. Przypomina mi stylowo dokonania Pink Floydów. Dobry utwór. O niebo lepszy od dwóch bezbarwnych otwieraczy.
Blackout już nie jest tak dobry jak dwaj poprzednicy, znów jest nieco krzykliwie i hałaśliwie, ale i tak całkiem znośnie.
The Secret Life of Arabia to znów dobra nuta. Świetnie chodzi bas, trąbki, rytmiczna perkusja. No i przede wszystkim jest to dobra kompozycja.
Od utworu V-2 Schneider zaczyna się najciekawsza i najlepsza instrumentalna część albumu. To jest już muzyka, do jakiej mnie zachęcać nie trzeba. Szczególnie wraz z pierwszymi dźwiękami Sense of Doubt robi się klimatycznie, wręcz niepokojąco. Duża w tym pewnie zasługa Eno. Kiedy wspominaliście o JMJ w kontekście tych utworów, to nie umiałem sobie tego wyobrazić. Ale te 3 instrumentalne utwory rzeczywiście z daleka zalatują Jarrem. I to w bardzo pozytywnym znaczeniu.
O The Secret Life of Arabia pisałem wcześniej, bo na playliście, którą słuchałem na YT ten utwór był na pozycji 6, tymczasem okazuje się, że powinien zamykać album. Mnie osobiście bardziej chyba odpowiada to instrumentalne zakończenie.
Podsumowując nie było to męczące przeżycie, jakiego się spodziewałem. Choć początek to zapowiadał. Dwa pierwsze utwory z mojej perspektywy słabe, potem robi się coraz lepiej. Druga część albumu dużo lepsza bez względu na to, czy O The Secret Life of Arabia jest utworem nr 6 czy zamykaczem. To już taka muzyka, której naprawdę dobrze się słucha. Więc album pomimo 2-3 słabszych utworów oceniam pozytywnie. Kolejne odsłuchy pewnie jeszcze powinny utwierdzić mnie w tym przekonaniu.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21588
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 16 lis 2022 13:52

Wuja się przekonuje do lat 70, jest grubo :D I to nawet z popsutą playlistą.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8020
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 16 lis 2022 14:12

Hien pisze:
16 lis 2022 11:03
Taki fun fact dla wszystkich, w 1997 r. Bowie grał V-2 Schneider w dosyć kwaśnej, tanecznej wersji (w swoim elektronicznym, tanecznym okresie)

https://www.youtube.com/watch?v=r7-hky7N5sA
Ostatnia taka ciekawa i wykręcona trasa, ale Polacy się nie poznali xd