Best of Forum (Albumy) vol. 2

Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4384
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Re:

Post 18 kwie 2024 11:29

Dragon pisze:
18 kwie 2024 11:00
Mam nadzieję, że taka motywacja udziela się wszystkim heh
Ja właśnie chcę zabrzmieć, bym miał ból dupy i naoglądał się kabaretów
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 4/8
FINAŁ: 12 MAJA
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 18 kwie 2024 11:40

pytanie czy Koń Polski czy Hrabi
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 19 kwie 2024 11:48

studio Yayo

Andy Stott - Too Many Voices

Przyznaję że wrzutki utworowej Stotta nawet nie pamiętam i nie wracałem nawet, powiedzmy zatem że nie była to może najlepsza rekomendacja na pierwszy rzut. Bez większych oczekiwań zatem zasiadłem do odsłuchów i powiem szczerze że tu z miejsca było jakby lepiej ale o tym co i jak opowiem poniżej.

Waiting For You otwierają chłodno brzmiące pady, którym po chwili zaczynają towarzyszyć jakieś glitche. Rytmika ulega załamaniu, skalpel skrupulatnie tnie melodie, po chwili płyta się zacina... nie, jednak igła przeskakuje dalej by za moment znów zaciąć się w innym miejscu. Specyficzne, krótkie intro po którym spodziewam się że będzie elektronicznie i interesująco.

Butterflies zaczyna się od ascetycznych uderzeń automatu perkusyjnego, dopiero za moment dojeżdża melodia i... wokal, subtelny wokal na melancholijnym elektronicznym podkładzie. Brzmi to fajnie, brzmi to świeżo, coś jak alt-R&B właśnie z czasu wydania tego albumu. Niespiesznie bujający numer, rytmika tego typu zawsze będzie mi się kojarzyć z Timbalandem.

New Romantic skręca w nieco ostrzejsze, industrialne klimaty. Przypominają mi się produkcje Gesaffelsteina od razu. Klimat robi się bardziej dystopijny jak dla mnie ale muzyka jest naprawdę dobra. Znów taki lekki, zwiewny wokal nad tym wszystkim, atmosfera jak z dziwnego snu trochę. Moment wyciszenia i powrót do dudniącego basu i trzeszczącego rytmu.

First Night zdaje mi się brzmieć jeszcze najbardziej podobnie do tego co pamiętam z wrzuty utworowej i najbliżej tego co rozumiałbym jako dub techno. Klimaty industrialno-dystopijne w mniejszym natężeniu niż w poprzednim utworze, wokal mało znaczący raczej, najbardziej mi robi ta krótka klawiszowa zagrywka na koniec pętli.

Forgotten to moment albumu w którym powoli zaczynamy otrzymywać powtórkę z brzmień i patentów które już poznaliśmy na albumie. Mamy więc rytmiczne łamańce połączone tym razem z tymi "kryształowymi" klawiszami, całość delikatnie traci też muzyką R&B i kojarzy mi się z pewnym utworem Four Teta samplującym stary hicik R&B właśnie.

Selfish to powrót w industrialny vibe, mamy naparzanie młotkiem w kowadło i młoty pneumatyczne rodem z Master & Servant hehe. Do tego dochodzi znany też już efekt zaciętej płyty odgrywającej jakieś sample. Pod koniec dojeżdża jeszcze melodia na takim przesterowanym pikającym klawiszu.

Na tym etapie albumu zacząłem żałować że postanowiłem sobie zrobić track by track reckę bo zaczęło brakować mi już jakichkolwiek oryginalnych określeń na rzeczy ktore już słyszałem na tej płycie. Powiem zatem po prostu że On My Mind to kolejna porcja 808 bębnów, smutnych padów i kryształowych dzwoneczków zaś Over kontynuuje mroczne, dystopijne klimaty połączone z nieco bezuczuciowym kobiecym wokalem, coś jakby komputer go generował.

Ostatni na albumie, tytułowy Too Many Voices rzutem na taśmę wprowadza jakaś oryginalność tymi swoimi specyficznymi chórkami z klawisza jakby. Słuchacz nabiera wówczas poczucia że obcuje z czymś bardziej wyjątkowym na tle reszty, że mamy do czynienia z jakąś próbą dowiezienia jakiejś zapadającej w pamięć klamry. Tym samym jest to jeszcze jeden z lepszych czy ciekawszych fragmentów albumu które może generować jakieś feelsy.


Powiem tak - dobrze się ta płyta zapowiadała, pomyślałem na wejściu że oto będę mógł poobcować z elektroniką która jest trochę eksperymentalna, dziwaczna, która jak dla mnie nadal ma jakąś świeżość - bo ja takich rzeczy nie słucham na codzień. Miłym zaskoczeniem było to że numery nie trwały godzinę, były to utwory całkiem zgrabnie spakowane do formatu 4-6 minut, nie dłużyły mi się jakoś więc to było ok. Początek albumu był najlepszy w mojej opinii, zwłaszcza numery 2 i 3, szkoda że po 4 czy 5 miałem wrażenie że pomysły się skończyły i dalsza część albumu już się nieco ciągnęła (no ok, Selfish było nienajgorsze i On My Mind nawet przyjemne), na pocieszenie na końcu ten finał był spoko. Mimo wszystko mój entuzjazm szybko zgasł, na ten moment jakoś nie widzę siebie wracającego do tej płyty czy twórczości Pana Stotta niestety, zobaczymy jak wyjdzie.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16697
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 20 kwie 2024 10:50

Andy Stott - Too Many Voices

Najpierw cofnąłem się do wrzutki utworowej Stotta z 27 kolejki, którą nie bardzo pamiętałem. Widzę, że strasznie ją wtedy zjechałem. Teraz byłbym na pewno łagodniejszy, choć utwór swoje wady jednak ma. Obawiałem się nieco, że album będzie równie zgrzytliwy i hałaśliwy jak How It Was. Na szczęście jest tak tylko chwilami.
Waiting For You to ciekawy otwieracz, po którym nie wiadomo, czego się dalej spodziewać. Pady brzmią fajnie. Potem jakieś różne dziwne, ale też ciekawe wstawki, dźwięki. Utwór rwany, łamany na różne sposoby. Brzmi dobrze.
Butterflies zaczyna się od perkusji i dźwięków rodem ze starych gier komputerowych. Potem klawisze i wokal kojarzące mi się nieco z Junior Boys. Ten wokal to w ogóle zaskoczenie, bo się go w ogóle tu jakoś nie spodziewałem. Ale fajnie, że jest i to w całkiem sporych ilościach. Dużo fajnej elektroniki. Dobry utwór, bardzo przyjemnie się go słucha.
New Romantic to chyba mój faworyt na albumie. Najpierw świetny długo ciągnący się dźwięk, a potem stopniowo nabierający mocy dudniący bas (czy to może gary?) kojarzący mi się z DM i All That’s Mine. Pobrzdękuje fajny dźwięk w towarzystwie sennego wokalu. Potem wchodzą super brzmiące klawiszowe zagrywki, które znowu jakoś kojarzą mi się z Junior Boys (albo już coś mi się w głowie miesza od nadmiaru muzyki). Świetny utwór.
First Night nadal trzyma dobry poziom. Długi świdrujący dźwięk na początku i wynurzające się kolejne warstwy dźwięków i wokali. Fajne te klapnięcia perki i głęboki bas w tle. Klawiszowe zagrywki oszczędne ale dobre. Bardzo wciągający, wręcz hipnotyczny numer.
W Forgotten znowu bryluje efektowny głęboki bas. Syntezatorowe pętle bardzo dobre. Potem znowu łamanie i rwanie rytmu. Do tego zwiewny wokal. Niby nie powinno to do siebie pasować, a jednak działa jak należy. Fajne „rozklekotane” klawisze na końcu.
Selfish to już industrial na całego. Od razu skojarzyło mi się znowu z DM i Some Great Reward (PAP). Mamy tutaj tłuczenie młotem w kowadło tudzież inne przedmioty plus bas i zacinające się jakby wokalne sample. Pod koniec znowu klawiszowa muzyczka jak ze starych gier.
On My Mind ma podobnie dudniący bas jak New Romantic i mi się to niezmiernie podoba. Długie pady, klapnięcia automatu perkusyjnego. Proste rozwiązania, wręcz powtarzające się, a cieszą. Kiedy wchodzą te kryształowe klawisze robi się mocno orientalnie. Myślami od razy lecę gdzieś w kierunku Tybetu. Te pady też robią super aurę. Uwielbiam takie klimaty.
Niby Murzyn ma rację, że album na tym etapie powiela wszystko to, co było wcześniej, ale mi to w sumie nie przeszkadza. Over niczym nie zaskakuje, ale jest spoko. Kombinacja tego samego, co wcześniej, ale nie mam ochoty przeskakiwać dalej. Podobają mi się te brzmienia. I podoba mi się ten damski bezduszny wokal.
No i na koniec tytułowy Too Many Voices. Jeden z lepszych utworów. Stripped opisał to jako chórki z klawiszy. Może być, nie mam lepszego określenia. Bardzo dobre te klawiszowe zagrywki. Kreują jakiś niesamowity klimat i coś mi przypominają, tylko nie wiem co. Świetny wokal. Ta kobitka momentami mocno kojarzy mi się wręcz z Bjork.
Podsumowując – bardzo dobry album. Od początku podobała mi się jego pierwsza połowa, druga nieco mniej. Ale potem w miarę kolejnych odsłuchów i ta druga część nabierała wartości. Teraz mogę powiedzieć, że nie widzę tu żadnych słabych punktów. Mam swoich faworytów, ale każdy utwór mi się podoba. Nie spieszyłem się z tym albumem. Robiłem sobie dosyć długie przerwy między odsłuchami i ta taktyka znowu się fajnie sprawdziła. Wszystko się pięknie przegryzło. Album bardzo spójny i klimatyczny. Niby na dystansie tych 46 minut bazuje na tych samych patentach, ale to działa i ani przez chwilę się już podczas ostatnich odsłuchów nie nudziłem. Będę na pewno wracał do Too Many Voices.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 20 kwie 2024 15:11

Shodan super pozytywne zaskoczenie, Mudżyn mocno pod górkę z opisem track by track xd

Taka to płyta - nie za bardzo piosenki, nie za bardzo jednoznacznie klubowo propozycje.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21716
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 23 kwie 2024 11:19

Andy Scott - Too Many Voices

Pamiętałem, że Dragon wrzucał już Stotta do utworowej, ale nie pamiętałem ani kawałka, ani mojej opinii o nim. Postanowiłem tego nie zmieniać, żeby się z góry nie sugerować. No, więc. „Too Many Voices” to jest coś, co nazywam muzyka z Sephory. Pisałem o tym już kiedyś. Czasami zdarzało mi się zajrzeć do tego sklepu, kiedy jeszcze istniał on jako część hipermarketu obok. Leciała tam zawsze fajna, relaksująca muzyka, taka robiąca klimat. Fajnie było się tam poszwendać w tym klimacie, a potem iść do domu. Niestety ta muza bardzo rzadko zdawała egzamin podczas odsłuchów w domu, a już nie daj Boże, w skupieniu i na słuchawkach. To jest mój główny problem z tym albumem. Generuje doskonały klimat, ale trudno sobie z tym dać radę kiedy człowiek wkłada słuchawki i próbuje wyciągnąć z tego coś więcej niż vibe. W tle spisuje się fantastycznie, im mniej się myśli o tej muzyce, ale nadal doświadcza jej, tym lepiej. Kiedy zaczynam o niej myśleć, to zaczynają się strome schody.

„Waiting for You” przypomina mi trochę momenty, w których otworzyłem za dużo okienek lub programów na starym kompie i zaczynał świrować, zawieszać lecącą w tle muzę, albo jeszcze gorzej, jakieś dźwięki komunikatów Windowsa, a potem pojawiał się niebieski ekran z posiekany loopem dźwiękowym w tle. Pies Pawłowa przewróciłby oczami. Szanuję takie podejście do elektroniki, ale nie kocham. „Butterflies” robi się nieco bardziej uporządkowane i wchodzi fajny wokal, który mi trochę przypomina muzę James’a Blake’a. Nie jest to zła zapowiedź reszty. „New Romantic” atakuje reverbem (zresztą co na tej płycie tego nie robi). Wchodzi bardzo fajny bit, potem zdistortowany i manipulowany cowbell, wyczuwam zgrywę. Damskie, monotonne wokale. Chaos, brak melodii w czymkolwiek, randomowe zakrzyki i spoken word. Mówiąc krótko – vibe i tylko vibe, ale w tej wąskiej kategorii ‘vibe i tylko vibe’ jest ok. „First Night” ma fragment, któy kojarzy mi się ze „It Could Be Sweet” Portishead. Znowu męski ‘wokal’, ale tempo tak niesamowicie ślimacze, że w połowie odpadam.

„Forgotten”, czy tego już nie było? Czy to nie jest jakaś wariacja na temat wszystkiego, co już wcześniej było na płycie? Numer tak bardzo się nie wyróżnia, że nawet po kilku przesłuchaniach, nie mam pojęcia o czym piszę. „Selfish” – kolekcja krótkiego wokalnego sampla na wysoko i nisko, na tle industrialnej sieczki. Wyróżnia się, ale ostatecznie nie da się tego słuchać inaczej niż z drugiego pokoju, podczas wyjmowania prania z pralki. „On My Mind” startuje z poziomu ciekawego pół-ambientu. Lekko przesterowany, prosty bit jest spoko. Szok, pojawia się motyw melodyjny na jakichś dzwoneczkach! Szkoda, że ta melodia mi się nie podoba, ale i tak szok jest pozytywny. Trochę się tutaj dzieje, chociaż numer nie zwalnia lejców minimalu. Niby ślimaczo, ale jednocześnie angażująco. Jest nawet radocha ze słuchania na słuchawkach. Jest bardzo spoko, końcówka wręcz zimowa. „Over”, poza tym, że znowu jest jakąś kompilacją wszystkiego z tej płyty, przypomina mi trochę „Love Love Love” Jarra, przez te takie urywane wstawki wokalne/głosowe. Jestem w stanie sobie wyobrazić Żana Miszela próbującego w te klimaty, ale bez ubłocenia się w pełni, mogłoby to być całkiem spoko i bardziej strawne dla kogoś takiego jak Munlup. Mam jeszcze jedno skojarzenie, ale może kiedyś z niego sam skorzystam. Ogólnie całkiem spoko. „Too Many Voices” wchodzi w jakieś niemal piosenkowe rejony, w porównaniu do tego, co się działo do tej pory i może niepotrzebnie. Czy to śpiewa laska z Fever Ray? Brzmi to trochę jak jakiś eksperymentalny, ale nieszczególnie pod tym względem udany mariaż dream popu i tego co robi Stott (cokolwiek to jest i jak się fachowo nazywa). Te takie dziwne chórko-sample w tle kojarzą mi się z Arcą i to chyba najfajniejszy element utworu.

Ogólnie często rzucam słowem fajne i generalnie jest to album fajny. Losowe jest jednak to, czy faktycznie jest fajny, czy nie. Jak go sobie teraz słucham, to jest fajny, ale za chwilę nie będę z niego wiele pamiętał, bo sporo z tego to taka masa dźwiękowa, której brakuje jednak delikatności ambientu, żeby się w tym w pełni i z przyjemnością zanurzyć. Ciekawa lekcja muzyki, bardziej niż coś, co zostanie ze mną na dłużej i faktycznie będzie słuchane, chyba że będę potrzebował muzyki w tle, ale od tego mam np. Gas – Pop. Znalazłbym jakąś żyjącą Sephorę i polecił im puszczanie Andy’ego Stotta, proszę to uważać za komplement.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 23 kwie 2024 11:27

Zaiste pięknie nam to idzie, minęły 2 tygodnie i brakuje nadal mentosa i Musiała. Znaczy się - ten Dragon to jednak potrafi!
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6425
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 23 kwie 2024 12:30

Jestem jestem, już idę.

Andy Stott - Too Many Voices

Kurde, teraz to już NAPRAWDĘ nie będzie długa recenzja, trochę przede wszystkim dlatego, że moje standardowe 3 odsłuchy tej płyty ją dla mnie potwornie wymęczyły i ja sam się wymęczyłem i teraz mam generalnie trochę dość. Hien użył określenia "muzyka z Sephory" teraz i uprzednio i o ile wtedy troszkę z tego kekłem, teraz może bym się nawet podpisał. Tzn. mniej Sephora a raczej jakiś erotyczny butik (w Stolicy do sex shopów już nikt nie chadza), względnie muza pod dość sensualnie zrealizowany pokaz mody. Albo pod, nie wiem, kwas xD Jest trochę "normalnych" prób zachowania jakiejś harmonii, jakiejś struktury, jest trochę glitchu, trochę spowolnień i przyspieszeń, jakieś brejki, efekt wciąganej taśmy, czyli "zrobiłem album przy użyciu jednego klawisza i postanowiłem post produkcję ogarnąć w GoldWave". Znajduję to jednak dość interesującym, że - nomen omen - zainteresowałbym się tym albumem mocno, gdybym usłyszał go w 2016 roku. Wkręcałem się wtedy trochę w glitch music i w ogóle jakieś takie dziwne realizacje dźwiękowe (i nie tylko), np. Moon Wiring Club. Stott wydaje mi się być przystępniejszą, mniej ukrycie bekową i dość zoomerską (no offence) wersją takich rzeczy. Tzn. gdyby to miało lecieć w Skinsach, zostałoby raczej wyśmiane, zaś jako soundtrack do Euforii zapewne jak znalazł.

No dobra, odpalam więc to cudo i na dzień dobry dostaję czymś, co doskonale opisał już Kuba przede mną - to jest misz-masz wszystkiego, dosłownie poblokowały mi się okna, nie wiem, która karta przeglądarki gra dźwięk, włączyła się jakaś reklama, basically jakiś boomer dosiadł się do mojego kompa i ściągnął DARMOWĄ NAKŁADKĘ NA INTERNET EXPLORERA ZE WSZYSTKIM CZEGO POTRZEBUJESZ WCALE NIE KRADNIEMY DANYCH I NIE WPYCHAMY REKLAM NAWET W PASEK ADRESU NIC A NIC, popupy mnie zabijają, CPU też, bo czuję, jak zaczyna się palić, zostało wykręcić bezpieczniki, albowiem (od 1:40) zglitchowana muzyka przegryza się z dźwiękami BIOSu. Coś bardziej na temat? Dla mnie to taka ćpuńska przeszkadzajka, nawet się sprawdza jako intro do tego albumu, ale nie popadam w nie wiadomo jak duży zachwyt. Na szczęście potem pojawia się coś bardziej piosenkopodobnego. Bicik w Butterflies jest spoko, niespieszny, dość... melodyjny powiem nawet. Prawdę mówiąc, ten kawałek mógłby się składać wyłącznie z tego bitu i byłoby już super. Kiedy wchodzi więcej muzy nabieram wrażenia, jakbym słuchał jakichś popłuczyn po Macintoshu (tym od vape'ów), wysokie dźwięki na detunie, reverb z publicznej toalety, próba mocnego zagęszczenia klimatu przez wprowadzenie osób słuchających w lekki trans (jeśli akurat ci nie są na gongu). Ale też jest w tym coś przyjemnego i czilowego... New Romantic bierze z jednej strony podobny zakręt, z drugiej jest nieco bardziej melancholijny. Spodobało mi się podejście "bębnów" na początku, potem te robią się nieco zbyt głośne w stosunku do reszty, więc brzmi to jak próba utrzymania ludzi w klubie w stanie względnej przytomności. Robi się lepiej, gdy wchodzą synthowe dzwony (w paru chwilach dają mi vibe dźwięków kliknięcia w puste pole w Windowsie Vista lol), acz "perkę" wciąż bym ściszył nieco, a na pewno pobawił się equalizerem. Od 3:30 w końcu coś stara się bardziej skupić moją uwagę, bo wchodzi jakiś wokal, ale innych twistów nie stwierdzono. First Night w pierwszej kolejności skojarzyło mi się z numerem pod tym samym tytułem od Cate Brooks, który jest zresztą świetny, więc automatycznie poprzeczka w mej głowie umiejscowiona została wysoko. Niestety, dostaję kombinację najgorszych chyba cech poprzednika, za to ewidentnie robi się coraz mroczniej i ciężej. To nie wszystko - w tym konkretnym kawałku nie dzieje się praktycznie nic ponad to, co idzie usłyszeć w ciągu pierwszej jego minuty. Paradoksalnie, może to być jego atutem do tych wszystkich rzeczy, które wymieniłem wyżej w tej recce (a co do reszty, myślę, że zostawię to wyobraźni PT Forumowiczów). Mogłoby to być też całkiem niezłe tło do włóczenia się po nocy po jakiejś opuszczonej części jakiegoś miasta. Obowiązkowo z mgłą i bez innych ludzi wokół. Forgotten próbuje wracać do wyższych dźwięków i glitchy, w efekcie dostaję Butterflies with extra steps. Za dużo zabawy potencjometrami na chyba każdym dostępnym kanale, poza tym byłoby nawet znośnie, przede wszystkim ze względu na drugą połowę utworu. Selfish to chyba jakieś podejście do elektroindustrialu? Przynajmniej takie wrażenie sprawia, Wrangler (wrzucałem ich kiedyś do klipowej) zrobili podobnie brzmiący remiks jednego z numerów Johna Foxxa i The Maths. Właściwie nie wiem, czy to miał być vapor z drum'n'bassem, drum'n'bass z vaporem, czy też wczesne eksperymenty z AI w muzyce. Tak czy inaczej - przy tym numerze ogarniam, że nie jestem w stanie dobrze słuchać tej płyty na trzeźwo. Niemal na szczęście nadchodzi lekkie wytchnienie wraz z On My Mind (i tak znów mam zarzuty wobec tego bitu i jego głośności czy też ogólniej charakteru). Mogłoby tu być jeszcze lżej, ale powiedzmy, że nie będę narzekał. Brak synchronizacji na tym bicie zaczyna mnie w końcu jednak denerwować i przez to kradnie moją uwagę do tej pory skupioną na całkiem fajnych i uspokajających pasażach wygrywanych przy pomocy padów takich i innych. Zdążyłem się wytrącić z równowagi. Ale oto znów dostaję coś na otarcie łez, Over w końcu od początku do końca brzmi dla mnie tak, jak mógłby brzmieć już cały ten krążek (biorąc pod uwagę jego styl), generalnie chyba mój ulubiony numer na płycie... Serio mówię, tutaj jest wyjątkowo spoko. I nawet się cieszę, że trwa ponad 5 minut lol. Numer zamykający krążek z kolei byłby przeze mnie prejzowany, gdyby znów nie dziwnie poprowadzony miks, który ewidentnie został obliczony na powstrzymanie słuchających przed zbyt szybkim odpłynięciem. I to desynchro paru rzeczy ze sobą zaczyna mnie już drażnić. Urgh, nadchodzi koniec.

Co ja tam mogę podsumowaniem, generalnie to nie jest zła płyta, ale okoliczności, w jakich jej słuchałem w ogóle do niej nie pasowały. Nie jestem przez to w stanie do końca jej docenić (albowiem naprawdę, dla mnie to jest muzyka pod bardzo specyficzne okoliczności, w których mogłaby wejść jak złoto). Do relaksu tak se, do leżenia również, na rower... meh (TdF!!!), dziś niestety muszę trochę zmehać. Jednocześnie są perspektywy, nie skreślam jej zupełnie, z tym, że jakoś prędko do niej nie wrócę. Ale jak wrócę, to podzielę się wrażeniami po czasie.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4384
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 24 kwie 2024 02:21

Na mnie też trochę poczekaliście, ale wbijam z buta.

Andy Stott - Too Many Voices

Totalnie zapomniałem o tym, że latem 2022 słuchaliśmy Stotta w ramach bestki utworowej, ale <MUSIAŁ MODE ON>lato 2022 to był taki okres, że najchętniej wymazałbym go w całości z pamięci.</MUSIAŁ MODE OFF> W każdym razie tego kawałka nie pamiętam, nie wracałem do niego i generalnie ten no.

Nie znaczy to bynajmniej, że typa i jego twórczości nie lubię - swego czasu podchodziłem do całkiem hajpowanego Luxury Problems (data wystawienia oceny na rymie sugeruje, że przez ówczesną dziewczynę, stąd wzmianka o niej w mojej recenzji) i nawet mi się jakoś tam musiało to podobać z tego co pamiętam. Gorzej z pamiętaniem samej muzyki, ale nie zaprzątujmy sobie głowy detalami. Dobra, jadymy.

WAITING FOR YOU atakuje nas na dzień dobry kakofonią randomowych motywów i dźwięków - tu jakieś dźwięki rodem ze starych gierek na NESa, tu jakieś przetworzone siusiak wie co, tam jeszcze jakieś dziwne cuda wianki. Brzmi to mniej więcej tak, jak czułem się, gdy przez te 2 minuty swojego życia próbowałem korzystać z TikToka (śmiech). Ale w gruncie rzeczy tym chaosie mimo to jakiś ład, jakiś porządek, albo to może ja jestem jakiś siakiś, że udało mi się znaleźć coś pokroju tegoż.

Tak sobie czytając na Wikipedii o tym albumie znalazłem informację, że Stott chciał, by ten album reprezentował jego wizję przyszłości, która byłaby pełna możliwości, sztuczna, dziwna i do bólu perfekcyjna. Czy można interpretować w kontekście tego ten dwuminutowy kolaż jako ekwiwalent dysonansu podczas pierwszej próby obcowania z tym światem? Nie wiem i wam tego nie powiem.

Gdy słuchałem BUTTERFLIES za pierwszym razem mocno mnie drażniło - głównie przez ten przewijający się i irytujący dźwięk plumkania, który wytrącał mnie z równowagi. Przeszło po osłuchaniu. Nasuwają mi się skojarzenia z FKA Twigs czy czymś podobnym i popularnym w latach '10 i generalnie to nawet w kontekście tego, o czym pisałem nieco wcześniej podoba mi się wizja, jakoby to był radiowy pop w tym dziwnym, niezbadanym świecie przyszłości wg Andiego Stotta. Niby znajomy, ale przy tym surrealistycznie wręcz sterylny i dziwny.

Trzymanie się tego klucza pomaga mi w kumaniu tej muzyki, ale utrudnia jej opisywanie. Bo przecież napisanie, że NEW ROMANTIC brzmi jak... no New Romantic, ale w dystopijnym świecie wyjętym z Blade Runnera (może nieco czystszym) zabrzmiałoby głupio. No i pewnie na pierwszy rzut ucha i oka brzmi, ale uważam, że duch tej muzyki, przetworzony i przerobiony na modłę kogoś, kto w tym dziwnym świecie funkcjonuje, został zachowany. Taka jest moja wersja i tego się będę trzymał. Kapitalna, klimatyczna rzecz.

FIRST NIGHT to czysty vibe i w gruncie rzeczy spoko. Rzucanie jakimiś banalnymi skojarzeniami o nocnej przejażdzce po mieście czy inne skojarzenia z tyłka byłyby zbędne. Siedzę na fotelu o pierwszej w nocy, lekko choruję i po prostu chłonę tę atmosferę. W sumie spoko ta przyszłość, mogę tam zostać.

FORGOTTEN to dziwne i połamane CUŚ i potrzebowałem paru podejść, by ten pozorny bajzel przyswoić. Jak już człowiek dostrzeże banalny wręcz fakt, że te wszystkie pauzy, przerwy, przejścia, breaki i dziwne połamania rytmu są tu po COŚ, to jest tu w stanie usłyszeć wspomniane COŚ. Nie będę ukrywać, że rozwiązanie tej swoistej muzycznej łamigłówki dało mi całkiem dużo satysfakcji.

SELFISH zaczyna się od industrialnego łomotu i tu możecie się śmiać, ale trąci mi wczesnym Depeche Mode. Maszyny, wiertarki, młoty i kutasy w ruch czy coś. Dobra, bez żartów. Tak jak mi obiecano dostałem w łeb, ale wyjątkowo nie narzekam. ON MY MIND brzmi dla mnie sentymentalnie - być może te dzwonki wywołują u mnie to skojarzenie, być może coś innego. W każdym razie wyczuwam intensywną, nostalgiczną aurę. OVER jest nieco podobne pod tym względem - pod względem ogólnej atmosfery wyczuwam tu bardzo zbliżony klimat do "Otterley" Cocteau Twins. Do połowy, bo potem ona się mocno zagęszcza, robi się dziwnie, mrocznie wręcz. Też bardzo dobra rzecz, Robert się nie zna.

To spektrum różnorakich emocji, klimatów, nastrojów jest cudowną rzeczą, co więcej - mimo tego wszystkiego, album ten jest przy tym bardzo spójny.

Do czasu, gdy nie wjeżdza kawałek tytułowy, który jest dla mnie największą zagwozdką. Mam dziwne wrażenie, że będzie wchodzić mi lepiej słuchany oddzielnie, ale jeszcze go w tych okolicznościach nie testowałem. W każym razie faktycznie brzmi NAJKONWENCJONALNIEJ, co nie znaczy, że banalnie czy jakoś szczególnie konwencjonalnie, bo ja przynajmniej tego typu synthów udających chórki jakoś za często nie słyszę. W każdym razie skojarzenie rzucone bodaj przez Kubę związanę z Arcą ma dla mnie sens.

W przeciwieństwie do sugestii, że to byłaby spoko płyta do puszczenia w Sephorze czy innej galerii handlowej. Duby smalone i brednie, ta muzyka nadaje się do wszystkiego, ale nie do puszczania w tle podczas robienia zakupów. Kolega Robert znowu dowiózł, słuchanie tej płyty było nielada przygodą i kapitalnie było ją próbować rozkminiać. Taką muzykę robiloby AI, gdyby nie było gównem ciupcianym i pieprzonym. Rzecz wspaniała, daję duży znak jakości.
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 4/8
FINAŁ: 12 MAJA
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 24 kwie 2024 21:41

Najbardziej relatable recenzja Seby, która

Mówiąc szczerze nie wyszło aż tak źle. Gdybym miał coś rzucać w stylu "muza w Sephorze" to byłby pewnie po prostu odpowiedni ambient, easy listening muzak lub galeryjny vaporwave. Rozbieranie na czynniki pierwsze... sam tego nie robię, ale rzuciliście Panowie gąszcz ciekawych skojarzeń. Four Tet, Doña, Gesaffelstein, NES, podobało mi się. Na dystansie to moja ulubiona płyta Andy'ego, druga raczej nie wleci - już łatwiej o kolejnego luzaka w bestce utworowej.

Lećmy dalej!
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21716
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 24 kwie 2024 21:46

mintaj pisze:
24 kwie 2024 02:21
W przeciwieństwie do sugestii, że to byłaby spoko płyta do puszczenia w Sephorze czy innej galerii handlowej.
Ale nie pakujmy tych dwóch rzeczy do jednego wora. W galeriach, ogólnie i na ogół, leci muza z radia lub na tanich licencjach. W Sephorze natomiast leciała autentycznie dobra muzyka. To nie były proste myzaki, tylko jakiś ambient, new age, czy właśnie ciekawa elektronika. Musielibyście to usłyszeć.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4384
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 25 kwie 2024 18:29

Najbardziej relatable recenzja Seby, która
Cieszę się, że się
Ale nie pakujmy tych dwóch rzeczy do jednego wora. W galeriach, ogólnie i na ogół, leci muza z radia lub na tanich licencjach. W Sephorze natomiast leciała autentycznie dobra muzyka. To nie były proste myzaki, tylko jakiś ambient, new age, czy właśnie ciekawa elektronika. Musielibyście to usłyszeć.
Okej, nigdy w swoim życiu nie byłem w Sephorze, a nawet jeśli to nie zwróciłem uwagi na ścieżkę dźwiękową, ale chyba kumam o co chodzi
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 4/8
FINAŁ: 12 MAJA
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 25 kwie 2024 21:58

Teraz powinno pójść szybciej, bierzemy się bowiem za album mentosa czyli Doolittle od Pixies
mintaj pisze:
08 mar 2024 13:28
Pixies - Doolittle

Ta chwila prędzej czy później musiała nadejść. Po względnie ciepłym przyjęciu Pixies w bestce utworowej (to było dawno i nie chce mi się sprawdzać coście tam powypisywali) i nawet bardziej niż ciepłym przyjeciu w Depeszwizji, którą bym wygrał, gdyby nie Robert i nie to, że włozyłem sobie kij w szprychy, czas na Pixies w bestce albumowej.

W grę wchodziły w zasadzie tylko dwa pierwsze albumy - późniejsze płyty, mimo wszystko, aż tak dobre nie są, a te wydawane po reaktywacji... przyjmuję do świadomości, że istnieją, nie przeszkadza mi ten fakt, ale dla mnie to już nie to samo i to se ne vrati. W każdym razie, po dłuższym niż mi się wydawało namyśle, zdecydowałem, że zaprezentuję PT gronu forumowemu album pt. Doolittle.

Powody były dwa. Po pierwsze - debiut, częściowo ale jednak, już tutejszemu gronu przedstawiałem. Drugi powód - pisząc te słowa własnie sobie do obu tych płyt wróciłem i tak jak nadal lubię zadziornośc, losowość i luzacki klimat bijące ze słynnego albumu z Gołą Babą Na Okładce, tak jednak Doolittle jest albumem spójniejszym, kompletniejszym i mam też dziwne przeczucie, że będzie lepszym wprowadzeniem do dyskografii dla tych z was, którzy jej nie znają.

W praniu się pewnie okaże, że się mylę, bo prawdę powiedziawszy ja sam od Doolittle za pierwszym razem mocno się odbiłem i dopiero ww. płyta z Gołą Babą sprawiła, że skumałem o co biega w tej muzyce i tym podobne, ale byłem wtedy młody, głupi i słuchałem Swans, więc sami wiecie.

W każdym układzie, dostajecie ode mnie album zawierający kilkanaście prostych, ale nie prostackich, krótkich i zwięzłych kompozycji. Kuba w swoim czasie ładnie tu napisał, że to brzmi jak muzyka stworzona przez ludzi, z którymi chciałoby się współpracować i ja bym tego lepiej nie ujął, bo choćbym poślady spiął i mięśnie swe naprężył, to bym nie znalazł równie luzackiego zespołu, który mógłbym z czystym sumieniem nazwać dobrym.

No a nawet jak wam to nie siądzie, to przynajmniej płyta jest krótka heh.

Jacyś faworyci? Here Comes Your Man brzmi jakby Beatelsi urodzili się w Ameryce 2 dekady później. Monkey Gone to Heaven z surrealistycznym tekstem i luzackim klimatem. Mr. Grieves które zaczyna się niemal dubowym intrem, by praktycznie płynnie przejśc w punk. O i Gouge Away jest super!

Dobra, co ja będe wam pieprzyć - idzie wiosna, biercie i słuchajcie tego.

https://www.youtube.com/playlist?list=P ... kA1Lc2OEGl
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 01 maja 2024 00:31

Pixies - Doolittle

Postaram się być równie zwięzły i zwarty jak płyta, której będzie dotyczyć mój skromny wpis. Nie znam się na rocku. Rozumiem wpływ ich muzyki na późniejsze bandy bijące w podobne tony. Swoją drogą nie wiem czemu myślałem, że to dawno zamrożony zespół, a tu proszę - w ostatnich dziesięciu latach powrót nabrał rozpędu. Ocenę jakości artystycznej zostawiam koneserom. Ja zostałem z Doolittle i perspektywie słuchania te kilka lat temu. Przede wszystkim ze względu na znajomego na studiach. RYM podpowiada sam początek pandemii. Wtedy już na moim roku doszło do pewnych poważniejszych ruchów, powstało parę mniejszych grup. Wszystko zamarło zanim zdążyliśmy się sensownie poznać. W tamtym momencie (dziejowym) zostały tylko kontakty zdalne, rekomendacje na dystans, ostatnie chwile podglądania ludzi na Spotifie i zajawka na uniwersalnie zorientowanie w większości nurtów muzycznych. Mniej więcej w ten sposób wpadłem, a wreszcie potem sprawdziłem Doolittle. Hasła rockowe w ogóle nie przekonywały, podobnie okładka, ale ten ziomek dużo słuchał porównywalnych rzeczy. Siłą rzeczy ciekawiło mnie to, co tam w duszy gra.

Jest w tej muzyce specyficzna energia. Precyzja wykonania, technicznie wzorowo jak na moje niewprawne młodzieżowe ucho. Połowę efektu robi osobliwa ekspresja wokalna. Na dystansie całej płyty robi się dość różnie. Może dlatego nie pamiętałem od początku do końca dobrze poza pojedynczymi fragmentami. Czasem tak mam z solidną muzyką, w której nie odnajduję niczego szczególnego dla siebie. W pewnym momencie ucho wyrozumiałego słuchacza puszcza z tonu i naturalnie się wyłączam. Niby niecałe 40 minut, a tu jest dość podobnie. Może to kwestia osłuchania ze względu na później zainspirowanych i tworzących, pewnie tak. Ale też po prostu mamy tutaj dość męczący start. Niby melodyjne, gęste gitarki sprytnie zestawione z marszowym, czasem bardziej punkowym rytmem, lecz wokal drażni. To ten moment, gdy staję obok bez pozytywnego czy negatywnego odbioru. Siłą rozpędu, pamięci i miłej odmiany za majkiem Wave of Mutilation wchodzi za to całkiem przyjemnie. Bardziej wprost marszowa energia, momentami też jakieś szugejzowe ciągoty. To moje ulubione ślady na płycie. Potem takie I Bleed. Panowie na dystansie czasowym zgadzają się co do luzackiej energii tych nagrań. Niech to zabrzmi obrazoburczo, ale dla mnie jest w tym dużo sprzeczności i sztuczności. Albo nie potrafię się wczuć, bo zdrowotny meltdown nie puścił, choć myślę, że jest już w porządku. Bardzo rzetelnie wykonana sztuka dla sztuki, po której nie za dużo pamiętam bez dziesiątek odsłuchów... których nie ma, bo nie znajduję żadnych punktów zaczepienia na dłuższą metę. Here Comes Your Man ma charakterystyczne amerykańskie brzmienie w gitarach, coś na nutką country wręcz. Całkiem okej. Słucham Monkey Gone to Heaven i nie kumam potrzeby pakowania się w te męczące miniaturki. Tu jest jakaś dusza, poetycka głębia, przyjemne uporządkowanie, a do tego dziwnie psychotyczna energia. Pierwsze pełnoprawne odkrycie po latach. W Mr. Grieves jest tego trochę za dużo. Między dubem, pubem i punkiem. Tylko początek na plus. La La Love You niby luzackie, ale rytmicznie wycyzelowane za bardzo. Te powtórzenia nie biorą. Za to w No 13 Baby lubię ten brudny charakterek. Niby od niechcenia już na pełnej, a tu poważniejsze patenty wchodzą gładko. Końcoweczka też do docenienia, kawałek przyjemnego instrumentalnego grania. There Goes My Gun podoba mi się najbardziej z serii tych jednak wyraźnie krótszych. Nie ma tylko rozdzierania japy, ciekawa robota na gitarach i charakterne duo w refrenie. O, Gouge Away też jest niczego sobie, chociaż te "zwrotki" trochę przechodzone, aż na wyrost luzackie i swodobne. Cała reszta git.

Tak to pamiętałem, niewiele się zmieniło ponad poważniejsze rozjaśnienie umysłu na pewien czas. Pewnie mocno pracuje tutaj czasu, rozluźnienie pewnych znajomości. Może mniej optymizmu, ale dalej całkiem sporo uznania. Mimo marudzenia trudno nie wyłapać naprawdę szerokiej palety pomysłów jak na tak ograniczony zestaw brzmień. Na koniec zawsze jestem zmęczony, co zrobić...
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4384
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 06 maja 2024 18:19

Jak to szło? Jak mentos nie będzie nas wstrzymywać to pójdzie to szybciej? ;]]]]
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM GŁOSY - 4/8
FINAŁ: 12 MAJA
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8125
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 06 maja 2024 18:25

Nie no teraz to luzik arbuzik, nie to co poprzednie czterogodzinne kobyły
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 06 maja 2024 18:41

Ale to zaledwie 12 dni dopiero, nie widzę powodu do zmartwień :]
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16697
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 06 maja 2024 19:32

mintaj pisze:
06 maja 2024 18:19
Jak to szło? Jak mentos nie będzie nas wstrzymywać to pójdzie to szybciej? ;]]]]
No i nas wstrzymałeś. :D
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21716
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 06 maja 2024 19:34

Majówka jednak swoje zrobiła. Ja album dobrze znam, więc wjadę jak znajdę czas na pisanie (więc w ciągu kilku dni).
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11489
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 06 maja 2024 19:54

Ja majówkę miałem ale po niej zdążyłem już spokojnie osłuchać.

Pixies - Doolittle

Prawdę mówiąc liczyłem na to że mentos wrzuci Pixies ale liczyłem że będzie to debiut. Po doświadczeniach z Bone Machine i (zwłaszcza) Cactus nabrałem trochę apetytu na tę płytę i cierpliwie czekałem aż... mentos jej nie wrzucił. Gdy zobaczyłem album pełen krótkich utworów czułem że może być powtórka z Big Black, że ciężko będzie coś z tego wyłuskać no ale może kto wie - znów trafi mnie jakieś olśnienie jak z tamtym albumem?

Debaser to w sumie całkiem spoko otwieracz dla tej płyty, łączy w sobie pewną lekkość grania z punkową angstową energią, to chyba najlepsza zapowiedź brzmienia z jakim przyjdzie obcować na tej płycie. Nie jestem jednak jakimś fanem wokalu tego koleżki, o wiele bardziej cenię sobie damski głos tego zespołu. Drugi na albumie Tame w swoim refrenie idzie jeszcze bardziej w ten angstowy biegun, kojarzy mi się to z ostrzejszymi numerami Nirvany typu Very Ape czy Tourettes. Podoba mnie się taki wkurw. Dla równowagi Wave of Mutilation uderza w bardziej melodyjne, pop-punkowe jakby klimaty. Utwory na albumie są naprawdę krótkie, trochę nie jestem przekonany do takiej budowy tracklisty z wielu krótkich numerów, na nadążam wkręcić się w te numery jak przelatują szybko jeden za drugim. Na pewno wyróżniającym się kawałkiem jest Here Comes Your Man, zapadł w pamięć już po drugim odsłuchu jakoś. Tu już prawie nie ma śladu po punkowych inspiracjach. Myślę że to mogło urzekać Kurta Cobaina w ich muzyce, ta zdolność to zgrabnego balansowania pomiędzy angstowym punkiem i melodyjnym pop-punkiem. Po kilku odsłuchach mogę przyznać że nieco wkręcił mi się refren Monkey Gone To Heaven, gdy wokalista daje z siebie wszystko uderzająco przypomina mi to jak brzmiał później Cobain w niektórych numerach Nirvany. Moją uwagę przykuł też Crackity Jones który znów idzie w szybsze granie i dzikie wokale, mała punkowa pigułka w trackliście dobrze robi. Najgorzej że po nim nie znajduję na płycie już nic interesującego dla siebie...

W 39 minutach upchnięto 15 utworów z czego ze 3 są całkiem niezłe, jeszcze 3 są w sumie spoko a reszty niestety nie pamiętam. Powiedzmy zatem że statsy nie sugerują zbytnio powrotów do tej płyty z mej strony, zwłaszcza że ostatnia 1/3 w ogóle mnie nie rusza. Widzę że singlami były dwa z trzech najlepszych kawałków z płyty, Debaser zaś został nim dopiero przy okazji kompilacji z 1997 roku, zatem widzę że podobnie oceniam komercyjny potencjał drzemiący w tych utworach.
Cóż, jeśli mam być szczery to dla mnie po prostu kolejny album który przesłuchałem, zrecenzowałem i o którym zapomnę za moment.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup