Best of Forum (Edycja albumowa)

Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 27 wrz 2022 00:24

dobra lecimy te ballady

My Bloody Valentine - loveless

Bardzo trudno sensownie zacząć. Ikoniczna płyta dla okresu drugiej klasy liceum. Jej wpływ objawiał się bardziej w warstwie symbolicznej, najczęściej huczały 2-3 określone numery. Sporo się o niej mówiło, a i w wielu okolicznościach ta muzyka została znakomicie wykorzystana. Okładka, środowisko paru znajomych zasłuchanych w mbv, wreszcie moment schyłkowy, przejście w formę quasi memiczną. Mała anegdota. Pod koniec liceum miałem już dość napiętą relacją z gościem, którego rok wcześniej miałem za kogoś w rodzaju bliższego znajomego. Patrzyłem na niego już ze zdrowym dystansem. Wytwarzał wokół siebie aurę mądrzejszego niż jest, znacznie lepiej zorientowanego w tworach kultury niż to, co się ostatecznie wydawało po dłuższej rozmowie. Podczas jednej z przerw byłem świadkiem osobliwej próby nawiązania kontaktu z dziewczyną. Początkowej gadki szmatki nie pamiętam, ale ostatniego pytania nie zapomnę nigdy. Pierwsze dwa zdania i wreszcie wypalił - czy znasz taki zespół My Bloody Valentine? Esencja tworzenia wokół siebie tego powierzchownego zorientowania, obycia. Dziś część przeżywanych wtedy emocji jest nie do odtworzenia i dobrze. Mogłem zabrać się za Loveless tak dojrzale jak nigdy dotąd, ale jednocześnie z ogromnym sentymentem. Pierwszy odsłuch w ramach odświeżenia, drugi z czystej przyjemności.

TU TU TU TU. Zaczynamy. Only Shallow po tylu latach niczym nie zaskakuje, ale za pierwszym razem uderza prosto w twarz ścianą dźwięku, z której po pierwszym oszołomieniu ujawnia się znakomita gitara i oniryczny, baśniowy wokal. Na teksty nigdy nie zwracałam większej uwagi poza wyraźniejszymi linijkami, które dało się wyłapać. Trochę jak Cocteau Twins, ale trochę nie xD One bardziej uzupełniają wytworzony krajobraz muzyczny (a co się będę szczypać), ale do tego nie są pozbawione jakiejś wewnętrznej poetyki, wyraźnego przekazu. Przynajmniej jeszcze tutaj ma to znaczenie. Opener kończy się kojącym gitarowym dronem. Do Loomera wrócić najłatwiej, hałaśliwe tło jest zbudowane na niższych tonach, bardzo dużo tu oddechu, coś tam szumi wyraźnie przytłumione. Wokal i gitara prowadząca wychodzi wyraźnie do przodu. Piękna, rzewna melodia wokalu. Touched jak specyficzny interlude. W To Here Knows When pierwsza dżungla aranżacyjna. Po czasie i oswojeniu się wychodzi wyraźny rytm, kolejny lekki numer przytłoczony rozbudowanym dronem gitarowym. Najbardziej podobają mi się momenty bez wokalu, wobec takiego brzmieniu imponujące jest tworzenie tak udanych melodii czy pętli. Na końcu czeka znowu piękna perła. Wspominany znajomy najbardziej lubił When You Sleep. Tutaj kolejne urozmaicenie, wchodzą do gry męskie wokale. Bardziej zrozumiały tekst, charakterystyczna zagrywka na dzień dobry. Obok czegoś w rodzaju zsamplowanego czajnika dobra gitara, znowu wyraźniejsza perka i chórki? Tak mi się wydaje. Poziom się nie obniża. Całość zanika, moment zawieszenia i wchodzi na scenę mój faworyt, I Only Said. Tu moja głowa chyba najlepiej uporządkowała sobie zaistniały rozgardiasz, w tym przypadku odpowiada mi ten romantyczny vibe. Perka i gitara przyjemnie kołyszą, wokalu nie ma za dużo, ale dodatkowo uzupełnia tę piękność. Wszystkie piosenki są zbudowane dość podobnie, więc nie ma co się powtarzać. Loveless trafia w czułe punkty klimatem, wyjątkowym brzmieniem, intensywnością emocji, urokiem melodii, które trzeba odnaleźć, bo one na to czekają.

Come In Alone, wjeżdżamy w drugą część płyty, do której rzadziej wracałem. Bywało tak, że albo całość albo na I Only Said kończyłem. Ten numer wyróżnia przede wszystkim powtarzający się pulsujący dźwięk (jakby sygnał) poza zwrotkami. Poważne emocje nie znikają, tu jest więcej sentymentu i melancholii, pewnego ukojenia. CLOSE MY EYES, witamy się z Sometimes, znowu wyraźnie czujemy doły, zmiana za mikrofonem. Przyznam się w tym miejscu, że większemu docenieniu kawałka pomógł pewien film. W Między słowami z Billem Murray'em jest taka scena w Tokio? Jazda taksówką, miasto nocą, w którym życie nie ucichło, ono nie zamierza iść spać. Jest atmosfera randki, poczucie wydarzenia ulotnego, nieprawdopodobnego, ale pięknego w swojej wyjątkowości. To widzę w głowie w trakcie słuchania. Sometimes użyto we wspomnianym filmie. Ten kawałek najbardziej powinien podejść Murzynowi, bo tu mamy do czynienia z pętlą, która właściwie powtarza się do samego końca. Zero większych manewrów, ale jaki efekt. Blown a Wish to jedyny moment jakościowo odstający. Znacznie bardziej wolę wyraźnie gitarowe pasaże niż takie zabawy z wokalami, ten motyw jest słabiutki. Całość na jedno kopyto, emocjonalnie też mnie nie porusza. What You Want to co innego, więcej życia, a do tego kolejny wyróżnik - ni to flet, ni trąbka? Pod koniec prawie jak melotron, TO OCZYWISTE dla mnie skojarzenie skłania mnie ku opcji, że to jednak bardziej flet. Sielska, zawieszona w powietrzu seria dźwięków, bardzo doceniam te outro ozdobniki, które nie zmniejszają intensywności wrażeń, ale stanowią odpowiednie zakończenie tych paru piosenek. Soon zaczyna się najbardziej konwencjonalnie, ale w zwrotkach wraca ostatnia gitarowa ścianka. Trudno nie odnieść wrażenia, że to co najlepsze już za nami, teraz trzeba po prostu nie spieprzyć końcówki. Do tego nie dochodzi, ale zakończenie postawiłbym wyżej tylko nad Blown a Wish. Bardzo zmyślny jest tutaj bas, niepozornie snuje się na początku, a pod koniec stanowi podporę całości. Miło, że Loveless nie urywa się po faszystowsku, tylko zostajemy jeszcze pod jej wpływem i wrażeniem jakąś chwilę. Może nawet lekko pulsują uszy? Przyda im się chwila wytchnienia, ale za każdym razem jest to wartościowe doświadczenie.

No to teraz czekam na wasze jesienne pocztóweczki.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 27 wrz 2022 09:03

Dragon pisze:
27 wrz 2022 00:24
Początkowej gadki szmatki nie pamiętam, ale ostatniego pytania nie zapomnę nigdy. Pierwsze dwa zdania i wreszcie wypalił - czy znasz taki zespół My Bloody Valentine? Esencja tworzenia wokół siebie tego powierzchownego zorientowania, obycia.
Kojarzy mi się to z bliźniaczą scenką, której byłem świadkiem na jednej z grubszych studenckich imprez w zaku.
Dialog wyglądał mniej więcej tak :

- a znasz Einstürzende Neubauten?
- co?
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 27 wrz 2022 11:45

My Bloody Valentine - Loveless

Nie chcieliśmy przyjść do porcysa, to porcys przyszedł do nas. Redaktor Seba Dejnarowicz zapodał klasyka, płytę kultową. Jak to jest z tymi klasycznymi płytami, że one tracą swoją nowinkowość, a tym samym część uroku, ale człowiek pisząc o tym czuje się jakby miał związane ręce? Pisałem już, że nie lubię publicznie mierzyć się z płytami kultowymi, bo to trochę walka z wiatrakiem. Albo się z miejsca uzna tę mityczną wielkość, albo kończy się w worze „too cool for uniwersalnie wychwalane albumy” lub tych którzy „nie rozumieją dobrej muzyki”. I co zrobić kiedy płyta, która wydaje się chujowa, faktycznie jest chujowa? Czy „Loveless” jest chujowe? Nie jest. Ale jednocześnie to niesamowity pokaz przehajpowania. Taki w porcysowym stylu.

Z My Bloody V stykałem się wcześniej, bo trudno się nie zetknąć, nawet na Overhypie się pojawili (nomen omen). Nie wiem ile z tych osób, które mi ich wychwalało, faktycznie wiedziało czemu im się to podoba, a ile popłynęło na fali niekwestionowanej kultowości tego zespołu. Taka pozycja płyty robi ludziom wodę z mózgu. Przecież tego się nie da nie cenić, nie wypada krytykować, jeśli coś mi nie zgrzyta to lepiej będę siedział cicho, bo pewnie nie mam racji i mnie zaszczują xD Hajpowanie czegoś w strachu przed ostracyzmem grona ludzi złożonych przez typów w stylu tego opisanego przez Dragona, to jest już konkretny level spierdoIenia. No, ale to taka notka na boku, obserwacja socjologiczna xD Niekoniecznie związana z moim stosunkiem do „Loveless” samym w sobie, raczej z tym mierzeniem się z „monolitami” muzyki.

W każdym razie, „Loveless”. Żeby mieć to z głowy, napiszę od razu, że oczywiście największym punktem zapalnym jest dla mnie dreamowa stylówka wokalu. To mdłe mamrotanie brzmi identycznie w każdym tego typu zespole. Nie sposób tego odróżnić. Jak śpiewa facet, to wypada to lepiej. Podejrzewam, że gdyby to był album instrumentalny, to by mi to wchodziło bardziej. Zresztą ten śpiew jest tutaj niemal kolejnym mocno przetworzonym instrumentem. Prędzej się zesram niż ze słuchu zrozumiem o czym ta kobieta śpiewa. Jedyne co do mnie dociera to jakieś stękanie przebijające się przez ścianę gitar. I to jest fajne xD Bo koncept sam w sobie jest zajebisty. Uwielbiam na tym albumie ten jazgot, bezkompromisowy gitarowy noise, tę lo-fi fuck-off produkcję (ten album jest praktycznie w mono, nikt tu nie daje jebania o przestrzeń) i robiony w 2 minuty miks. Ten album brzmi jak demo dema i to jest super, bo to tej muzyce bardzo robi w tym wypadku. Nigdy nie byłem fanatolem szugejzu, ale akurat ten aspekt zawsze mi się w tym nurcie podobał. To jest kolejna w naszej zabawie płyta, która bazuje na wajbie i w sumie niczym innym.
Kompozycje są albo nieistniejące, albo niespecjalne, w innym kontekście brzmienia by się nie obroniły. Najwybitniejsze momenty na tej płycie to są te małe interludia/outra/kody, jak zwał tak zwał, doklejone np. do „Only Shallow”, czy „When You Sleep” lub „What You Want”. To są te momenty kiedy do moich uszu i mojej świadomości przebija się ten opisywany przez bywalców offa, „geniusz”.

Tym razem z rezygnowałem z opisywania wrażeń po pierwszym przesłuchaniu, bo nie miałem nic do powiedzenia, nic do napisania. Po prostu siedziałem, słuchałem i nic nie przychodziło mi do głowy. Ten album niebezpiecznie balansuje na krawędzi bycia totalnym muzakiem. To jest grubszy temat, czy to jest ostatecznie złe, czy nie. Czy zawsze trzeba mieć o muzyce coś do powiedzenia, żeby się nią cieszyć i czy to zawsze świadczy o tym, że muzyka jest słaba. To są za grube pytania na nasze forum DM, a porcysa nie będę przecież pytał, bo zaleje mnie bełkot xD

Podobnie jak w przypadku Arki, kiedy człowiek już się oswoi z brzmieniem, można zacząć ostrożnie kopać w tym dalej, doszukując się innych elementów. Ja zacząłem kopać w kompozycjach, i tak jak pisałem wcześniej, niektóre utwory to są żadne kompozycje, niektóre są nudne lub mało interesujące, ale zdarzyło się parę wyjątków. Np. „Sometimes”. Niby nic, w zasadzie równie wtórne jak cała reszta, ale jednocześnie jakby bardziej przemyślane, nie jest tak , że tylko vibe dźwiga ten kawałek. Jest tu coś więcej, coś co by pozwoliło temu kawałkowi istnieć w innych okolicznościach natury (nie z tak fajnym skutkiem, ale jednak). Poza tym, wiele numerów mi się myli, zlewa, to są wielkie noisowe loopy, które wydają się zmierzać donikąd. To ma wydźwięk pejoratywny, ale niekoniecznie mam takie odczucia, czasami to działa fajnie, czasami mniej. „Soon” brzmi jak jakiś kawałek podjebany z demo sesji do pierwszej płyty Garbage. Jest tripowo, motorycznie, surowo, fajnie. Podoba mi się, że nawet przy tym śmietniku, nie każdy numer na tym albumie jest klejony na tę samą modłę niechlujności. To nie jest jeden preset miksu, tu są różnego rodzaju eksperymenty z nakładaniem na siebie tych brzmień. Czasami perkusja wychodzi na pierwszy plan (jak w „Soon”), czasami jest mocno w tle (większość płyty) lub w ogóle ginie. To samo można powiedzieć praktycznie o każdym instrumencie, poza gitarami, które zawsze są na pierwszym planie. Ale tych gitar jest dużo i one też się wymieniają. Odnosze wrażenie, że „Loveless” to jest większy fenomen studyjny niż muzyczny. Fascynuje mnie jak ta płyta została nagrana bardziej niż utwory same w sobie. Klejenie ze ścian do momentu kiedy wszystko to zaczyna tworzyć jedną, wielką falę dźwięku, z której trudno odróżnić poszczególne instrumenty, ale która żyje własnym życiem. Pod tym katem, nie dziwię się, że My Bloody Valentine stali się takim kultowym zespołem.

Pamiętam kiedy pierwszy raz zaczęło mnie ciągnąć do tego typu muzyki. To było w momencie kiedy zacząłem być zmęczony prog-rockiem, wysublimowaniem, elitaryzmem, przestrzenią, bogactwem, pięknem, perfekcyjnymi miksami robionymi pod 5.1, itd., itd. Odnalazłem się w ścianie dźwięku z drobnymi bitami w tle. Mimo wszystko jednak, nadal lubię słyszeć w tym dobre piosenki i tego mi na „Loveless” brakuje. Vibe vibem, tego się tutaj odmówić nie da i samo brzmienie uważam za doskonałe. Jazgotem też trzeba umiec operować i myślę, że mamy tu wczesny masterclass z tego. Lubię taki agresywny impresjonizm w muzyce, pozwala to na więcej emocji i działania wyobraźni przy słuchaniu, nie ma tu oczywistych i jednoznacznych ścieżek, panuje przyjemna dowolność. Wokalistka zdecydowanie fajniej wygląda niż śpiewa, ale zawsze coś lol.

Podejrzewam, że gdybym tak jak Dragon, słuchał tego w liceum, w czasach kiedy moje rozumowanie muzyki dopiero się kształtowało, pewnie teraz bym przychylniej do tego albumu podchodził. W każdym razie, żeby już nie mącić, uważam, że to jest bardzo dobry album, ale jednocześnie przehajpowany do poziomu, w którym sama otoczka jest odpychająca. To jest płyta o zdecydowanie większej wartości historycznej, niż bieżącej. Trochę jak ze starymi grami na SNESa. Wiadomo, że to kiedyś porażało nowoczesnością i nadal się to szanuje oraz gra się w to z przyjemnością, ale jednocześnie rzucanie wyolbrzymionych opinii na ich temat, nie ma już żadnych podstaw, a tym bardziej gnojenie ludzi, którzy się od tego odbili. Myślę, że spokojnie mogę stwierdzić, że będę wracał do tego albumu, ale bez jakiegoś zachwytu, nie na kolanach, bez duchowego katharsis, itd. Jest bardzo spoko i tyle.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 27 wrz 2022 12:55

Czytałem sobie właśnie o płycie i znalazłem potwierdzenie, że album został nagrany w mono xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16697
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 27 wrz 2022 14:14

My Bloody Valentine – Loveless

Czeka mnie teraz panowie niełatwe zadanie, bo Mentos ma u mnie ostatnio naprawdę pod górę. A tu muszę mu jeszcze dołożyć do pieca, choć chłopa lubię przecież. Ale nawet to wiadro pomyj, które musiałem wylać przy Alameda Trio można by uznać za peany pochwalne w porównaniu do tego, co przy okazji Loveless ciśnie mi się na usta. O mój Boże jaka ta płyta jest dla mnie beznadziejna, to szok. A spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Bo pamiętam przecież utwór New You z 2 kolejki pierwszej 25-ki, którą wrzucał mintaj, a który mi się naprawdę podobał.
Piszecie, że Loveless to płyta ikoniczna, kultowa. Mnie to kompletnie ominęło, bo do rozpoczęcia naszych bestek nie kojarzyłem nawet nazwy zespołu. I się w sumie teraz cieszę, bo Loveless to po prostu ściana jazgotu. Myślę, że nawet jakaś ciężka muzyka metalowa jest przy tym melodyjna niczym śpiew słowika. Myślę też, że jakby uruchomić piłę tarczową albo flexa i ciąć metal przez godzinę, to byłoby ciekawiej. Trochę sobie tu śmieszkuję, ale te gitary są naprawdę okropne. Jeden wielki chaos i hałas, który doprowadza mnie do szału i bólu głowy. Lubię dawać płytom szanse. Wiele szans. Ale tutaj skończyło się na 3 próbach. Więcej nie dam rady. Na osłuchanie się z tym brzmieniem nie ma w moim przypadku szans. Czy to na głośnikach, czy na słuchawkach – jazgot pozostał jazgotem. Wydawało mi się, że jestem coraz bardziej tolerancyjny na różne rodzaje muzyki. Ale w tym przypadku wysiadam i to na pierwszym przystanku. Melodii na albumie nie stwierdziłem. Te dreamowe wokale są beznadziejne. Byłem nawet w szoku, jak Hien napisał, że to niby śpiewa kobieta. Nie jestem w stanie wyróżnić ani zganić nawet żadnych utworów, bo wszystko zlało się dla mnie w jeden blok betonu, z którego nie jestem w stanie wyłuskać czegokolwiek. Wszystko brzmi tak samo, od początku do końca. Od pierwszych sekund do ostatnich. Nie znoszę jazgotu w muzyce. A tu nic poza tym nie znalazłem.
Nie lubię pisać takich rzeczy i mam nadzieję, że już więcej nie będę musiał. Jeżeli robię na coś taki massive attack, to znaczy, że naprawdę się od tego odbiłem jak piłeczka pingpongowa od betonowej ściany. To wszystko to jest oczywiście mój prywatny punkt widzenia, ale jeżeli mi się coś nie podoba, to nie mam oporów mówić o tym, choćby nie wiem jak wszyscy wkoło to hajpowali.
Wiem, że Mentos może się złościć, że nie napisałem niczego sensownego o muzyce oprócz biadolenia. Ale naprawdę nie potrafię w tym przypadku nic innego napisać. Było tu już kilka albumów niespecjalnych dla mnie, ale zawsze potrafiłem coś tam pozytywnego jednak wyłuskać. Choćby jakieś pojedyncze elementy, jakieś fragmenty. Tutaj mam pustkę w głowie. Zero przemyśleń, refleksji, tylko żal, że zmarnowałem 48 minut i 37 sekund życia. I to razy trzy.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 27 wrz 2022 14:17

Zgadzam się, że otoczka przygniata, ale na szczęście zanim się zorientowałem, że jest tego za dużo w internecie (np) to już dawno miałem pewną opinię w głowie na jej temat. Trochę nie rozumiem czemu dostało się Loveless, bo nie jest to muzyka raczej do słuchania na co dzień, a do tego po takim naprawdę dokładnym wsłuchaniu się wiadomo, że rewolucji w utworach nie ma. Vibe, vibe, vibe as always

ps w sumie odpisuje Hienowi, ale pod shodana też pasuje xd
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 27 wrz 2022 14:31

Kusi mnie żeby Shodana recenzje wrzucić do złotych ust.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4384
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 27 wrz 2022 14:42

Mogłem się tego spodziewać, ale jednak się nie spodziewałem (zwłaszcza po pozytywnym odbiorze new you)
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 4/8
FINAŁ: 12 MAJA
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 27 wrz 2022 15:07

new you trochę nijak się ma do loveless akurat poza monotonią to inny klimat i bardziej delikatny shoegaze jak tamten numer Slowdive niż to co tutaj
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16697
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 27 wrz 2022 15:14

Tak, to zupełnie inny klimat. Tamto brzmienie naprawdę mi się podobało. Przy słuchaniu Loveless po prostu walczyłem tylko o przetrwanie.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 27 wrz 2022 22:47

my bloody valentine - loveless

Kiedy Mentos wrzucił album miałem przez moment nadzieję że to będzie tamten "granatowy" z którego pochodził wrzucony przez niego wcześniej utwór, na który co prawda mehałem ale po czasie polubiłem nawet i taki klimat mi pasowałby do słuchania. Jednak okazało się że ta wrzutka to dużo starszy album, w ogóle interesujący wydaje mi się fakt że to w sumie poprzedni album względem tamtego a dzieli je bagatela... 12 lat! No ale nic, trzeba było wyruszyć w świat starego shoeagaze'u i przy okazji nauczyć się że to jest tak naprawdę to co dotąd brałem za noise rock. Album charakteryzuje ściana dźwięku, całość przykryta jest dronem z przesterowanych gitarowych riffów, perkusja pogrywa w tle a wokale są ledwie słyszalne a conajmniej niezrozumiałe w tym hałasie.

Już od pierwszych dźwięków only shallow brzmi to jednak całkiem nienajgorzej, z miejsca czułem tu materiał singlowy i to faktycznie był singiel. Podoba mi się melodia gitary (mniej te riffy z refrenu) i perkusja, delikatne wokale uzupełniają ale ich nie rozumiem. Interesująca jest ta wyciszona mrucząca końcówka, później okazało się dopiero że ten zabieg to będzie stały element tej płyty. Nie o wszystkich numerach z płyty potrafię coś powiedzieć, loomer pomijam więc w recenzji, touched to z kolei dziwny przerywnik który brzmi jakbym słuchał w tv jakiegoś starego filmu bądź reklamy, skojarzenia z Musiałowym The Advisory Circle tu mam. to here knows when to moment poważnej próby dla słuchacza, numer długi i zajechany do bólu znowu dronem z gitar i z typową klimatową końcówką ALE po osłuchaniu się z nim stwierdzam że ma pod spodem fajną melodię czegoś co brzmi jak smyczki, cokolwiek to jest. when you sleep daje nieco wytchnienia, to bardzo lekki przebój z wesołą melodią klawiszy bodajże, prawie jak z jakiegoś popowego numeru The Cure. i only said jest tylko ciut mniej przebojowe, ostrzej chodzą gitary ale znów lekka melodia w refrenie płynie. come in alone bardziej basowo pogrywa, ponownie stwierdzam że podoba mi się brzmienie perkusji na tym albumie choć jest srednio słyszalna. sometimes jest delikatniejsze, z początku bardziej mi się podobało nawet, teraz słuchając go mam nieco ochotę zedrzeć ten gitarowy filtr z wierzchu i posłuchać bez zakłóceń gitary akustycznej, wokalu, klawiszy. Nieco łapię tu vibe jak we wrzutce Slowdive. blown a wish jest lekkie, popowe, z fajną melodią, what you want w sumie podobnie ale jest przydługawe, plusik za końcówkę oczywiście. Album zamyka trochę nieprzystające do reszty - bardziej taneczne - soon. Wiadomo lubię te klimaty, nasuwa mi się na myśl ulubiona szufladka lat 90. - alternative dance i przez moment zastanawiam się czy to mbv czy może Fishmans się wkradli. Interesujące zakończenie, znów jakby leciało radio lub tv w drugim pokoju obok.

Przesłuchałem ten album ze 4 razy i to zdecydowanie jest grower. Na pierwszy rzut ucha jazgot, wiedziałem że shodan się od tego mocno odbije bo nie lubi Come Back. Najpierw stwierdziłem że słuchanie tej muzy to jak wyglądanie na zewnatrz przez firankę w oknie, ale potem uknułem inną pół-metaforę na temat tego że wszystko zależy od nas na czym się skupimy trochę. Jeśli zatrzymamy się na tej gitarowej fasadzie z wierzchu to nie zwrócimy uwagę na to co tam leży pod spodem i nie zaprocentuje ta muza, wtedy to trochę jakby stać w wejściu do mięsnego przed tymi kolorowymi frędzlami, może poczujemy jakiś zapach ale jak za nie nie wejdziemy to nie zobaczymy jakie smakołyki kryją się w środku. Nie zmarnowałem czasu, to było interesujące doświadczenie bo ja nie znam takiej muzyki i wrócę do niej, będę chciał poznać teksty a może i kiedyś nawet kupić tą płytę. Dla mnie album którego nie warto rozbierać na części, słuchać trzeba w całości i cieszyć oko okładką przy okazji.


Podsumowując od razu powiem że to była naprawdę świetna kolejeczka Panowie. Najciekawsze propozycje Dragona oraz mentosa, surowe ale robiły mi, mają to COŚ w sobie. Płyty od shodana i Hiena obie świetne, najlepiej dopieszczone i dopakowane, służą do czego innego z kolei. Słabiej wypada dev w tym zestawie bo tu nic nie zaiskrzyło zbytnio ale źle też nie było. No złej muzyki nie było ani grama w tej kolejce, gratuluję.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 28 wrz 2022 08:00

Panowie teraz pytanie co dalej bo z naszym kolegą Adrianem to spora niewiadoma jest obecnie kiedy i czy te recenzje dojadą. Jak dla mnie to odrobiliście pracę domową perfekt i możecie wrzucać kolejne albumy.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6425
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 28 wrz 2022 08:19

Nadrabiam prędziutko.

Arca - Arca

Nie będzie to ekstremalnie długa recenzja, ale paradoksalnie nie dlatego wcale, że album mi nie siadł lub coś w tym rodzaju, bo wręcz przeciwnie. Jednocześnie aby docenić go we właściwy sposób, potrzebowałem aż 6-ciu odsłuchów. Za pierwszym razem, trochę ignorując wrzutkę utworową (i swoje odczucia co do niej, postanowiłem się całkowicie zresetować na płytę), byłem... cóż, powiedzmy, że była to mieszanina niepokoju i pewnego... zniesmaczenia? Nie potrafię tego lepiej określić. A po tych 6-ciu odsłuchach łącznie uważam ten album za złoto. Ma to COŚ, o czym pisali przedmówcy. Jest w jakiś sposób mocny, skomplikowany, ale nie utrudnia to znacząco odbioru (jeśli ma się w sobie odpowiedni poziom wrażliwości, wiem, że to brzmi dziwacznie ale no, dokładnie tak to widzę). Brzmienia są wykręcone we wszystkie strony, jej głos ma barwę delikatnie piekielną (coś jak odwrócona Diamanda Galas, ale wciąż w tym samym kręgu), rozwiązania produkcyjne bardzo przypominają mi miks Gazelle Twin z aTelecine (ten dziwny drone'owy projekt, w którym grała Sasha Grey). Setting w głowie jest ważny, ja mam teraz chyba idealny (inna sprawa, że wolałbym go nie mieć w ogóle), przez co rozpływam się nad seansem. Płytę już zassałem, także zapewne będę do niej często wracał. To z powodzeniem mógłby być soundtrack do jakiegoś psychodelicznego filmu, w którym tańczący ludzie - pod wpływem ciężkich środków odurzających - zaczynają coś w rodzaju orgii, która przeradza się w niekontrolowaną przemoc (Gaspar Noe? Yes, this is he. This is Gaspar Noe. Welcome to the next level.), a potem już tylko łzy i niekończący się lament. Lament, do którego głos Arki pasuje wprost idealnie (pomimo swoich lekko piekielnych zagrań). Memów się przy tym - jak trafnie zauważył Mentos - nie da przeglądać, za to można leżeć nago na podłodze w pomieszczeniu wypełnionym przydymionym czerwonym światłem, i to jest to, co totalnie bym robił, gdybym tylko miał czerwone światło. Dodam jeszcze na koniec, że okładka, choć creepy as fuck idealnie pasuje do tego wydawnictwa. Mogłaby z powodzeniem stać obok Other Channels The Advisory Circle (na marginesie, nowy album wjeżdża w ten piątek). Podsumowując? Nic mi się nie dłużyło, nic mnie nie męczyło, jest sensualnie, jest okrutnie, jest depresyjnie, jest mordująco, świetnie! Dragon wystrzelił z grubej rury, z tym, że od razu się nie zorientowałem, gdzie dziura. Najlepsze numery to dla mnie: Anoche (jeszcze z tym genialnym w swej pretensjonalności wideo), Urchin, Reverie, Castration, Coraje i Miel. Ale jak już mówiłem, całość będzie się często kręcić. Jak moje wnętrzności po pierwszym zapuszczeniu sobie całości na słuchawkach w kompletnej ciemności. Dość już tej tkliwości, czas na brak miłości!
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 28 wrz 2022 08:24

Attaboy!

Zatem cierpliwie poczekamy na loveless, tytuł idealnie wpasowuje się w ten brak miłości to chyba podejdzie, c'nie?
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6425
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 28 wrz 2022 08:26

Tak się stanie, dziś po południu (większość dnia mam gigantyczne spotkanie w robocie). A potem moja wrzutka <3
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 28 wrz 2022 08:35

Moja recenzja Deva była lepsza. Więcej treści.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 28 wrz 2022 08:36

Więcej deva w devie
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 28 wrz 2022 08:42

Więcej by było gdyby jeszcze dorzucić fotkę dziewczyny i by się okazało, że to Drenda (słownik wstawił drenaż, też spoko)
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 28 wrz 2022 15:41

devotional pisze:
28 wrz 2022 08:19
Gazelle Twin z aTelecine (ten dziwny drone'owy projekt, w którym grała Sasha Grey).
Rzadko kiedy boję się czegoś sprawdzić. Tak jest w tym przypadku

Czekałem na deva z podsumowaniem, ale to nie będzie esej. Poważne zaskoczenie pozytywnym odbiorem. Zawsze liczę na jakieś dłuższe mierzenie się z płytą i tak było w tym przypadku. Bez wielu odsłuchów nie ma co podchodzić. Sam potrzebowałem czasu na oswojenie się, ale potem Olunia wszystko tutaj oddaje ze zdwojoną siłą rażenia. Jedna z moich ulubionych artystek, ale miałbym problem z wrzuceniem drugiej płyty. Tutaj wszystko udało się od początku do końca.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21717
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 28 wrz 2022 16:51

Jeśli polecimy z bonusową kolejka zaproponowaną przez Murzyna, to możesz mieć szansę.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn