Best of Forum (Albumy) vol. 2

Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16778
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Re: Best of Forum (Albumy) vol. 2

Post 04 mar 2024 10:14

France Gall - Babacar

Gdyby jakimś cudem te nasze bestki odbywały się powiedzmy 15-20 lat temu, przyjąłbym ten album z pocałowaniem ręki. Pamiętam czasy mojego pobytu w Syrii i kilku kolejnych lat, kiedy miałem potężną fazę na francuskojęzyczną muzykę pop. Pań śpiewających po francusku słuchałem naprawdę tonami o czym zaświadczyć może spora ilość cd-ków stojących wciąż na półce. No ale przyszedł moment, że mi po prostu przeszło. Lata lecą, człowiek się zmienia, gust muzyczny ewoluuje. Nawet w ostatnich miesiącach próbowałem odkurzyć parę wykonawców, a raczej wykonawczyń z przeszłości. Ale nie zadziałało jak należy. Owszem na krótką metę były to nawet fajne powroty, ale nie na dłużej. Po prostu do niektórych rzeczy widocznie nie ma już powrotu. Teraz co innego mi w duszy gra. Dlatego ten album jest jak dla mnie o te kilkanaście lat spóźniony. Wiem, że to nie wina Mentosa, bo przecież w latach 00’ nie było bestek.
Ale żeby nie było, że ja tu chcę coś dissować. O co to, to nie. To jest bardzo fajny album. Kilka naprawdę chwytliwych i naprawdę urokliwych piosenek. Bardzo dobra wokalistka. Naprawdę ma przyjemny głos. No a że już może nie chwyta aż tak jak kiedyś by chwyciło, to już inna sprawa. Od razu powiem, że nie ma problemu, żebym w przyszłości wracał do pani Gall. Ale raczej nie tak często i regularnie, jak do paru innych wykonawców.
Co ja mogę powiedzieć o tym albumie? Zgadzam się z Mintajem, że to zestaw dobrych i chwytliwych kompozycji. Takich bardzo radiowych. Okazało się, że jednak parę utworów kojarzę. Wiadomo – Ella, Elle l’a zna chyba każdy. Ale pamiętam też piękne i klimatyczne C'est bon que tu sois là, czy Dancing Brave. Te trzy utwory plus Barbacar to moje ulubione piosenki z tego krótkiego w sumie albumu. Może jeszcze Evidemment do tego grona dołączę. Reszta to jednak też nie są żadne zapychacze. To też bardzo solidne utwory.
A czy dobrze te piosenki w ogóle brzmią? No dobrze, chociaż to taka bardzo bezpieczna i standardowa produkcja. Najbardziej standardowe instrumentarium mające brzmienie podobne do dziesiątek innych tego typu produkcji. Nie wykracza ani milimetr ponad utarty szablon. Wiem co mówię, bo jak pisałem sporo się tego nasłuchałem kiedyś. I ta francuskojęzyczna muzyka pop zawsze jechała naprawdę bardzo utartymi schematami. Nie musi to być wcale wadą, ale wielką zaletą też nie jest. Szczególnie po latach doświadczeń z taką muzyką. Nawet w chwalonym przeze mnie C'est bon que tu sois là potrafię przewracać oczami gdy wchodzi solówka gitarowa czy te oklepane synthy chwilę wcześniej. Ale oczywiście utwór i tak lubię, bo ma niezwykle urokliwą melodię. Słabszych momentów nie stwierdziłem, na których bym się nudził. Ten album jest zresztą na tyle krótki, że nie ma kiedy się nudzić.
Słuchałem tego albumu w różnych okolicznościach przyrody. Pierwszy album na spacerze w pewną styczniową niedzielę. Zima była w swoim kulminacyjnym momencie, śniegu po kolana. Wędrowałem pośrodku pustych pól i odsłuch bardzo mi się podobał. Potem po kilkutygodniowej przerwie zabrałem album do lasu. Aura była już zgoła zupełnie inna, bo iście wiosenna. I wtedy mi słuchanie nie szło. Szedłem tym lasem, słuchałem i miałem wrażenie, że marnuję taki fajny spacer w lesie na francuski pop. Nie zgrywało mi się to w ogóle. Potem były kolejne odsłuchy w domu i znów było dobrze. Widać, że nie w każdych warunkach każda muzyka wchodzi. Las nie zawsze potrafi czynić cuda. Czasami zdarza się muzyka, która lepszy efekt daje o dziwo w warunkach domowych. Albo w pracy. Bo też bardzo fajnie mi się tego słuchało przy papierkowej robocie.
No to spróbujmy to jakoś sensownie podsumować. Album jest dobry. Widomo śpiewająca pani o bardzo ładnym głosie to coś niby dla mnie. Album dobry, ale jak pisałem dla mnie już jednak sporo spóźniony. Już nie potrafię się taką muzyką ekscytować jak kiedyś. Potrafię posłuchać, docenić, ale już nie ekscytować. Przynajmniej jako całością, bo pojedyncze utwory nawet podniosły temperaturę. Tak myślałem nawet w swoim czasie, czy nie wrzucić jakiegoś podobnego francuskojęzycznego albumu sprzed lat. No ale skoro ja sam nie mam do tego przekonania, to nie wiem, czy warto.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 06 mar 2024 09:04

Zdechł nam ten blablacar widzę, paliwa zabrakło :D
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21808
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 06 mar 2024 11:16

Murzyna humor walczy o pierwsze miejsce cringu miesiąca marzec, lol.

France Gall - Babacar

To nie będzie długa recenzja, bo i album jest krótki i zwięzły. Generalnie nie interesuje mnie za bardzo muzyka pochodząca z Francji, ani wykonywana po francusku, ALE mam mały fetysz na niektóre śpiewające panie z tego kraju, np. Alizee i Mylene Farmer. France Gall jest chyba swego rodzaju protoplastką tychże, a do tego ma na imię Francja, więc czego w takiej sytuacji chcieć więcej? Zapewne dobrej płyty, ale pod tym kątem „Babacar” dostarcza.

Na wrzutę utworową lekko marudziłem, ale to chyba głównie ze względu na to jak antyklimatyczna była względem okresu i kolejki. Z czasem ten numer zaczął do mnie wracać sam z siebie. Nie włączałem go, a i tak to cholerne „BA BA CAAAR” wyskakiwało mi w głowie w losowych momentach. Uznałem to za niezły omen i kiedy Mentos wrzucił Francję Gall, to pomyślałem, że fajnie.

„Papilon de Niut” to jest srogi otwieracz i moje top3 płyty. Doskonały kawałek z prostym, ale najdoskonalszym refrenem. Jest czego słuchać, jest przy czym bujać, jest co doceniać. Są pomyły i wykonanie.

„Dancing Brave”, taka dziwaczna ballada. Słyszę „Dancing Bread” i nic tego nie zmieni. To taka niemal ambientowa miniatura, która traci trochę skanapkowana między dwa, co by nie mówić, bangery. Ale ma coś w sobie.

„Babacar” już się zdążył otrzaskać. Zaczyna się jak typowy ejtisowy kawałk, np. Phila Collinsa, ale potem wchodzi ta ponura gitara i wszystko idzie w jakimś takim psychodelicznym kierunku. Nie będę rozwlekał, lubię „Babacar” najbardziej na płycie. Jest coś, co się tutaj mocno wkręca i do tego wokal jest doskonały. Zauważyłem, że France lubi powtarzać refren do znudzenia, co jeszcze się na albumie pojawi.

„J'irai où tu iras” zaczyna się jak jakieś „Babacar 2”, ale potem wchodzi w inną fazę, chociaż też nie do końca, bo niedaleko pada „LA LA” od „BA BA”. Fajny numer, który zapada w pamięć, ale też nie mogę pozbyć się wrażenia, że to taki młodszy, brzydszy, niższy i generalnie mniej utalentowany brat „Baby Cara”.

„Ella, elle l'a” ostatecznie nie będzie u mnie wyżej niż tytułowy, mimo że te półtora roku temu tak wieszczyłem. Numer poznałem najpierw w wykonaniu Kate Ryan i jeśli mam być szczery, jej wersja podoba mi się bardziej. Wszystko jakoś się tam lepiej składa, a oryginał jest ok, ale czegoś mu brakuje. Powtarzanie refrenu do znudzenia i to fałszowane "elaaa, elaaaa, ELAAAA" też nie pomagają.

„Évidemment” brzmi jak jakaś ballada Annie Lennox z pierwszej płyty. Bardzo ładna piosenka, o której nie za bardzo mam coś więcej do napisania ponad to, ale myślę, że to dobrze.

„La Chanson d'Azima” budzi lekkie skojarzenia z Kate Bush, bardziej muzycznie niż wokalnie. Ten psychodeliczny klimat i ciekawe rozwiązania, po prostu budzą w mojej głowie takie obrazy. Fajnie kiedy Gall wchodzi w takie schizowe motywy, chociaż nigdy nie jakoś po szyję.

Stęskniłem się już za żywszą France i „Urgent d'attendre” przychodzi na odsiecz. Gitara pobrzmiewa mi Robertem Frippem z przełomu lat 80 i 90. Super wokale, dużo melodii, jest tu France Gall na wysokim poziomie. Trochę mi to przypomina „Papilon de Niut”, więc najwyraźniej kazdy numer musi tu mieć jakiś sequel.

Na zamknięcie, płyta zwalnia, ale jest to odpowiednie zamknięcie na wysokim poziomie. „C'est bon que tu sois là”. „Sibą” budzi jednoznaczne skojarzenia z dzieciństwem i słuchaniem „Pieski małe dwa”. France kończy jak Dama, którą jest.

To nie jest idealny album, więc zacznę od minusów, żeby mieć to z głowy. Produkcja jest nieznośnie ejtisowa pod tym kątem, że jest nużąca i sprawia, że nawet skrajnie różne utwory, wydają się być identyczne. Czasami te zabiegi robią przysługę utworom, czasami nie. Niektóre ballady potrafią też znudzić aranżacją. I to tyle. W pozostałym zakresie, jest to doskonały album, fajnie zagrany, świetnie zaśpiewany, pełen melodii i hooków. Francuski pop nadal ma mnóstwo tajemnic przede mną, ale jeśli chodzi o panie, to mogę spokojnie potwierdzić, że Gall wytrzymuje u mnie starcie z Alizee i Farmer. Rozwala mnie, że „Babacar” wyszedł w 40-te urodziny Gall, a ona brzmi jak młódka na tym albumie. Nie przegięto tu też z długością i nie ukrywam, że po niektórych koszmarnie długich płytach Royksopp i Massive Attack (jak i mojego Gabriela), 35 minut „Babacar” jest jak zbawienie. Jedna z najlepszych wrzut tej kolejki, a nawet powiem, że generalnie Seby.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 06 mar 2024 11:37

Faktycznie 46 minut Melody AM to jakiś koszmar
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6445
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 07 mar 2024 20:41

France Gall - Babababababacar

No dobra, mierzę się z tym krążkiem, a raczej z jego recką. Będzie nieco krócej niż w poprzednich przypadkach, ale absolutnie nie umniejsza to płycie w moich oczach (tzn. nie bardziej, niż umniejszyła ona sobie samej, gdy jej słuchałem te 6 czy 7 razy). Co mogę napisać... no bo OCZYWIŚCIE wiedziałem mniej więcej co chcę powiedzieć i jak, ale jak już usiadłem do kompa, to myśli jakby uleciały. Puszczam sobie raz jeszcze i staram się przeżywać. Na początek - lubię brzmienie języka francuskiego, w muzyce zwłaszcza, no ale to już wiecie. Lubię też ejtisy, klawisze, dziwaczne gitary, bębny w stylu sraczoklapy, pogłosy i takie tam. Tutaj dostaję odpowiednią dawkę, więc w sumie jestem zadowolony, a trochę... no, trochę nie...

Otwieracz, a więc Nocny Motylek, jest wyjątkowo fajny. W ogóle zaczyna się podobnie do pewnego numeru, który za czas jakiś wrzucę do bestki utworowej. Jest odpowiednio żywo, happy-up i tak dalej, podoba mi się od początku do końca. Gall ma przyjemny głos, francuski w jej ustach brzmi po prostu dobrze, późnoejtisowa muzyka dobrze z nim współgra, faktycznie taka Anna Jurksztowicz z drugiej strony Renu. A tak generalnie to nie mogę się pozbyć wrażenia, jakobym już ten kawałek słyszał gdzieś... może w radio? Ale to chyba nie był singiel? No nic, nadchodzi Dancing Brave, w którym widzę nie tylko ja słyszałem DANCING BREAD, co mnie generalnie dziwnie bawi, ale też nieco przeszkadza w odbiorze utworu lol. Tzn. warstwy wokalnej, ale ta też jest - tak poza tym - bardzo dobra. Gall potrafi zarówno mocniej przyłożyć głosem, jak i przyjemnie go "spłaszczyć" pod spokojniejsze kompozycje. Ta muzycznie brzmi tak bardzo latami 80., jak się tylko da - odpowiednio skonstruowana perka, dużo padów, pogłosów i tym podobne, no i oczywiście nieśmiertelny saksofon, taka żeńska wersja Spandau Ballet (i to w jednej osobie). Dobra ballada, dobra. Przemyka mi przyjemnie między jednym mocnym kawałkiem - otwieraczem - a drugim - tytułowym. Generalnie tak właśnie powinien brzmieć drugi utwór na płycie, kiedy pierwszy stanowi swego rodzaju showcase klimatu krążka. No i wjeżdża BLA BLA CAAAR, a więc, co tu dużo mówić, jeden z tych wyróżnionych przeze mnie w tzw. podsumowaniu setkowym u Mentosa. Tzn. z jego utworów, albowiem jaram się nim niesamowicie, i właściwie nie będę więcej strzępił ryja, to jest po prostu kapitalny kawałek (któremu towarzyszyło jeszcze fajne, "starotelewizyjne" wideo z epoki), ma energię, dobre brzmienie, cudownie dobrane i dopasowane instrumentarium, klapę od kibla (<3), no i Gall z jej francuskim, w ogóle myślę, że na tym utworze najbardziej zbliżyła się wokalnie do Mileny Farmerskiej (mówię o tej płycie rzecz jasna). Zachwycam się i idę dalej - J'irai Ou Tu Iras, wariacja na temat Babacara (serio, to brzmi trochę tak, jakby na sesjach nagraniowych nie mogli się zdecydować, w którą stronę iść, więc poszli w obydwie, niemniej jednak tytułowy miał bardziej zadatki na hit) o wyjątkowo romantycznym tytule ("pójdę tam, gdzie ty") uderza mnie w łeb interesującą aranżacją, taki melanż pierwszych trzech utworów z płyty. Bardzo podoba mi się refren, zarówno pod kątem muzycznym jak i śpiewu Gall. To "LA, LA" wgryza się w głowę, brakuje mi jedynie jakiegoś mocniejszego pierdyknięcia na koniec, nagłego rozpędzenia się tego pociągu, który się tak ładnie zbiera do biegu, ale ostatecznie idzie w fade out. Można było z tego wydobyć jeszcze więcej ejtisów, no ale już zamykam mordę. No, a potem wjeżdża superhit. Podobnie do imć Jakuba, pierwszy raz usłyszałem ten utwór w wersji Kate Ryan (nie sposób było tego nie znać słuchając choćby odrobiny radia w okolicach 2003 roku), niemniej jednak oryginał również szybko mnie dogonił, a to za sprawą MTV Classic. Niestety, nie mogę na ten moment powiedzieć, którą wersję wolę bardziej, albowiem wówczas mój wewnętrzny krawędziowiec, fanatycznie już oddany Tamtej Dekadzie<TM>, nie był w stanie "dzieła" piegowatej Belgijki traktować poważnie przez sam fakt tego, że był to NĘDZNY COVER. Dawno mi przeszło, ale też dziś po prostu nie bardzo jestem w stanie się nad Ellą spuszczać. O ile od strony stricte muzycznej wszystko jest nadal super, tak mam pierwszy zgrzyt z samą France - jej wokal brzmi anemicznie, zwłaszcza w refrenie. Siły w nim żadnej, jakby piała na kacu, średnio udane karaoke po ślubie bratanka i zbyt dużej ilości wypitego caberneta. Nie pomaga wideo - obrazy z artystami jak Was mogę, ale ona sama ma... tak podłą mimikę, że to aż boli, dosłownie. W ogóle jej ruchy jakieś takie rachityczne, nie wiem. Przy klipie do Babacara aż tak to nie przeszkadzało, a tu, meh. Cóż, utwór się kończy, wjeżdża kolejna rzecz okołoballadowa i robi to dobrze, ale mam złą wiadomość - to ostatni utwór na albumie, który mnie tak zachwyci. Pachnie to Eltonem Johnem, to Enyą, trochę Celine Dion nawet, klawisze są super, cała ta ambientowa otoczka, no miodzio. W dodatku utwór ma dość smutny background, albowiem jest czymś w rodzaju muzycznego epitafium dla współpracownika Gall i Bergera, który zginął w katastrofie śmigłowca w Afryce, do której wszyscy się wybrali w ramach niesienia pomocy lokalsom (zresztą jest to też tło dla utworu tytułowego). Widać, że Gall to chwytało emocjonalnie, albowiem - jakkolwiek źle to nie zabrzmi - miała dobry setting podczas robienia tego wykonania. Bardzo dobra piosenka, chwyciła mnie za serducho również. No i mamy zjazd... ale też nie do końca. Generalnie zaczynają się kawałki, przez który miałem najwięcej problemów z płytą, znikąd - wciąż znienacka - atakuje trochę zmęczenie materiału. Trochę czuć, że zaczęło się jakby kombinowanie, gdyby sam Babacar chciał utrzymać moją uwagę wokół albumu, z tym, że ja już trochę macham ręką. La chanson d'Azima ma fajną muzykę nawet, ale wokal nazbyt jednostajny, niewiele się dzieje, po raz kolejny brakuje mi "tego czegoś", czego pozbawił mnie już wcześniej BlaBlaCar 2. Urgent d'attendre nie ratuje sytuacji, to mogłaby być strona B dla Elli. Jedyne, co dla siebie odnajduję w tej piosence to oczywiście piękna perka wygrywana na muszlach klozetowych i akompaniujący jej basik. Tutaj Gall mi jakoś osiada na dnie mózgu, a może to już po prostu muzyka nazbyt w stylu festiwalowego francuskiego szansonu. Aczkolwiek mostek na koniec jest spoko, i ten JAK NA ZŁOŚĆ się trochę rozkręca, przez co... no, na bezrybiu, i tak dalej. I nadchodzi utwór zamykający, który ZNÓW pachnie mi jakąś tam rozwojową wersją tytułowego, gdzie kręcono gałkami, wciskano klawisze, próbowano różnych rzeczy i w końcu wyszło właśnie to. Po kilku odsłuchach nawet zacząłem patrzeć przychylniejszym okiem, bo to pianinko fajne, bębny lekko lounge'owe, no i ten atakujący lead na gitarze przez moment. No, refren przyjemniejszy niż w poprzedniku... Ale czegoś trochę brakuje. ZNOWU.

I taka jest właśnie cała ta płyta, ciągle mi tutaj (no dobra, prawie ciągle) brakuje, czegoś nie ma, czegoś, co powinno tu być, a im bardziej ja sprawdzam, tym bardziej uporczywie nie ma i nie ma i mnie to... drażni na dłuższą metę. Czuję się lepieyy po tych kilku odsłuchach, na początku musiałem potraktować ją zbyt ostro i stwierdzam teraz, iż nie zasłużyła, jednak do mojej topki też chyba nie wejdzie (poza pojedynczymi utworami ma się rozumieć). Jest prawdopodobieństwo, że za bardzo ją sobie zahajpowałem sam w głowie, no bo przecież tytułowy taki świetny i w ogóle, a potem odpalam całość i zaczyna się obiecująco, potem dostaję jeszcze powtórkę z tamtej utworowej, a potem jakoś wszystko przymiera i w ogóle... No, to i w ogóle. Jestem mistrzem w pompowaniu wszelkich baloników, które potem nagle wypuszczają powietrze, choć nauczony doświadczeniem powinienem siedzieć cicho i ewentualnie się miło rozczarować, a tymczasem... well, traktuję to jako dobry soundtrack do swojego ostatniego całkowicie zresztą niezamierzonego kryptonapalenia się na coś, co też szybko straciło impet. Salut à tous France Gall!
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 07 mar 2024 21:17

No i Francja elegancja, uporalim się. Waszmość wrzucający niechaj podsumuje i tym akcentem oficjalnie pożegnamy zimę w tej bestce :-)
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4425
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 08 mar 2024 11:49

Generalnie to nie jestem zaskoczony z UMIARKOWANEGO CIEPŁEGO przyjęcia tej płyty, bo było to do przewidzenia. W każdym razie miło było przeczytać pozytywną recenzję kolegi Roberta, który po prostu jako jedyny z was zna się na muzyce. Fajnie, że poza już przez was znanym i lubianym Blablacarem COPONIEKTÓRZY z was coś tam dla siebie znaleźli, nawet jeśli są to pojedyncze rzeczy czy coś. W przypadku Munlupa to w sumie nie wiem czy mu się to podobało czy nie, ale skoro napisał, że to jedna z moich lepszych rzeczy to mogę założyć, że nie hehe. Dobra, wiosno przybywaj
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 13
STATUS: A CO MNIE TO, ROBERT PROWADZI
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 08 mar 2024 11:55

Wiosna, wiosna, wiosna ach to Ty!

A na imię jej było Kejti Bi, aka Mała Ruda czyli Little Red

stripped pisze:
29 lut 2024 16:36

Katy B - Little Red
(2014)

Myślę że już dobra pora aby zapoznać Was (poza Wujasem) z całością albumu z którego znacie już jak dotąd 2 kawałki. W utworowej częstowałem Was singlowym Crying For No Reason które było dla mnie ostem na końcówkę 2013 roku kiedy dopadała mnie depra i próbowałem zerwać całkiem kontakt z moją przyjaciółką i zarazem powiedzmy pierwszą miłością, ot nie potrafiłem wtedy dłużej funkcjonować w jej towarzystwie. Ale czas mijał a z biegiem tej mojej przerwy od niej emocje trochę ostygły, ja stwierdziłem że trochę przesadziłem i wróciłem do kontaktu z nią starając się po prostu zachowywać zdrowy dystans do jej osoby. To był bardzo pozytywny czas który w sumie zaczął się najpierw od tego że jeszcze w tej przerwie od niej jednocześnie pożyczyłem od niej płyty dvd z dwoma sezonami Twin Peaks i na własną rękę zacząłem wkręcać się w ten serial (dotychczas nie miałem odwagi sięgać po więcej znając odcinek pilotowy) więc zyskaliśmy nowe pole do rozmów a gdy odnowiłem kontakt wyszła nowa płyta Katy B na którą też czekaliśmy oboje (paradoksalnie choć znałem ją wcześniej to znajoma bardziej się wkręciła i tym samym ja sam złapałem hajp).

Little Red ukazało się w lutym 2014 roku więc technicznie niby wciąż zima ale tak naprawdę było już przedwiośnie i w powietrzu dało się wyczuć ten powiew życia i względnej świeżości, ten album idealnie wpasowywał się jak dla mnie w ten pobudzający klimat a jednocześnie ten pozytywny vibe ówczesnych wydarzeń w moim życiu. Moja znajoma o ile dobrze pamiętam chorowała w dniu premiery i nawet poszedłem dla niej do Empiku, wróciłem z płytą i słuchaliśmy jej oboje z wypiekami na twarzach. Ten album był - jak mi się wówczas wydawało - takim momentem swoistej przemiany Katy z laski śpiewającej w tanecznych kawałkach ku bardziej popowej i piosenkowej odsłonie choć nadal na elektronicznych podkładach (zresztą wiecie ocb znając już Crying For No Reason czy All My Lovin'). Ta wspomniana przemiana jest moim zdaniem fajnie ukazana nawet poprzez sekwencję utworów na albumie który zaczyna się klubowo w możliwie typowej dla Katy odsłonie na bicie w stylu UK Funky a kończy się balladą i to taką typową, sentymentalną, tzw. torch song w stylu znanym z twórczości Celine Dion czy Whitney Houston. Co ciekawe o ile przez to ułożenie utworów wtedy kreśliłem dalszą twórczość Katy jako popową nic takiego się w sumie nie wydarzyło, nadal nagrywa klubowe numery ALE nie tak dawno sięgnęła też trochę po stylistykę r&b. Płyta w moim odczuciu jest dość spójna brzmieniowo a lista gości skromna ale za to mocno w punkt, na płycie towarzyszą jej jedynie Jessie Ware oraz Sampha a więc postaci znane Wam już z bestki utworowej (a nawet albumowej). Ta pierwsza jest z Katy w duecie, klubowym numerze zatytułowanym Aaliyah będący fajnym IMO hołdem dla nieżyjącej już piosenkarki (zdaje się kiedy okazało się że obie Panie są jej wielkimi fankami postanowiły nagrać ten kawałek który ukazał się już w 2012 roku na darmowej epce wydanej przez Katy ale na szczęście postanowiła uwzględnić go również na tym albumie). Podoba mi się jak ugryzły ten temat stawiając siebie w roli dziewczyn zazdroszczących Aaliyah jej charyzmy/urody/talentu (niewłaściwe skreślić). Drugi duet na albumie to Play z udziałem Samphy i to numer wyprodukowany przez niego nawet. Mam duży sentyment do tego utworu bo chemia tego duetu trochę kojarzyła mi się wtedy z tą fajną i pozytywną energią jaką znów miałem w kontakcie z moją przyjaciółką. Reszty albumu nie będę omawiał, pozostawię Wam co nieco do odkrywania i osłuchiwania się z materiałem w ciemno, całość to dla mnie po prostu lekki i pozytywny soundtrack do pozytywnych czasów. Jeśli na debiucie Katy jeszcze trochę właśnie wpadała w szufladkę dziewczyny od dubstepu i UK Funky którą chwilami przyćmiewała warstwa dźwiękowa jej numerów tak na tej płycie już uważam ją za bardziej rozwiniętą artystkę i zacząłem ją cenić zwyczajnie jako prostą dziewuchę piszącą proste piosenki na fajnych podkładach. Płyta nie jest długa - trwa 48 minut a znacie już dwa numery z niej, liczę że pójdzie Wam to całkiem sprawnie, lekko i przyjemnie. Jest też wydanie deluxe tej płyty zawierające kilka dodatkowych numerów ale szczerze mówiąc nie są jakieś istotne w moim odczuciu i raczej do nich nie wracam. Zapraszam do odsłuchu podstawki:

https://youtube.com/playlist?list=PL9wm ... 2hVq_Uxl_i
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8178
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 14 mar 2024 21:58

Nowa tradycja, że wszyscy na mnie czekają, ale ja wjadę jutro lub pojutrze, jeśli nie zbiorę się do pisania po pracy w piątek.
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: oczekiwanie na głosy
PRZESYŁKI: 3/8
FINAŁ: 23/24 maja
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8178
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 15 mar 2024 13:28

...albo lepiej mieć to z głowy już teraz?

Katy B Little Red

Jaca w opisie mimo wszystko rozkłada płytę na czynniki pierwsze, szuka ciekawych określeń na postępującą ewolucję w muzyce Katy. Jako totalny laik przyznam, że sprzed Little Red nie znam za dużo, ale nie łapię do końca wszystkich niuansów. Mam nadzieję, że Depeszowa Rada Ekspertów UK Funky (usuwamy trudne i kontrowersyjne nawiązanie?) mnie nie zjedzie za radykalne tezy. Uważam, że płyta trochę przeszła bez echa. Single już nie hulały tak często po mediach jak parę lat wcześniej. Z drugiej strony sporo padło do tej pory w bestkach, więc można było kreślić jakieś wyobrażenia. Mudżyn rzucił coś na balladową modłę, a shodan zaskoczył wyrozumiałością dla radiowej odmiany dubstepu. No to jak w końcu z tym było?

Na moje dostatecznie przepalone podobną muzyką ucho to dalej całkiem mocna, klubowa płyta. Ciekawy wybór na dzień dobry. Początkowo myślałem, że z czasem będzie tylko bardziej generycznie, ale nie było tak źle. Next Thing to konkretne uderzenie. Mocny bit, przyjemny hook. Podoba mi się zabieg z lekkim opóźnieniem wejścia wokalu w niektórych momentach. Ulegając prostym skojarzeniom, można pomyśleć, że całość będzie zestawem takich tanecznych szybkich strzałów. Może to wyszłoby całej płycie na dobre? O tym później. Na razie 5 AM pod wszystkimi względami podtrzymuje klimat poprzedniczki. Tutaj to dopiero słychać próbę ataku na RMF MAXXXy i inne takie. W refrenie trochę serowe brzmienia, robi się blisko jakiegoś wieśniackiego dance'u, ale melodia wpada w ucho. Numer buja, mimo że tych synthów momentami jest naprawdę sporo. Zabawy z wokalem to taka wizytówka rozwiązań sprzed kilku lat, ja tam nie lubię. Aaliyah jakby znów z tej samej linki produkcyjnej. Wszystkie numer brzmią całkiem spoko, ale co mogłoby zachęcić, by Try Again każdą z osobna? Nie wiem. Wspólne słuchowisko w zupełności się nadaje. Trzeci track wyróżnia się gościnnym występem Jessie Ware. Tu wypada trochę patetycznie? Jakby w ramy czegoś bardzo zwartego próbować wcisnąć coś, co nieszczególnie przystaje, za którymś razem wchodzi i lepiej dalej nie gmerać, bo konstrukcja puści z każdej strony. Przy Katy wypada jak śpiewacka operowa, której kazano po prostu zaśpiewać coś nieskomplikowanego. Dziwne, ale tak odbieram jej wokal tutaj xD Bit chyba najbardziej minimalistyczny jak do tej pory. Niby nic takiego, choć groove ładnie się trzyma. Niestety numery zaczynają się zlewać w jedno. Pod tym względem przynajmniej spokojny wstęp to poważne urozmaicenie. Dalej robi się tak jakby eurowizyjnie, no nie wiem, dużo rzeczy. Patos, emocje, poważniejszy występ wokalny, a jednak dalej z lekkim klubowym odciskiem. Nie będę aż tak głupio oceniał jak przy okazji bestki. Osłuchanie robi swoje i teraz to naprawdę całkiem okej numer jest. Postawiłbym go poniżej poprzedzającego tercetu, ale nie zasługuje na hejting. I Like You, wbrew pozorom (mocna perka od samego początku) to taki spokojny klub z warstwą romansową w tle. Muza do szybkiej jazdy w grze samochodowej. Monotonne pompowanie cały czas trochę drażni. Przypomina rzeczy z Test Drive Unlimited, tylko jest jeszcze szybciej. Najbardziej zapychaczowe jak do tej pory. W podróży marudziłem do siebie na nudniejszą drugą część. Przy okazji spokojnego odsłuchu w domu taneczne zatrzęsienie dosłownie z minutą przerwy to trochę za dużo jak na warunki domowe. All My Lovin, tutaj największa zmiana na plus. Drewniany dubstepowy podkład w takim otoczeniu staje się znacznie bardziej wyrazisty, zaskakujący. Całkiem sporo zyskuje od czasu obecności w bestce. Jak już wiem, że całość chce być bardziej kompromisowa niż pląsowa, to kupuję taki format. Może nie skrojone pod radia, ale.. Pewnie mogłoby narobić zamieszania przy okazji odsłuchów playlist wrzutek na YT ze skrótowcem UKF w klipach. Mój brat do dzisiaj tak słucha muzyki, gdy siedzi przy komputerze. Myślę, że mogłoby podejść.

Z Tumbling Down nadchodzi lekka zmiana, choć nie potrwa zbyt długo. Dalej brzmi spójnie, ale do tego wjeżdżają patenty r&b. Nie wiem, czy to dobrze, że numery będą teraz trochę dłuższe. Nie są aż tak wyjątkowe do słuchania w pojedynkę, a czasami męczenie tych samych rozwiązań tak długo sprawia, że po jednym razie już mi starczy... a potem wjeżdża Everything, no właśnie. Znowu konkretny bit od samego początku, mnóstwo wszechobecnego wokalu, zero oddechu. Jak już jest, to przy okazji totalnie neutralnego mostka. Ani nie generuje emocji, ani nie ciekawi. Potrafi zmęczyć, po prostu. Play znów przynajmniej stara się być inne od reszty. Nie umiem do końca powiedzieć dlaczego, chyba tylko sprzyja temu kolejny gość. Może pod tym względem trzeba było uderzyć na pełnej i wpuścić ich znacznie więcej. Sampha wypada dobrze, ale ginie w morzu tego samego. A jeszcze trzy kawałki zostały. Może to też kwestia popisów Katy, w każdym numerze wypada mniej więcej tak samo. Zdecydowanie dominuje na tle bitów, choć są całkiem angażujące, pochłaniają energię. Sapphire Blue znowu próbuje być trochę balladą, trochę klubową potańcówką. Wszystkiego kilka deko. Tu chyba nawet bywa lepiej niż na początku płyty, ale w takim miejscu to już trochę mi wszystko jedno. Końcówka pretensjonalna. Trochę życia wraca w Emotions. Najpierw chyba najciekawszy break na samym początku, później wreszcie więcej oddechu od dudniących jednostajnie bitów. Obok początkowego duetu ten kawałek też sobie zapisuję. Szybszą końcówkę już przełknę, bo przynajmniej cała reszta znacznie bardziej zachęcająca. Nie kumam potrzeby aż tak mocnego ujednolicenia. Niezależnie od intencji czy możliwości to po prostu męczące, nie działa za bardzo. Still też całkiem spoko. Inaczej pomyślany refren, później brzmi spoko z dodatkowymi ozdobnikami. Niby tutaj mamy zamknięcie płyty, ale na Spotifie idzie jeszcze pięć bonusów. Taka to płyta, że przy mocno uśpionej czujności można by załadować piętnaście kawałków i różnica w odbiorze byłaby niewielka. Nie wiem po co to się robi. Można ułatwić nakurzanie odsłuchań czy zdobycie nagród za podwójne wydania, ale jest w tym coś mechanicznego, nieprzyjemnego, nie lubię tego.

Podsumowując, płyta jest naprawdę okej, ale lepiej siada jako mniej zobowiązujący podkład pod rzeczy. Bardziej podróże niż porządki domowe, chyba że ktoś miałby potrzebę potańczyć w przerwie między zamiataniem podłogi a odkurzaniem. Dobry początek, sympatyczna końcówka, All My Lovin chodziło mi po głowie między odsłuchami. Cała reszta do powrotu tylko w razie odpalenia całej Little Red. Na Deluxe nie miałbym psychy. W domu i pełnym skupieniu odsłaniają się wszystkie mankamenty, w innych okolicznościach jest lepiej. Całkiem niezły start kolejki.
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: oczekiwanie na głosy
PRZESYŁKI: 3/8
FINAŁ: 23/24 maja
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21808
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 15 mar 2024 14:23

Ok Panowie, trzeba zacząć słuchać.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 15 mar 2024 14:25

Zgadzam się że takie All My Lovin, Tumbling Down czy Everything z osobna nie działają tak jak w całości, odpalone solo potrafiłem zmehać a jak złapałem klimat słuchając płyty to było git
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16778
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 15 mar 2024 14:27

Tak, Murzyn znany jest z mehania nawet na własną muzykę.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 15 mar 2024 14:27

Hien pisze:
15 mar 2024 14:23
Ok Panowie, trzeba zacząć słuchać.
Ja już Laughing Stock napisałem, oj nieładnie :roll:
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8178
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 15 mar 2024 14:30

Dobrze, że będzie trochę wolnego, to Laughing Stock pójdzie na raz.

Nwm jak myślę o takich dance-pop projektach to akurat często się zdarza, że obok hitów idzie masa rzeczy podobnych, która sama z siebie nie wciąga. Co innego razem na płycie. Ot IMO taka przypadłość.
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: oczekiwanie na głosy
PRZESYŁKI: 3/8
FINAŁ: 23/24 maja
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4425
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 17 mar 2024 02:14

ZNOWU ZAMULAM I OPÓŹNIAM, PRZEPRASZAM

Katy B - Little Red

Katy B w naszych zabawach poświęconych utworom przewinęła się, jeśli dobrze pamiętam, trzy razy. Raz pochwaliłem, raz zganiłem, raz byłem, powiedzmy, neutralny. Średnia jest więc średnia, nie zachęciła mnie do sprawdzenia reszty twórczości, ale na szczęście od czego mam szereg forumowych zabaw i aktywności.

Generalnie to jestem zaskoczony, ale nie tym, że płyta nie spełniła moich oczekiwań w tę lub wewtę stronę. Wręcz przeciwnie - właściwie to dostałem w stu procentach to czego oczekiwałem, czyli parę hitów, parę filerów i album, którego słucha się nieźle, ale... wrócę do tego pod koniec.

Na razie skupię się na utworach. NEXT THING zwiastuje album będący niczym film Hitchcocka - nie mam na myśli, że będzie oknem na podwórze, tylko to, że zaczyna się z wysokiego C czy tam od innego trzęsienia ziemi. Kawał fajnego popu, bit kojarzy mi się z Luomo i też mi się podobają zabiegi z wokalem. Mocne otwarcie, niczym parasola na zawodach.

5 AM brzmi bardzo komercyjnie i mam dziwne przeczucie, że mogłem to słyszeć w swoim czasie w jednej z popularnych radiostacji. W swoim czasie pewnie bym w najlepszym razie rzecz tę zignorował, teraz przywołuje całkiem miłe wspomnienia. Właściwie to w tym przypadku skojarzenie z komercyjnymi rozgłośniami jest swego rodzaju komplementem, bo rzadko się zdarza by rzeczy aż tak mocno pisane pod nie mi się najzwyczajniej w świecie podobały, a tak jest z tym kawałkiem. Refreny są chwytliwe i proste, ale nie prostackie, jest tu kapitalny bridge. Bardzo mi się to podoba.

AALIYAH jest okej, ale nie jest aż tak dobre. Jessie Ware nie do końca mi tu pasuje, refreny są jakieś takie... no spoko, ale nie porywają, plus nie jestem fanem tego bitu. Płaski, generyczny, w dłuższej perspektywie raczej drażniący. Koncept tribute'u dla artystki z tytułu doceniam, ale wpływu na treść muzyczną wielkiego nie ma. No do przesłuchania bez bólu.

CRYING FOR NO REASON już omawialiśmy, ale w sumie po 1,5 roku weszło mi lepiej. Tutaj swąd radiostacji sprzed dekady jest zbyt nieco zbyt mocny, może po prostu takie rzeczy biorą mnie na krótsze dystansy, ale chyba w swoim czasie byłem dla tego kawałka zbyt ostry. Całkiem przyjemny popik z całkiem fajnym refrenem.

Nie będę chwalić I LIKE YOU, bo - szczyt mojej błyskotliwości - NIEZBYT POLUBIŁEM TEN KAWAŁEK. Zbyt motoryczne, toporne, gęste, przytlaczające. Jakbym miał to określić w dwóch słowach - NACHALNIE KLUBOWE. Ja się domyślam, że to nie jest rzecz do siedzenia o 1 w nocy w niedzielę na dupie i słuchania, ale mam dziwne wrażenie, że nawet do tańczenia znalazłbym jakieś lepsze rzeczy.

Fajnie, że wjeżdza drugi kawałek, co to go już znam i mogę się skonfrotować z (nie tak) dawnym sobą. Napisałem że ALL MY LOVIN to fajny popik? No to nadal tak uważam, acz nie wiem co ja miałem z tym wywijaniem dupą w klubie, bo tego się fajnie słucha ot tak po prostu - jak ja teraz. Fajny refren, dużo fajnych zabiegów wokalnych (to generalnie mocna strona tej płyty) i w ogóle dobry, niebanalny popowy przebój. Kolejny z naprawdę mocnych momentów tego albumu.

Tak sobie patrzę co ja tam pisałem na bieżąco słuchając tej płyty i generalnie to wjeżdza teraz ta jej część, gdzie niestety, ale było więcej krytyki, narzekania i jojczenia niż ciepłych słów. TUMBLING DOWN zjechałem jak burą sukę za własciwie wszystko - bit jak motorynka, niepasujący wokal i chórki i wszystko jakieś takie niepasujące. Gdy piszę te słowa, ten kawałek u mnie znowu leci i nie jest jakiś bardzo zły, ale niestety dobrym go nie nazwę. Co najwyżej mogę napisać, że nie przeszkadza mi podczas słuchania całości.

EVERYTHING długo uchodziło u mnie za filler, ale po jakimś czasie zaskoczyło. Czasem piszę, że mam na to nadizeję w przypadku utworów, gdzie liczę na to, że usłyszę w nich to samo co wy i chyba to jest ten przypadek. Może nie jest to jakiś szczyt ludzkości w kategorii muzyka, ale wkręciło mi się to i tyle.

Zabawnym, że Murzyn podkreślał dobór gości na tym albumie, ale prawda jest taka, że mimo całkiem niezłych nazwisk oba kawałki z featem w tytule są takie se. Samphę wspominam ciepło z bestki utworowej (pamiętacie recenzję Czeza? ;(), ale tutaj to mi pasuje jak pięśc do nosa. Męczy, zapieprza, do niczego nie prowadząc, mam poczucie chaosu i w ogóle meh. Niestety, końcówka tej płyty to praktycznie same przestrzały i obawiam się, że nie jest to kwestia mojego braku tolerancji na klubowe brzmienie w dawce większej niż kilkanaście minut, tylko tego, że umieszczono na niej pospolite zapychacze.

Bo o takim SAPPHIRE BLUE po paru odsłuchach mogę napisać tylko tyle, że wiem, że istnieje i że nie jest to kawałek EMOTIONS, w którym słyszę wszystko tylko nie emocje. W tym drugim przypadku chociaż broni się niezly bit i solidne zwrotki, ale co z tego, skoro masakruje je koszmarny refren, a hooki są w najlepszym razie średnie. No i STILL - mocno nijaka ballada z refrenem, który może i jest chwytliwy, ale w sposób irytujący. Drażni mnie tu prawie wszystko, poza jednym momentem - w tle co jakiś przewija się przetworzony sampel pianina, który brzmi super i aż żałuję, że jest otoczony całą tą resztą. Kto wie, może za 10 lat ten kawałek będzie leciał w tle bardzo ważnej sceny w moim życiu i zmienię o nim zdanie - na ten moment jestem mocno na nie.

Mimo wielu słów krytyki, tak jak napisałem wcześniej, jest to album którego się słucha nieźle. Zazwyczaj gdy dodaję ale to chcę napisać coś pokroju tego, że moje życie nie stało by się lepsze ni gorsze po jego przesłuchaniu i pierwotnie ta recenzja też miała tego typu niesamowicie głęboką refleksję zawierać, ALE uznałem, że primo - oszczędzę wam truizmów, a secundo to jednak nie do końca prawda. Mimo wszystko jest to płyta spoza mojej muzycznej bańki, raczej bym po nią sam z siebie nie sięgnął, ale uważam, że i tak warto było to zrobić i poszerzyć swe horyzonty, "kosztem" paru naprawdę fajnych przebojów. Mimo wszystko także podziękuję za wersję deluxe, ale będę pamiętać o Next Thing, 5 AM i Crying for no Reason.
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 13
STATUS: A CO MNIE TO, ROBERT PROWADZI
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 17 mar 2024 08:08

W sumie to się zgadzam że muza klubowa przeważnie średnio nadaje się na dystansie długograjów, być może dlatego właśnie lubię ten konkretny album za to że skręca z czasem w bardziej popowe nuty. Swoją drogą dopiero sobie przypomniałem że jakimś cudem z listy płyt do bestki zniknęła mi jedna pozycja która jest nawet bardziej klubowa myślę.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11539
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 19 mar 2024 09:43

Panowie 11 dzień już lecimy, 10 utworów musicie obczaić (2 już znacie), lekkie popowe numery, dacie radę
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8178
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 19 mar 2024 10:19

Do końca miesiąca na luzie się uda
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: oczekiwanie na głosy
PRZESYŁKI: 3/8
FINAŁ: 23/24 maja
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16778
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 21 mar 2024 12:26

Katy B – Little Red

Album Little Red obczaiłem zaraz po tym, jak kiedyś w temacie typu “Czego teraz słuchasz” Murzyn zamieścił link do utworu „Under my Skin”. Bo utwór był świetny, a sama Katy zauroczyła mnie swoim niesamowicie przyjemnym głosem.
Na początku muszę uprzedzić, ze Little Red to nie jest jakaś muzyka totalnie skrojona pode mnie. Tutaj jest szybko, dynamicznie, dużo klubowych bitów. A kto mnie już trochę poznał ten wie, że lubię jak jest bardziej nastrojowo, klimatycznie. Niemniej jednak lubię ten album. Nieczęsto słucham go w całości, bardziej lubię sobie dozować po kilka utworów. Album jest spójny brzmieniowo, bardzo przebojowy, taneczny.
Początek albumu naprawdę mocny. Next Thing to dobry wybór na otwarcie płyty. Taki wjazd z buta bez ostrzeżenia. Podoba mi się mocno taneczny bit. Katy brzmi też świetnie. Bardzo konkretna melodia wokalu.
5 AM kontynuuje klubowye klimaty. Jest chyba jeszcze bardziej tanecznie. Utwór jeszcze lepszy od otwieracza. Uwielbiam zwrotki i to, jak Katy to śpiewa. Mam zwyczajnie słabość do jej manier wokalnych. Refren też buja super. Fajny mostek. Fajne brzmienie. Jeden z moich ulubionych utworów.
Aaliyah to kolejny świetny numer. Od początku wyrazisty bit. Fajnie klawisze wchodzą w zwrotce z opóźnieniem. I w ogóle świetna ta klawiszowa zagrywka. Melodia znowu bardzo zapamiętywalna i przyjemna. Choć zgadzam się, że ten feat Jessie Ware trochę na siłę. Nie pasuje mi tu jej głos. Katy czuje się w takim repertuarze jak ryba w wodzie. Jessie raczej już nie.
Crying for no Reason już chwaliłem w bestce utworowej. To oczywiście bardzo dobry utwór. Lubię ten spokojny początek i świetny mostek.
Dalej wciąż tanecznie i przebojowo. I Like You to też dobry utwór, choć odrobinkę niżej od poprzednich. Ale łatwo zapada w pamięć. Mostek rzeczywiście brzmi, jakby to był soundtrack z jakiejś ścigałki, ale mi to nie przeszkadza.
No i wreszcie mamy zwolnienie w All My Lovin’. Potrzebne to było, bo co za dużo bitów na raz, choćby najbardziej udanych, to jednak niezdrowo. Mój ulubiony utwór z albumu. Uwielbiam te pływające synthy w refrenach. Mówiłem już jak bardzo lubię głos Katy?
Po chwili wytchnienia znów przyspieszamy, aczkolwiek nie aż tak bardzo jak wcześniej. Bit w Tumbling Down bardziej stonowany, ale to dobrze. Podoba mi się linia melodyczna. Fajne w ogóle te melodie na albumie.
Everything to już powrót do tego, co było na początku albumu. Jest konkretny bit, jest tanecznie, melodyjnie. Dobre zagrywki klawiszowe. Szczerze mówiąc nie bardzo umiem opisywać taki typ muzyki.
Play ma nieco inny klimat od reszty. Ciekawy podkład i udany tym razem występ gościa specjalnego w postaci Samphy. Barwa jego głosu przyjemnie kojarzy mi się z Labrinthem.
Sapphire Blue to chyba pierwszy tak naprawdę utwór, który nie robi na mnie żadnego wrażenia. Odstaje kompozycyjnie od poprzedników. Ta melodia taka dosyć nijaka. No ale w końcu to już 10-ty utwór.
Emotions na szczęście nie pędzi już na złamanie karku. Zwrotki lepsze, refreny nieco gorsze. Pod koniec albumu jestem w sumie wdzięczny Katy, że jest nieco bardziej uspokajająco mimo przyspieszenia w końcówce.
Still ma fajny średnio szybki rytm. Utwór całkiem spoko, choć trochę drażni mnie, jak Katy w refrenie podjeżdża z tym „Stiiiiiiill”. To chyba jedyny moment, kiedy nie pasuje mi coś, co robi Katy.
Podsumowując – bardzo dobry album. Nie do częstego słuchania, bo jednak trochę za dużo tu klubowych dynamicznych bitów, za mało spokojniejszych momentów. Spójny brzmieniowo, choć może za mało zróżnicowany. Ale dobrze się tego słucha, bo piosenki są przede wszystkim dobrze napisane. Melodie naprawdę mocno zapamiętywalne i przyjemne. Utwory bujają, prowokują nawet do pląsania. Kończy się jeden utwór i kiedy człowiek myśli, że nie chce już takich rytmów wchodzi kolejny dobry przebój. I znowu się człowiek buja. Muzyka, która mniej się nadaje do posłuchania w skupieniu w fotelu czy do lasu, bardziej przy okazji robienia czegoś, np. sprzątania, koszenia trawy itp. A najlepiej się sprawdza dozowana po kilka utworów. No i przede wszystkim największym atutem jest tutaj wokal Katy. Choć powiem szczerze, że jeszcze bardziej podoba mi się ona w EPce „Peace & Offerings”.