Best of Forum IV

Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 04 sie 2023 12:28

Marius Bear – Boys Do Cry

Funduję wam nagłą zmianę klimatu, ale póki poruszamy się w rejonach letnich i późnoletnich, to tak to będzie wyglądało. Oto Marius Bear, który w zeszłym roku reprezentował Szwajcarię w konkursie Eurowizji. Wystąpił z kawałkiem nietypowym, bo po pierwsze z balladą, a po drugie – balladą kompletnie nie pasującą do wzorca ballad, które ugrywają cokolwiek w tym konkursie.
Chłopak nadal jest na początku kariery i nie może pochwalić się w tej chwili zbyt wielką ilością wydanej muzyki. Jego wokal porównuje się do Louisa Armstronga i faktycznie, ta chrypa jest bardzo charakterystyczna. „Boys Do Cry” to ballada w starym stylu – orkiestra, instrumenty dęte i wokal, żadnych współczesnych ozdobników, bardzo klasyczny, tradycyjny utwór, w równie klasycznej i tradycyjnej aranżacji. Zeszłoroczny Sinatra pokazał wam już, że ja takie klimaty lubię i mnie to ujmuje. Tematyka piosenki jest raczej dosyć czytelna z tytułu – chłopaki też płaczą. Ten lekko sinatrowy styl pisania utworów, wyjątkowo współgra z eurowizyjnym formatem, który wymusza schodzenie poniżej 3 minut. Jak sobie Marius Bear poradził w konkursie? „Boys Do Cry” dostało się do finału, ale tylko po to żeby w ostatecznym rozrachunku, czyt. w głosowaniu publiczności, Bear dostał spektakularne zero punktów. Serce pękało, kiedy się patrzyło jak ten sympatyczny Szwajcar jest miażdżony przez totalną znieczulicę ludzi przed telewizorami, ale jednocześnie nikt się chyba nie czarował, że była tu szansa na wysokie miejsce. Eurowizja jeszcze nie dotarła do tego momentu żeby takie utwory były cenione, możliwe że nigdy nie dotrze. Niemniej, ten kawałek jest też najlepszym przykładem tego, że nie tylko taneczno-popowe kopiuj/wklej kawałki mają szansę dostać się do finału Ojro, i że można odnaleźć wśród tych wykonawców naprawdę niecodzienne i ciekawe typy. Mnie ten gość kupił. Mam sporo miłych wspomnień związanych z kibicowaniem mu podczas trwania Eurowizji w 2022 r., ale również z zeszłorocznych wakacji, kiedy ten utwór jakoś kompletnie niespodziewanie wplątał się do playlisty w dzień wyjazdu do domu i idealnie wpisał się w tę smutno-szczęśliwą atmosferę, która wtedy panowała. Bo ten utwór taki jest, smutny, a jednocześnie powodujący uśmiech na twarzy. Kiedy piszę te wrzutę, to jestem w przedostatnim dniu urlopu, więc czuję to w powietrzu. Zobaczymy ile sms-ów na „Boys Do Cry” wyśle publiczność forumowa.

https://www.youtube.com/watch?v=Ik6-BZHsar8
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6423
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 04 sie 2023 20:41

Chris Rea - Auberge (1991)

Pszę Państwa, trochę duchologii niemalże, Kelis to był powiew starej niestarości, albowiem jednak ten 2004 to nie był tak daleko, no co Wy, raptem 19 lat, nieee, to niemożliwe, nie 19, prawda? No mniejsza, Chris Rea! Chrisa chyba każdy zna, może nawet każdy lubi (autentycznie, nie mam pojęcia, jak można tego typa NIE lubić, jego muzyka, głos, prezencja, wszystko po prostu), człowiek był od początku kariery pod koniec lat 70. aż do teraz fabryką hitów (choć radio zatrzymywało się głównie na tym, co nagrał tak do drugiej połowy lat 90., a szkoda, bo potem też było sporo fajnej muzyki), a Auberge bez wątpienia jest jednym z nich. Znam to chyba od zawsze, Rea latał po polskich stacjach często a i moi rodzice bardzo go lubią (znów - kto go NIE lubi), więc jak już poleciał, to był zgłaśniany. I oczywiście bardzo się jarałem i cieszyłem, bo jego muzyka zawsze do mnie trafiała. Jeszcze jakoś w 2009, i to był luty - pamiętam dobrze! - zassałem jego dwupłytową bestkę, którą cisnąłem aż do lata (nie no, oczywiście z przerwami na inne rzeczy, np. Madness, na które miałem wtedy minifazę), jednocześnie grając w Goticzka II. Co za czasy... Jednocześnie słuchanie Rei kojarzy mi się najmocniej z latami 90. właśnie, jakąś taką wczesną, ale już ciepłą wiosną i siedzeniem w blokach (względnie na balkonie). I gdzieś leci ten kawałek... Nawet nie bardzo wiem, o czym on jest, tekst ma bardzo chaotyczny i nieco absurdalny, ale nigdy mi to specjalnie nie przeszkadzało - ot, porcja solidnego pop-rockowego grania z lekkim bluesowym sznytem (było nie było Rea najmocniej wzorował się na bluesie i chyba w każdej jego piosence i solówce to wyraźnie słychać). Auberge to jedna z tych piosenek, które zawsze odsłuchuję na pełnej głośności na słuchawkach (co skutecznie rozp*erdala mi bębenki), najlepiej wchodzi latem, a w ogóle najlepiej, jak gdzieś jadę, czy to rowerem, czy - jeszcze lepiej - autem, i w ogóle PO PROSTU WCHODZI. Wiem, że tu na forum jest przynajmniej jeden fan i Rei i tego kawałka, więc liczę na odpowiedni praise. A co do reszty... Well, zapraszam do oberży?

https://www.youtube.com/watch?v=eKBWFfOlYAY
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8103
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 05 sie 2023 02:13

Mam nadzieję, że polskie wrzutki będą robić podobne poruszenie, a może i większe! Shodana nie kumam, ale trochę kumam, choć dla mnie to Hans był raczej o krok za daleko. 52 Dębiec... za To My Polacy 25 lat więzienia i 100 złotych grzywny. Z grubsza można uznać, że większość jest na TAK, zaskoczenie pełną gębą.

Max i Kelner - Mamy zahut (1992)

Brylewski to był Gość, odc. kolejny. Razem z Pawłem Rozwadowskim na początku najtisów wpuścili do Polski trochę świeżego powietrza. Bardziej polskiej odpowiedzi na trendy zachodnie nie ma, w sensie dobrej polskiej odpowiedzi, pionierskiej wręcz. Fascynująco zawieszone między elektro a hip-hopem. Cały Tehno Terror czasem bardziej poetycki, choć bywa też bezpośredni, zaangażowany społecznie, lecz bez rzucania mięsem. W idealnym świecie cieszy się większą popularnością niż wytwory Kazika. Nie ukrywam, że po depeszowym koncercie emocje jeszcze pracują, ale wystarczyła krótka orientacja w nowinkach z polskiego piekiełka i już wiedziałem. Myślałem nad dwoma najważniejszymi kawałkami. Storytelling z lekkim dystansem albo bardziej zapalczywy manifest. Wsłuchacie się w tekst, to z łatwością wskażecie typ typu. Wystarczy parę wieści politycznych (których zresztą czytam coraz mniej z czasem), doświadczenie życia codziennego w dowolnym mieście, frustrująca znieczulica... prosi się parsknąć po latach znowu ale mamy zachód, bleh. Tekst znacznie bardziej aktualny te 30 lat temu, ale i dziś ujdzie - wystarczy podstawić świeższe zmienne. Czuję podskórną satysfakcję, że już wtedy sztuka czuwała, była krytyczna, mogę doświadczyć, zrozumieć i współodczuwać pewne postawy.

Bez specjalnego społecznego tła. Prędzej efekt nowszych metod poszukiwań. Najpewniej szukałem czegoś w uniwersum Tymona, potem wpadłem na Brylewskiego i sprawdzałem różne projekty, w których brał udział. Tu zostałem na długo od samego początku. Jest kilka rzeczy, które towarzyszą mi do dziś z pewną regularnością. Brylewski trzymał rękę na pulsie, choć jego późniejsza elektronika zestarzała się jeszcze bardziej. Tu mamy 1992 rok. Panowie szyli z tego, co było. Specyficzne automaty, gruby klawiszowy bas, sample z dźwięków otoczenia, brzmienia typu kwasowe - brzmi charakternie, zyskało na szlachetności. Nie ma chamskich wycinek z oczywistych źródeł. Znak czasów, który zasługuje na uwagę i pewien rozgłos. Pomaga reedycja, a także obecność w streamingu. Rapem bym tego nie nazwał, choć miejscami wyraźnie go przypomina.

Za pierwszym razem byłem pod sporym wrażeniem. Dziś kawałek funkcjonuje dla mnie bardziej jako pewna odtrutka na bolączki świata tego. Zmieniamy nazwy placów i ulic, ale czy mentalnie też się zmieniamy?

https://www.youtube.com/watch?v=Kr_Lf7VmPU4

Bonusowo mały dokument z epoki na temat: https://www.youtube.com/watch?v=-2WgugOSyPQ
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16680
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 05 sie 2023 09:32

Natasha St. Pier - Je Te Souhaite

Tak sobie siedzę w Czarnogórze, jest dopiero po szóstej rano więc ludzi prawie nie ma. Siedzę przed hotelem z filiżanką kawy i myślę sobie nad kolejną wrzutką. Patrzę na piękne, pogrążone w chmurach, otaczające mnie góry. I do głowy przychodzą mi wspomnienia związane z Kosovem. Tam na północy kraju pod serbską granicą jest łudząco podobny krajobraz. A ten kojarzy mi się zdecydowanie z Susanne Sundfor i potężną fazą jaką wtedy miałem na jej nową płytę. No ale Susanne już była, więc szukam dalej. Więc może Syria? Tam krajobraz oczywiście nie był tak zielony, ale też były wzgórza od strony Izraela. Wzgórza Golan. Lubiłem siadać sobie na huśtawce albo leżeć na materacu w malutkim basenie na posterunku słuchając muzyki i gapić się na tę wzgórza. A miałem wtedy potężną fazę na piosenkę francuską. Kupiłem sobie trochę płyt w lokalnym sklepie i słuchałem. A moją ulubienicą była kanadyjska piosenkarka Natasha St. Pier. Poznałem ją dzięki muzycznym stacjom tv. Natasha była wtedy dosyć popularna, więc puszczali ją często. Miała już na koncie kilka albumów z których szczególnie ceniłem sobie jeden. Ale chcę Wam przedstawić utwór z innego albumu z 2004r. Je Te Souhaite zaczyna się od pięknej i nastrojowej zagrywki na pianinie. Potem wchodzi ładny wokal Natashy. Melodia jest mocną stroną utworu. Poza tym jest standardowe dla francuskojęzycznego popu instrumentarium - dużo smyków, akustyczna gitara, perkusja. To kompozycja tego rodzaju, że właściwie nie wiadomo, gdzie zaczyna się refren. Czy on tam w ogóle jest. Nie doszukiwałbym się tutaj odkrywania Ameryki, bo to nie ten rodzaj muzyki. To po prostu ładny kawałek popu, który posłuchałem dzisiaj rano i o dziwo nadal na mnie oddziaływuje. Poczułem nawet coś w rodzaju mrowienia na plecach. Nostalgiczne wspomnienia sprzed dwóch dekad powróciły.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 05 sie 2023 10:50

Wuja miał jakiś problem z wrzuceniem linka, więc dorzucam

https://youtu.be/gej7DaQIpI8

Jutro lecimy, Mentos ma le mans
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4364
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 05 sie 2023 23:24

Nie wiem co myśleć o tym, że coponiektórzy dopatrują się tu jakichkolwiek analogii do Depeche Mode, bo prawdę powiedziawszy za bardzo ich tu nie słyszę. Widzę, że opinie takie raczej na fifti-fifti i fajno, że niektórym się podobało i trochę mniej fajno, że niektórym mniej. No takie życie, ja tam cały czas podtrzymuję, że to naprawdę bardzo rzetelny synthpop i nie mam wpływu na to, że był lansowany RYMie, rozumiem, że dla niektórych ten fakt jest redflagiem oraz daje -20 do oceny. Mimo wszyskto zachęcam do przesłuchania całego albumu New Mexico, z którego pochodzi moja wrzuta (sam innych rzeczy nie znam i chyba nawet nie planuję tego zmieniać). Jeśli Musiał nagrywa lepsze rzeczy do szuflady, to proszę o ich wyciągniecie i upublicznienie, albo chociaż przesłanie tego do mnie jakimkolwiek kanałem komunikacji, bo chcę to sprawdzić.

Niemniej czas na moją drugą propozycję.

Anna Jurksztowicz - Video dotyk

Rozważałem przez parę ostatnich dni, czy aby dzisiaj nie zrobić czegoś szalonego, tj. nie wyruszyć do Katowic na OFF Festival. Ostatecznie tego nie zrobiłem, odstraszyły mnie warunki atmosferyczne, stan psychiczny zniechęcający mnie do jakichkolwiek dalszych eskapad oraz fakt, że Slowdive to ja już widziałem, co więcej - na tym samym festynie i w 2014 roku (kusiło mnie też Spiritualized, ale nie jaram się nimi aż tak, bym miał jechać specjalnie dla nich). To powinien być dobry pretekst do zapodania jakiejś osobistej wrzuty, która mi się z nimi kojarzy, ale no tak się składa, że swój slot na wrzucenie Slowdive wykorzystałem, i to dość dawno temu.
Zamiast tego więc wrzucę coś z innej beczki, ale powiedzmy, że luźno powiązanego. Się znaczy pani Jurksztowicz za wiele punktów wspólnych z Rachell Goswell nie ma, bardziej chodziło mi o LATO 2014. Pisałem już o nim parokrotnie, o zmianie kierunku studiów i o tych wszystkich śmiesznych wydarzeniach, które w sumie nie mają żadnego większego znaczenia i przepadną jak łzy na deszczu czy coś podobnego. No w każdym razie był to okres poważnego syfu, deprechy i diastemy, ale jednocześnie też z perspektywy czasu okres, który wspominam z bardzo specyficznym, ale jednak jakimś tam sentymentem. Może to przez to, że jednak mam z tego okresu parę pozytywnych wspomnień, które być może wspominam jakoś milej z racji ich kontrastu z resztą chujozy, może to przez to, że jednak ma się tę tendencję do pamiętania głównie o pozytywach niż negatywach, a może to przez to, że po wydarzeniu, które potraktowałem jako jedną z osobistych porażek rozpoczął się jeden z lepszych okresów mojego życia, który w sumie trwał parę dobrych lat. Nie wiem, nawet się nie domyślam.
Z twórczością p. Jurksztowicz zapoznałem się pierwszy raz wkrótce przed wyżej opisywanym wydarzeniem (ofc chodzi mi tu o słuchanie jej sam z siebie, serialu Matki żony i kochanki oglądanego za dzieciaka w TV nie liczę lol) - to było późne lato łamane na wczesną jesień 2014, gdy próbowałem się przygotowywać do sesji poprawkowej. Słowo próbowałem jest tu istotne, bo nie będę ukrywać, że szło mi to więcej niż opornie. Ktoś tam mógłby zrzucić to na moje lenistwo, ktoś tam na coś tam, ja tam z perspektywy czasu uważam, że chyba za bardzo się przytłoczyłem presją oraz miliardem negatywnych myśli, które mi się wówczas nasuwały, ale nie będę nikogo przekonywać do swojej wersji wydarzeń, bo mi się nie chce. W każdym razie poznałem tego dnia szaberfaferpierdylaście płyt, jedną z nich było Dziękuję, nie tańczę. Szczerze mówiąc, nie będę jakoś mocno rekomendować całości, długi czas uważałem, że to album zawierający wyłącznie dwa fajne numery i same przeciętne zapychacze poza nim, z czasem dostrzegłem, że jednak tych spoko kawałków jest więcej, bo cztery. Rzecz jasna, katuję was jednym z tych, które zaskoczyły u mnie od pierwszego odsłuchu. Mocne intro, mocniejsze hooki i arcymocarnie abstrakcyjny tekst autorstwa Jacka Cygana, a nad tym wszystkim unosi się klimat dogorywającego w tamtym czasie PRLu.
I może w tym roku nie zaliczyłem Slowdive, w tym roku nie rzucę też jednych studiów, by zacząć drugie, ba, nawet nie postawię swojego życia na głowie, jak zrobiłem to tej mitycznej jesieni '14 i pewnie też w tym roku nie dojdzie do znaczęgo przewrotu na polskiej scenie politycznej, który zaczął mieć miejsce jakoś wtedy, ale jedna rzecz jest niezmienna: gdy słyszę tę piosenkę, mam ochotę włożyć szorty i gonić zachód, choćby i z pogardą, nawet ryzykując potencjalną porażkę z Nikkim Laudą.
Bierzcie i słuchajcie tego.

https://youtu.be/WKgSjlbT5bw
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM UTWORY - 4/8
TERMIN: 6 MAJA
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11463
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 05 sie 2023 23:52

"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11463
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 07 sie 2023 07:36

Marius Bear - Boys Do Cry

Ahhh, kolega Kuba zabiera nas w krainę sierpniowego smuteczkowania, aż mi się zeszłoroczny sierpień przypomniał od razu i to jaki miałem zgryz z jego wrzutami wtedy. Ja wiem że półmetek wakacji za nami ale żeby tak od razu płakać? Ja wcale nie lubię myśleć o tym że już niedługo jesień, wolę napawać się wakacyjnym chilloutem póki trwa znośna aura. No ale mniejsza z tym bo aura chwilowo sama niedomaga i zachęca raczej do picia w barze i ten numer by do tego pasował moim zdaniem. Marius Bear w ciepłej, barowo-kominkowej aranżacji występuje w tej balladzie, dość smooth jazzowo to pobrzmiewa bym rzekł. Ma w głosie coś charakterystycznego, kogoś mi przypomina ale teraz uciekło z pamięci, czuję się jakby był 2008 rok a ja siedziałbym w robocie na Wyspach Brytyjskich i smuteczkuję za domem. Hien bardzo lubi takie klimaty, ja naprawdę nie lubię smutać - zwłaszcza kiedy jeszcze jest lato, mam inny vibe w głowie i wolę korzystać z pozytywnej aury, dla mnie to trochę marnowanie czasu. Za miesiąc/dwa a może głęboką zimą to może inaczej wejść, wszak sprawdzian czasu zdały wrzutki Nine Horses i The War On Drugs. Zobaczymy.

Chris Rea - Auberge

Nie wiedzieć czemu jakoś zaskoczyło mnie brzmienie tego numeru a przecież to wcale nie leży daleko od takiego Road To Hell chociażby. Chris Rea dla mnie kontynuuje ten barowy vibe i nadal czuję się jakbym siedział na stołku i łoił łychę ale tym razem klimat jest lepszy, może jakaś grupka znajomych, opowiadamy sobie anegdoty, jest pozytywnie na wskroś chwilowej pogodzie za oknem - i takie coś to ja rozumiem. Nie jest to porywający kawałek może ale tupię nóżką, robi miły klimat i w tle może sobie lecieć, nie wiem czy będę sięgał po to z własnej woli.

Max i Kelner - Mamy zahut

Maxi Kelnera poznałem swego czasu, możliwe że za sprawą tego mojego offowego ziomka, z tego co kojarzę szanuje i lubi muzę Brylewskiego, napastował mnie swego czasu tym filmem dokumentalnym o polskiej scenie yassowej. Nie pamiętam dokładnie jaki numer wtedy słyszałem, możliwe że oglądałem fragmenty ich koncertu z TVP czy coś takiego? Wiem że wtedy była zajawka na minutę, wow, że ktoś tak grał i w ogóle ale jak teraz słucham sobie tej wrzutki Dragona to trochę jednak meh. Ja wiem że jakieś tam ukazanie tego parcia na Zachód z początku lat 90. i taka kapsuła czasu w tym jest ale ta muza trochę jednak skwaśniała z czasem. Mimo wszystko cieszę się chyba że nie było innej rzeczywistości i że to jednak Kazik się wybił bardziej. Traktuję to w formie ciekawostki niż pełnowartościowego dania muzycznego.

Natasha St. Pier - Je te souhaite

Wujek powraca ze śpiewająca panią i muszę stwierdzić... wcale nie tęskniłem. Ballada, podniosła nieco, śpiewana po francusku, dla mnie mocno pretensjonalnie brzmi. Nie odróżniłbym od kilku innych utworów tego typu, w tym od kilku wrzut wujasa chyba nawet (no dobra, jedna pewnie była francusko brzmiąca). Nie poczułem nic, wynudziłem się, z grzeczności powstrzymałem się od przewracania oczami. Nie dla mnie.

Anna Jurksztowicz - Video-dotyk

O! I to jest ukazanie pogoni za Zachodem w sposób jaki ja kupuję po całości. Album "Dziękuję, nie tańczę" znam a nawet posiadam w kolekcji, parę fajnych numerów zawiera. Video dotyk jest jednym z najlepszych na płycie, świetna ejtisowa produkcja która (no może poza intro) IMO nie trąci tak PRLem jak choćby Papa Dance z tamtych czasów, no ale to Krzesimir Dębski, klasa, Jacek Cygan pisał teksty i są fajne, urocze, też starają się zerkać na Zachód ile sił. Całość jest orzeźwiająca nawet po latach, wyciska najlepsze co było z tamtej dekady, rzekłbym że to najlepsza rodzima wersja Madonny. Lekką ręką mentos wygrywa to rozdanie.


Miętus uratował honor kolejki która dla mnie była mocno meh. Duet Dębski/Cygan stawiam dużo wyżej nad duet Brylewski/Rozwadowski, ze śpiewających pań wolę tę rodzimą, Chris Rea po prostu spoko, Eurowizja na ostateczne wyniki poczeka do jesieni/zimy. Zakładam szorty i lecę gonić Zachód co sił.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 07 sie 2023 12:08

Black Uhuru - Mondays/Killer Tuesdays

Moje relacje z reggae przez całe lata były bardzo chłodne, uznawałem jedynie „Sunshine Reggae”, wiedząc że to takie reggae na kiju, ale w tym cała rzecz, byłem świadomy tego, że mogę trawić „przetworzone/ukomercyjnione” reggae, tak jak wolę zamerykanizowaną wersję pizzy od włoskiego oryginału. Parę lat temu zacząłem jednak dopuszczać do siebie reggae, oczywiście tylko zagraniczne, najlepiej jamajskie i czarne. Wyjątkiem może jest pierwszy album Fishmans, ale powiedzmy, że nie zacząłem ich słuchać, bo kiedyś grali dab, to wyszło przypadkowo, ale też przyczyniło się do tego, że zacząłem na rege patrzeć przychylniej. Murzyn jakiś czas temu zdradził mi, że na jakimś etapie ma zamiar uderzyć w reggae i trochę się tego bałem. Póki co jednak, jest ok i jeżeli mam się do tego gatunku przekonać, to właśnie za sprawą takich utworów jak „Mondays/Killer Tuesdays”. Niby klasyczne rege, w sensie, klasyczne dla kogoś nieosłuchanego, dla kogo każdy kawałek w tym stylu brzmi tak samo (coś jak pop punk, hehe). U podstawy leży to coś, co ze swojej perspektywy mógłbym wręcz nazwać plagiatem całego nurtu, ale powiedzmy, że postaram się brak osłuchania odstawić na bok, bo słyszę tu po prostu fajne rzeczy, momentami wręcz eksperymentalne jak na moje pojmowanie reggae. Numer się wkręca i aż żałuję, że nie jestem już na urlopie i nie mogę do tego powajbować. Z drugiej strony, gdyby pogoda była do dupy, to i tak bym nie powajbował, więc zrobię to do miłych wspomnieć ze słonecznych dni. Nie napiszę wiele więcej, bo się zwyczajnie nie znam, nie umiem tego opisywać, ale na pewno cenię bardzo pracę sekcji rytmicznej, zwłaszcza bas (od razu człowiek łapie czemu korzenie reggae są tak istotne w tym, że Yuzuru Kashiwabara z Fishmans brzmi tak zajebiście). Produkcja też mi się podoba, aż byłem w szoku, że to lata 80-te, bo obstawiałem jakieś najntisy. Podoba mi się też ten format połączenia podstawowej wersji, z wersją dub, nie spotkałem się jeszcze z czymś takim, lub po prostu nikt mi tego nie zaprezentował i nie wyjaśnił w taki sposób. Generalnie okejka.

Chris Rea - Auberge

„Oberż” to coś co być może będzie z mojej strony powtórzone w best klipowym, ponieważ jednym z moich top wspomnień z dzieciństwa jest oglądanie wideo do tego kawałka na MTV (z rodzicami). To był ten sam czas, w którym oglądałem „Rush Rush”. Mam więc do tego kawałka niesamowity sentyment, ale niech nostalgia nie przyćmi mojej trzeźwej opinii na temat tego utworu i samego Chrisa Rea/Ryji (jak to się prostytutka odmienia?). Jest to chwytliwy i bardzo fajnie zagrany i wyprodukowany numer, trąci trochę nowszym Cockerem, Dire Straits i niektórymi rzeczami Claptona nagranymi po 2000 roku, co może od razu świadczyć o konotacjach dziaderskich, ale bardzo dobrze. Wprawdzie nie wyobrażam sobie tego jako podkładu do Gothica II, ale w końcu wszyscy jesteśmy inni xD Jest to w fajny sposób bujające, ma fajne gitary, nieznośnie wciągający rytm, ale przede wszystkim głos Chrisa robi tu popłoch, jest niepodrabialny i zachwycający. Dziwię się trochę, że Musen dał radio edit zamiast pełnej wersji, no ale rozumiem, że na takiej się wychował. Ja się wychowałem na dwóch, bo jedną znałem z wideoklipu, a drugą, albumową, z (hehe) albumu, który to mój ojciec miał i nadal ma na winylu. Czasami byłem sadzany przy gramofonie, dostawałem tę zajebistą, wielką okładkę z samochodem do rąk i słuchałem. To intro z Reą, który nuci sobie „Auberge” zanim jeszcze w ogóle kawałek się zaczął, wryło mi się do głowy. Lekko jamujący wstęp jest świetny. No, ale w jakiej wersji by tego nie zaprezentować, kawałek nadal jest doskonały.

Max i Kelner - Mamy zahut


Nie znam tej płyty, trochę się obawiałem po opisie, ale nie jest źle. Przypomina mi to kwaśniejsze kawałki z „Pana Kleksa” lub „Pana Tik Taka”, ma to podobną psychodelię w sobie i ten vibe piosenek wycelowanych do dzieci, przy czym w tym wypadku zdecydowanie nie dla dzieci, chociaż obstawiam, że mogłoby mi się to spodobać w tym 1992 roku (miałem 6 lat). Obecnie, brzmi to po prostu jak kolejny mem. Muzycznie jest to ok, brzmi jakby ktoś nagrywał Big Black, ale tak się zjarał, że nie był w stanie drzeć mordy, ani grać ostro na gitarach, więc po prostu napieprza po klawiszach dziwne dźwięki. Wokal brzmi jak Bartini w niektórych kawałkach Azbestu, które w większości nigdy nie wyszły poza salę, bo po prostu poza beką, nie było w nich za bardzo nic więcej. „Mamy Zahut” ma jakieś liryczne aspiracje, ale toną one pod tym memiarskim delivery i z tym mam największy problem, i może dlatego nie sięgam po prostu po taką muzykę, nie wiem. Najbardziej podoba mi się to kosmiczne outro. Wiem dokładnie, którym z was biorących udział w tej bestce się ten numer spodoba, więc pozostaje wziąć popcorn i zobaczyć jak mi to bingo pójdzie. Z mojej strony taki kciuk w bok, bo generalnie jest to niezłe, ale wydaje mi się, że lepiej by weszło w ramach całej płyty, a tak czuje się wrzucony do gorącej wody.

Natasha St. Pier - Je Te Souhaite


Zabawne jak Shodan zaczyna pisać o wspomnieniach i skojarzeniach z objętymi wojną obszarami świata, normalnie człowiek by się spodziewał zupełnie innego rodzaju muzyki w konotacji z takimi wspomnieniami, ale jak się faceta zna, to już wiadomo co wleci. Wuja wraca do swojego uber-core’u, czyli śpiewających pań. Natasha St. Pier, coś mi mówi to nazwisko, ale jednocześnie kompletnie nie kojarzę jako artystki, niemniej ostatnio sporo tu wpada takich wykonawców, których wszyscy kojarzą, nawet Dragon, a ja nie, więc to może być po prostu moje niewiedza i nic więcej. Utwór Wuja można ująć krótko jako rzetelne damskie smęcenie. Piosenka brzmi generycznie, podobnie jak wokal Nataszy. To nie jest ten typ wokalistki ala Dolores z The Cranberries, czy nawet Sia, że słyszysz i od razu wiesz kto to jest. Aranżacja również baaaardzo klasyczna i niczym się nie wyróżniająca, trochę to zalatuje końcówką lat 90 bardziej niż 00sami, bo jednak w 00sach damski pop szedł w innym kierunku. Dla mnie to ma charakter kawałków Erosa Ramazottiego, czyli coś tak losowego i identycznego względem siebie, tak tradycyjnego i trudnego do wyłowienia spośród tłumu, że to aż irytuje. Jest to oczywiście bardzo ładna piosenka, wszystko tu jest zagrane profesjonalnie, Natasza ma dużo dramatyzmu w głosie, słychać, że tu się poważne rzeczy muszą dziać lirycznie (ale ja nie kumaju). Mówiąc krótko – rzetelne damskie smęcenie. Trochę jak z doskonale namalowanym obrazem, którego walory doceniam, ale którego bym nigdy nie powiesił na ścianie. Chłodne ok, jak i sam utwór.

Anna Jurksztowicz - Video dotyk


Mam miłe skojarzenia z Anną Jurkszotwicz. Tego głosu nie da się pomylić. Kawałki z „Matek, Żon...”, „Na Dobre i Na Złe”, czy „Rancza” (jakie to ma kwaśny tekst) znam na pamięć, i ten ciepły, uśmiechnięty wokal Jurksztowicz robi niesamowita robotę. Jej małżeństwo z Dębskim to taki lokalny odpowiednik związku Roberta Frippa z Toyą, niby taki pozorny mezalians, ale gdyby się zastanowić, to nie wiadomo z której strony. „Video Dotyk”, jak czytam, pochodzi z płyty wydanej w roku mojego urodzenia (czyli Czarnobyl), ale wydany na singlu rok później. Byłem za mały żeby to pamiętać w eterze, ale oczywiście musiałem się z tym stykać w późniejszych latach. Kawałek jest fenomenalny. Mam nadzieję, że to trochę osłodzi gorzkie łzy wylewane przez Sebę, po moim srogim potraktowaniu Andrzeja O., jak to mówią „raz na wozie, a raz za kierownicą”. Damski polski pop miał takie bangery w tym czasie, że tego powinno się uczyć w szkole. Jacka Cygana bym niby mógł poznać, ale parę lat temu się ze znajomym pomyliliśmy, bo byliśmy pewni, że tekst do „Matek, Żon...” pisał on, kierowaliśmy się fragmentem „żegnaj baj baj”, bo Cygan lubi takie angielszczyzny z dupy u siebie stosować. No i szok, bo to nie był on. Od tamtej pory już nie pozuje na takiego znawcę, bo łatwo się wygłupić. prostytutka mać, szkoda że Mentos tego nie dał kolejkę temu, tam zajebiście by mi to na urlopie pasowało, na pewno bardziej niż Openheimer Anal. No, ale nie będę płakał nad wyschniętym mlekiem, ja Jurksztowicz bym tu propsował za samo pojawienie się, ale tutaj i produkcja, brzmienie i vibe kawałka prosi się o gorące oklaski.

No i co, kolejka taka na procenty raczej ok. Bardzo dobry Mentos, bardzo dobry, acz znany Dev, spoko Murzyn oraz tacy sobie Dragon i Wujaszek.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8103
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 07 sie 2023 14:11

Black Uhuru Mondays/Killer Tuesdays

Trudno mehnąć na mudżyńskie wrzutki encyklopedii muzyki. Można tylko wątpić w częste powroty, bo nie mam w sobie genu Jamajczyka. Sprawdziłem sobie ekipę odpowiadającą za Nightclubbing Grace Jones i tam ekipa producencka była ta sama, więc jakoś bezpiecznie można słuchać i wpaść w hipnotyczną pętlę rytmiczną. Tekstowo to reggae o dupie Maryny, musiałbym być zatrudniony w normalnym miejscu, żeby spokojnie do niego powzdychać, bo prędzej to poniedziałki są najczęściej dniami wolnymi, hehhe. Wokal całkiem w porządku, ale cały efekt robi wspominana i doceniana produkcja właśnie. Może niektóre efekty i jakby elektroniczne dźwięki wonieją sandałem, ale sekcja rytmiczna, ten dźwięk, który jest do niej praktycznie cały czas przyklejony... w odpowiedniej konfiguracji postawione obok rzeczy Rhythm & Sound byłoby nie do odróżnienia - poza tym, że tam więcej o Jah, a tu więcej o Nie lubię poniedziałku. Otworzyłem się na dub od strony techno i takie rozwiązania teraz wchodzą jak nóż w masło. Może trochę słychać ejtisy, ale poza paroma elementami to numer odporny na procesy starzenia. Buja/10

Marius Bear Boys Do Cry

Ładnie Hien czaruje Szwajcarem, ale gdy to był Federer, to dostałby od razu kosz róż, a tak jest jak jest. Niby nie ma elementów współczesnych. Mocno skompresowana balladka z elementem smyków, dość melodyjna. Lekka, choć z małym przełamaniem sielskiego klimatu. Niby głos przywołuje skojarzenia sięgające daleko wstecz, ale dla mnie nie jest wcale tak daleko od Sama Smitha, Hoziera i całej ławy wykonawców podobnie uroczego popiku. Z jednej strony chrypa i dymny głos czasem wychodzi, z drugiej w chórkach i generalnie na wyższych dźwiękach nie brzmi w ogóle charakternie. Słychać, że bardziej obliczona przez algorytm trzyminutowej piosenki. Jak gwałtownie klimat narasta, tak szybciutko gaśnie, a ja nie lubię tego wrażenia. Eurowizja, Polsat Music, wszystko jedno, nie jestem niestety aż tak nią poruszony. Nie kumam uniwersum Eurowizji, znacznie bardziej wolę otoczkę (poza polskim wkładem) niż czysto muzyczne aspekty. Nawet jeśli wiadomo, że nie ma nad czym się rozwodzić, to ta poprawność wykonania z wyczuwalną ciągotą do przebojowości praktycznie każdego tworu męczy.

Chris Rea Auberge (2001 Edit)

Nie kumam fenomenu Krisa Rii w polskich radiach. To najprawdopodobniej najczęściej słuchany przeze mnie wykonawca, który kompletnie mnie nie zainteresował w kwestii dalszych poszukiwań. Nie mniej ta mieszanka brudnego, męskiego do kwadratu wokalu z zazwyczaj lekką, popowo-bluesową przykrywką wchodzi do głowy zaskakująco bezboleśnie i mimowolnie. Przynajmniej 3-4 kawałki byłbym w stanie przywołać, gorzej z tytułami, ale Pan Kris ma w swoim repertuarze rzeczy bez żenady zajeżdżane przez polskie radiostacje całymi latami. Tego sobie nie przypominam, tylko co z tego xD Na pierwszy rzut ucha nie różni się niczym od takiego Road to Hell. Wiadomo, wyraźna sekcja dęta, całość trochę mniej doomerska, przynajmniej z pozoru. Poza tym nie jest to coś niespodziewanego. Muzyczka do jazdy samochodem na dłuższej trasie. Więcej o moich wrażeniach powiem po kolejnym wielogodzinnym posiedzeniu przy Zetce czy RMF FM, może kiedyś tam wpadnie, ale lepszej przestrzeni dla tej muzyki nie ma po prostu. Tylko nie jestem pewien, czy to dobrze?

Natasha St-Pier Je te souhaite

Bardzo ciekawe te refleksje geograficzno-osobiste, I like them! Numer faktycznie ma radiowy potencjał, polskie rozgłośnie mają słabość do francuskich swobodnie płynących piosenek, więc znowu odkrywamy naturalne środowisko dla kolejnej propozycji. Obok Garou, wrzucanej dawno temu Segara, Et si tu n'existais pas (musiałem sprawdzić jak się pisze) jak znalazł. Melodyjne, choć wokal się rozmywa, ale taka natura piosenki. Na serio serio bez chłodnej okejki podpasowała mi gitara, lubię dość płaczliwe zagrywki i tak one brzmią monentami. Może nie RAMka, znowu bardziej Zetka/RMF. Nie przełączałbym stacji, a to już mały komplement. Za radą nie odkrywam Ameryki. Wierzę w moc pamięci przypominającej kompletnie z czapy dawno niesłyszane kawałki. Zdarza się, że i takie rytmy muszą lecieć w tle dłuższą chwilę - wtedy pani Natasza również powinna wybrzmieć.

Anna Jurksztowicz Video dotyk

Seba na razie dysponuje złotym AUDIO dotykiem, co nie rzuca to znam i bardzo lubię. Nie mogę powiedzieć za dużo, bo WCALE nie mam na liście czegoś więcej z Dziękuje, nie tańczę, ale coś rzucić trzeba. Kiedy już zabrałem się za płytę to właśnie opener zaskoczył na tyle, że już nie było wyjścia - nic tylko obowiązkowo sprawdzić całość. Awangarda name-droppingu o lata świetlne przed współczesnymi raperzynami. Pop z lekkim funky akcentem. Jako wielbiciel starszej elektroniki darzę szczerym i sporym uczuciem całą sałatkę dźwiękowych śmieci, które tutaj idą. Refren jest rewelacyjny. W ogóle sam tekst dość subtelnie kąśliwy (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy), ale to już taki etap PRLu, gdzie faza rozkładu obejmowała praktycznie wszystko. Nie dało się wiecznie koloryzować rzeczywistości na przekór. Idzie tu wiele fraz, które mogą dziś robić za małe ćwiczenie dla ludzi w moim wieku. Baardzo zanurzone w rzeczywistości końca lat 80'. Obecnie odbierana jako kopalnia synthpopowych bangerów wtedy pewnie średnio zauważona poza Stanem pogody. Z nieokreślonym targetem jednocześnie zaskakująco skomplikowana i przebojowa, szalenie niespójna. Widzę w streamingu odświeżoną koncertową wersję płyty. Słyszę, że kolejna artystka trochę nie kuma przyczyn renesansu twórczości. Odarta z pstrokatej, lekko kiczowatej elektroniki rozczarowuje. Przynajmniej oryginał to patentowany hit. Kto pozwolił, by nam Zachód uciekł - no znakomite!

PS Uważam, że na tej płycie są jeszcze cztery dobre kawałki.

Podium utkane z Jurksztowicz, reggae majstrów i pani Nataszy.
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6423
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 09 sie 2023 12:31

Black Uhuru - Mondays/Killer Tuesdays

Z reggae mam tak, że generalnie nie lubię, ale jak już trafi się coś, co w oczywisty sposób skradnie moje muzyczne serce, to zmieniam zdanie (vide DAAB, ale to też trochę inna historia). Słucham tak sobie Murzynowej wrzutki już któryś tam raz, widzę śpiewających Murzynów, właściwie Murzyn-core na pełnej, muzyka też taka murzyńska jakby. Oczywiście, reggae jest zauważalne (choć mnie można wiele tutaj wcisnąć mówiąc, że to taki a taki gatunek, podgatunek, obokgatunek, ja się aż tak bardzo na tym nie znam), zwłaszcza tak po 2:15, gdzie wchodzi dubowe połączenie perka+bas+jakieś przeszkadzajki (na końcu przypomina jakiś typowy ejtisowy 12'' extended mix, a ja bardzo takie rzeczy lubię), ale niewiele więcej, bo to jest AŻ TAK hipnotyzujące, że głowa mała. Tym samym Jacek przywala kolejnym pięknym letniaczkiem, aż miło posłuchać miło popatrzeć, jak dotąd ta kolejka w jego wykonaniu to 2x 10/10 :D Zobaczymy, jak pójdzie dalej, czy będzie do trzech razy sztuka? Ale tak serio, bardzo przyjemny, wakacyjny kawałek o odpowiednim groovie, bujam się, nucę, w sam raz na sierpień. Szkoda tylko, że pogoda paskudna...

Marius Bear - Boys Do Cry

Przede wszystkim, mam wrażenie, że gdzieś już słyszałem ten kawałek, a raczej motyw, jaki się przezeń przebija. No, ale to, czym jest muzyka, to już ładnie podsumowałem w bestce albumowej recenzując Sylviana xD Więc pewnie ktoś go użył ze sto razy, nieważne zresztą. Nie wiem czemu, ale najbardziej ten kawałek kojarzy mi się z breakiem w jakimś amerykańskim filmie familijnym (albo prawie-familijnym), spowolnione close-upy na smutnych bohaterów fabuły, za chwilę nastąpi jakaś zmiana, istotny plot twist, który wszystko odwróci, ale na razie trochę jest nam wszystkim smutno. Wciąż, kawałek faktycznie jest mocarny i ma Sinatra vibes, a to mi się podoba. Zwłaszcza przez klasyczne instrumentarium i aranżację, po prostu się tego bardzo przyjemnie słucha, i miło jest widzieć, że sposób robienia muzyki sprzed - bagatela - 60 czy nawet 70 lat nie umarł, jest, żyje i produkuje bardzo fajne rzeczy. Muszę przyznać, że gość miał jaja biorąc coś takiego na Eurowizję, ale z drugiej strony, w Top of the Pops też bym sobie czegoś takiego nie wyobrażał (może popełniam błąd?). Bardzo to filmowe i bardzo mi się podoba, daję wielkie OK. Hien dostarcza, acz we wrześniu siadłoby jeszcze bardziej :D

Max i Kelner - Mamy Zahut

To jest ten moment, w którym mogę powiedzieć, że robiłem lepsze rzeczy do szuflady xD Albo baaardzo podobne, niemniej jednak... nawet mi się to podoba. Prawdopodobnie nikogo nie zaskoczy fakt, że w takim roku 2008 (a wczoraj minęło 15 lat od "premiery" pierwszego "prawdziwego" singla Azbestu, tak nadmienię tylko...) to właśnie tak wyobrażałem sobie Azbest i jego brzmienie. Bartini nie nadawał się do śpiewania (co mogliście zaobserwować w zwieńczeniu poprzedniej kolejki z mojej strony), za to melorecytował całkiem fajnie. Hiena skojarzenia są jak najbardziej na miejscu, z tym, że my grając na salach mieliśmy nieco więcej takiego hmm punkowego sznytu nawet, jeśli nie chcieliśmy go mieć. Tutaj bije mocno po ryju homerecordingiem i to takim nieco tanim, ale przez to autentycznym, jak się zwróci uwagę na rok wydania. O tym zespole/duecie nigdy wcześniej nie słyszałem, o płycie też nie, ale podoba mi się okładka nawet. Outro też jest odjechane, generalnie mam w sumie pozytywne skojarzenia, pozytywne uwagi i w ogóle jest pozytywnie, taki trochę synthpopowy odpowiednik 44-89 Kultu. Znak jakości, ze względu na stare czasy, a co mi tam.

Natasha St-Pier - Je Te Souhaite

Jest śpiewająca pani? Jest. Jest łzawa i melancholijna? Jest. Jak do tego dodamy jeszcze Francję... I ten jakże balladowy tytuł, "ja tobie życzę", i jeszcze tytuł płyty, z której pochodzi, a więc "ta chwila po", Jesus, pretensjonalnie as fuck, jeszcze jak usłyszałem w tle "życzę tobie miłości" do tych smyków i gitary akustycznej, generikowo mocno, jest to coś pod ten nieszczęsny przełom lat 90. i 00., laska w ogóle na okładce wygląda mocno jak Alizee, żeby było ciekawiej (albo tylko ja to widzę), jest, a jakże, FILMOWO, właściwie Wuja musiał zaczynać od takich rzeczy dochodząc do Susanne Sundfor. Sundfor podobała mi się bardziej, to jest takie radiowe wszystko+nic, przeleciało przez uszy i wyleciało, wracać raczej nie będę. Hien pisze o Ramazzottim, ja mam skojarzenia z Garou jeszcze, swego czasu bożyszcze każdej dobijającej czterdziestki kobiety w tym kraju. No, serio, nie jestem w stanie nic więcej o tym napisać, nic mi nie przychodzi do głowy xD Wuja zszedł z poziomu dość ambitnego radia (albo przynajmniej z ambicjami) do Radia ZET AD 2003, a wtedy to ja Erikę wolałem. A teraz... I DON'T KNOW.

Anna Jurksztowicz - Video Dotyk


Mentos potrafi czasem tak elegancko dopierniczyć za przeproszeniem, że aż sam nie wiem, co na to powiedzieć. Ale jak już dopierdoli, to jest wprost fantastycznie. O tym numerze nie da się powiedzieć jednej złej rzeczy xD Jurksztowicz nie znam za bardzo poza jakimiś super hitami (oczywiście opening do Matek, żon itd., ale taka ciekawa uwaga, u mnie w domu nikt tego nie oglądał, mama do dziś uważa ten serial za potworne guano, ale nie wiem specjalnie, dlaczego xD), i ewidentnie popełniłem błąd - albo WYDAWAŁO MI SIĘ, że znam hity, bo ten kawałek - jeśli był singlem - musiał chyba nim być? Siedzę teraz u rodziców, sprawdzę zaraz na dziennikowej kompilacji Listy Przebojów Trójki za 1987, czy ten numer tam jest. A jeśli go nie ma, to shame on you Niedźwiedzki (no ale czego się spodziewać po typie, który całe życie fapował do Trzetrzelewskiej). Jeden problem, bardzo "nowocześnie" brzmi ten remaster... znalazłem dosłownie video (HEHE), jak ktoś kładzie na gramofonie cały longplay Tonpressu i od razu mam ten feeling, który przenosi mnie do lata 1987, jakiego przecież nie mogę pamiętać (moi starzy znali się raptem pół roku wtedy). Ale dokładnie tak to sobie wyobrażałem po opowieściach, zdjęciach, pocztówkach i filmach ze schyłku ejtisów (początek najntisów był wbrew pozorom dość podobny). To jest coś, co mogłoby się znaleźć na OST do Zabij mnie, glino. Kapitalny opening w ogóle, świetna aranżacja, mocny refren (goniliśmy Zachód i Mamy Zahut), klawisze ani przez moment nie jarmarczne, choć były tego blisko, doskonały pop. Naprawdę. Mentos wygrał tę kolejkę xD
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 09 sie 2023 12:55

W jakiej scenie w "Zabij mnie glino" byś Jurksztowicz słyszał? xD
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6423
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 09 sie 2023 13:03

Oczywiście w knajpie Stawskiego "Acapulco" xD Gdzie Lengren wypytuje Buczkowskiego o "Topewniejerzy"
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 09 sie 2023 13:15

Najs. W każdym razie, znowu zapraszamy Mentosa jako ostatniego i jutro po południu lecimy z wrzutami.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6423
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 09 sie 2023 18:02

Aż nie mogę się doczekać nowej kolejki xD
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6423
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 10 sie 2023 20:20

Nikogo? To wjeżdżam.

Julia Holter - Sea Calls Me Home (2015)

Rok 2015 był dziwny i pełen zaskakujących rzeczy. Nie będę teraz wchodził w zbyt wiele szczegółów, albowiem mi się trochę nie chce, a trochę już to robiłem przy okazji innych wrzutek. Zróbmy fast forward od stycznia do jesieni, niech będzie październik, a więc już od 3 miesięcy mieszkam sobie (właściwie sam) na warszawskim Rembertowie, daleko od wszystkich i od wszystkiego. Rembertów to takie zadupie pod lasem, i - choć chciałem wszystkich znajomych przekonywać, że jest inaczej - pamiętam, jak przyjechał do mnie Hien i powiedział "Stary, to jest zadupie pod lasem". Ale miało swoje plusy - po powrocie z roboty niemal dzień w dzień tłukłem na spacer po owym lesie, w sąsiedztwie poligonu i przebudowywanej LK449, jesień była tam PIĘKNA. Naprawdę, wcześniej tak cudowną jesień miał chyba tylko rok 2012, a później MOŻE 2019 i - do pewnego stopnia 2021, ale ja nie o tym. Tzn. trochę o tym, albowiem tamtej jesieni miałem wielkie przebudzenie muzyczne vol. 2137 i bardzo chciało mi się odkrywać nowe rzeczy po tym, jak wróciłem do nieco zapomnianych starych (głównie z racji 10-lecia mojego "wzmożenia ejtisowego", jakie przypadło na wakacje przed pierwszą licealną właśnie w 2005 roku, z tej choćby okazji w 2015 początek jesieni poświęciłem przede wszystkim na moje ukochane przed dekadą China Crisis). Akurat premierę miał nowy Hulkkonen, potem nowi Editorsi... Dużo tego było. Premierę miała też nowa Julia Holter.

Julię Shammas Holter, amerykańską Żydówkę-multiinstrumentalistkę i niesamowicie utalentowaną kobietę, poznałem latem 2012 w trochę zaskakujących okolicznościach. Dlaczego? Bo przez media. A ja rzadko zapoznawałem się z twórczością jakiegoś wykonawcy/wykonawczyni tylko dlatego, że przeczytałem o nim/niej notkę na jakimś Quietusie czy Piczforku, kiedy nie był to artykuł pt. 500 NAJLEPSZYCH albumów ambientowych, jakie MUSISZ znać (i dlaczego ZAWSZE na takiej liście jest Music for Airports, jakby Eno nie wydał nic innego...). Niemniej jednak parę takich osób/zespołów się znalazło (i nawet kilka się tu pojawi, Holter jest chyba pierwsza...), no i pomiędzy nimi Julia. Notka dotyczyła wideo do singla, jaki miał promować jej nową (wówczas) płytę o tytule Ekstasis, a utwór nosił tytuł Our Sorrows. Wszedłem na YT, odpaliłem wideo, no i przyznam, że się zachwyciłem - muzyka była tam dziwna i momentami ledwo zauważalna, jej wokal jeszcze bardziej, głos jakiś taki... efemeryczny, zero struktury w tej piosence, super! Akurat miałem wtedy hipsterską fazę to i hipsterskiej muzyki słuchałem (z czego Hien darł łacha). Dowiedziałem się, że Ekstasis to jej drugi album, zassałem cały, potem też pierwszy (tzn. pierwszy taki naprawdę, albowiem sporo potem dowiedziałem się, że były jeszcze 4 przed lol), no i przepadłem. Ale przyznam szczerze, że długo wracałem tylko do tych dwóch płyt. Aż nadszedł rok 2015 i nie tylko zassałem jej najnowsze - i pierwsze od 2012 roku - wydawnictwo, a więc krążek Have You in My Wilderness, z którego pochodzi moja wrzuta, ale także te pierwsze, wydawane własnym niemalże nakładem albumiki. Towarzyszyły mi całą jesień czyniąc ją jeszcze bardziej magiczną. Polecam Wam, zwłaszcza Eating the Stars i Cookbook, nie da się tego nie słuchać z przyjemnością! No i oczywiście ta nówka sztuka...

Wszystko z nią spoko, zwłaszcza, że jak tylko zobaczyłem piosenkę o TAKIM TYTULE, od razu wiedziałem, że się zakocham. Ale wtedy... nie poczułem tego. Była jesień, ja byłem biedny, nigdzie nie wyjeżdżałem, co ja mogłem wiedzieć O MORZU. Zabawne, że kiedy byłem nad morzem (po paru ładnych latach) rok później, to ją tam... olałem, sam nie wiem czemu. Aż w 2018... pojechałem w miejsce, w którym nie było mnie 14 lat, a w którym jedyną muzyką, jakiej wtedy słuchałem (glorious 2004) był... Violator, i prawie nic więcej. Teraz wbiłem w nadbałtycką puszczę (dosłownie) z telefonem wypakowanym muzyką od góry do dołu, Hulkkonen, Martial Canterel, .O.Rang, Sarah Angliss, Plinth, Thallasing, Asaf Avidan, wszystko, co morskie i wodne. No i Julia Holter. Pamiętam doskonale taką scenę, jak stoję na plaży w spodniach i kurtce (niby słońce, ale wiało i wtedy pizgało), i nagle leci mi ten numer w słuchawkach, no i co... nie zastanawiałem się długo, po prostu... wlazłem do wody. Zamoczyłem chyba WSZYSTKO, co tylko się dało (ale jakimś cudem nie sam telefon), niemal pływałem w tych ciuchach, nie mogłem się powstrzymać, byłem jak zahipnotyzowany, totalnie. Dopiero wtedy naprawdę poczułem ten numer w jego okazałości, poczułem przesłanie tytułu (KUBA ZROZUMIE), no ja jestem człowiekiem morza, choć z nizin, no ale z Łodzi (choć ze Zgierza), zawsze chciałem mieszkać w Gdańsku i tylko jeden nieszczególnie przyjemny incydent z rusycystką na trzecim roku studiów na UŁ pokrzyżował te plany i wylądowałem w Warszawie. Nie będę jednak walił what-ifsami, albowiem cholera wie, może jakbym oglądał morze codziennie, to by mi w końcu zbrzydło? A tak mogę wsiadać w auto/pociąg i pruć i stawać na plaży i śpiewać a potem wbiegać jak stoję do wody i łazić w niej srogo mając na pełnej odpaloną Julię Holter. Rok 2015 był dziwny i fajny zarazem, ale wtedy nie mógł się zrealizować w całości. Potrzebował 3 lat. A potem znowu 3. Kolejne 3 mijają w przyszłym roku. Co wtedy?

https://www.youtube.com/watch?v=ASGg3ehwgEw
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21676
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 10 sie 2023 20:22

Silverchair – Untitled

Otwieram, niejako ponownie, puszkę pt. soundtracki z filmów z lat 90, z których to płyt pochodzi sporo kawałków, które zostały ze mną do dziś. Te OSTy, to materiał na cały osobny tekst. To jest zjawisko, które w zasadzie już padło, ale w tamtej dekadzie, praktycznie każdy mainstreamowy film musiał mieć soundtrack złożony różnych piosenek, przeróżnych zespołów. Wspominałem o tym przy „Techno Syndrome” z „Mortal Kombat”, a teraz zaczerpnę z OSTu do filmu „Godzilla” z 1998 r., który to film kończy w tym roku swoją 25tkę! Piękne mam wspomnienia w związku z tym albumem, bo dzięki niemu poznałem wiele zajebistych zespołów, w tym Silverchair. Jest to australijski, alt-metalowy zespół, który debiut nagrywał kiedy członkowie mieli tylko 14 lat (w życiu byście tego nie wysłyszeli na płycie). Albumy tej grupy zacząłem sprawdzać lata później, kiedy już miałem internet i dotarło do mnie, że mogę w końcu ogarnąć te wszystkie bandy, które znałem tylko z pojedynczych utworów. Moim ulubionym kawałkiem pozostał „Untitled”, który usłyszałem właśnie na wspomnianym OSTcie z Godzilli, w wakacje 1998 r. Chyba żadna inna płyta/składanka nie kojarzy mi się tak bardzo z wyjazdami na wczasy w latach 90-tych, najbardziej z trasą do Juraty, którą robiliśmy z ojcem jadąc na basen i zawsze mieliśmy tę kasetę ze sobą. Pamiętam jeszcze jak ten utwór grał mi w głowie kiedy w pochmurne dni, łaziłem z kolegą po murkach dzielących nadmorskie domostwa.

Kawałek brzmi jak dosyć typowa alt-metalowa ballada, ale uważam, że jest trochę ciekawsza. Wokalista Daniel Johns ma bardzo fajny wokal, brzmi trochę jak mocno zmiękczony Kurt Cobain, ale dla mnie to jest spoko. Jest tu kilka lekko przestarzałych zabiegów, ala obligatoryjne łojenie pod koniec, ale poza tym zajebisty klawiszowy segment chwilę wcześniej i generalnie bardzo przyjemne, melodyjne brzmienie. Nostalgia 100%

https://youtu.be/e7hM7DTedxk
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11463
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 10 sie 2023 20:45

Zion Train - Beware
(1999)

Gryziemy temat Jamajki dalej, tym razem już konkretnie waląc dubem ale trochę nietypowo może bo z dużą mieszanką tanecznej elektroniki na dobrą sprawę. Tak w ogóle nie wiem, byłem przekonany że muzyka Zion Train była opisana jako dubtronica ale okazuje się że to nie to, więc w sumie to mieszanka dubu i muzyki klubowej jakby. Z tym zespołem/"projektem" (niejakiego Neila Percha) a właściwie ich muzyką zetknąłem się w 2007 roku podczas mojego pierwszego pobytu w Londynie. Znajomek mojego brata mieszkający w sąsiedniej dzielnicy strasznie się wtedy zajarał ich muzyką i mój brat mu całą dyskografię zasysał z torrentów z tego co pamiętam. Pamiętam też jedną z wizyt u tego ziomka spędzoną na piciu browców i graniu na Play Station gdzie Zion Train przygrywało w tle z głośników kompa i pamiętam też jak mój brat chyba po jednej z takich wizyt obudził się rano skacowany i miał tego dnia ten taki pijacki earworm czy jak to nazwać - natręctwo myśli kiedy skacowany słyszysz w kółko jeden kawałek w głowie i wiem że jak tylko się przebudził słyszał w głowie dęciaki z Beware właśnie xD powiem tyle - rozumiem, numer może się wkręcić ale tu zapewne większe znaczenie miała ilość procentów we krwi o poranku, niemniej Beware jest do dziś moim ulubionym numerem ZT a na dobrą sprawę choć coś tam kiedyś ich osłuchiwałem to kojarzę zaledwie trzy ich kawałki.

Beware to przepiękny kawałek dubu tworzący gęsty reggae vibe, świetny niski bas, harmonijne dęciaki, bardzo dobry taneczny duet stopa-hihat i fajne wejście melodiki (mam na myśli instrument - melodica) które mocno przywołuje mi wspomnienia Clint Eastwood od Gorillaz (ale to chyba przez to że ten instrument rzadko figuruje w muzyce popularnej i mało co go słyszałem). Jest taneczny rytm, jest trans i waaaajb. Bierzcie i dabujcie do tego:

https://youtu.be/jrExPp73knQ

P.S.

jak komuś siądzie może sięgnąć też po bardziej taneczne "Dance of Life" oraz "Fly", polecam.
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4364
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 10 sie 2023 23:09

Ło w pytę, ostatnimi czasy jakoś tak nie mam głowy do siedzenia przed tzw. komputerkiem, o internetach nie wspominając, przez co nawet nie zanotowałem, że przekroczyłem dedlajn. No trudno, wjeżdzam od razu ze wszystkim, bo jutro i przez większość soboty mnie ni ma. Nie ukrywam, że jestem dość mocno zaskoczony skalą pozytywnego odbioru mojej wrzuty, bo wrzucałem ją z taką pewną nieśmiałością licząc na parę mehnęć i parę głosów typu NO KAWAŁEK OK, a praktycznie każdy z was wystawił mi mniej lub bardziej ciepłą laurkę, za co dziękuję. ε(´。•᎑•`)っ uWu

Black Uhuru - Mondays/Killer Tuesdays

Blach Uhuru znam z San Andreas, myślę, że w przypadku ciągnięcia tej zabawy do kiedyśtam byłoby prawdopodobny, że wrzuciłbym ten kawałek w kolejce którejśtam, bo go lubię, dobrze mi się kojarzy i jest fajny. Reaggae to jest jedna z moich muzycznych pięt allichesowych, latami byłem negatywnie nastawiony z przyczyn totalnie absurdalnych i niewartych wzmianki, a teraz chyba jest już trochę za późno na poważne wkręcenie się, nie mówiąc już o wkręceniu się do tego stopnia, by być w stanie zaryzykować tezę, że ma się o tej muzyce jakiekolwiek pojęcie. Aczkolwiek track murzyna podoba mi się - nie będę oryginalny podpisując się pod jego stwierdzeniem o fajnej produkcji, bardzo podobają mi się te dubowe wstawki i w ogóle dużo tu pyszności. Fajne to, daję okejkę, może i nawet mały znaczek jakości, bo czuję się zachęcony do zapoznania z całym albumem, A to już coś imo.

Marius Bear – Boys Do Cry

No jak typ ma wokal jak Louis Armstrong, to ja wyglądam jak Madonna. Nie no, generalnie to jednak nie chcę po tym kawałku jechać - pewnikiem słysząc go na Eurowizji oceniałbym go znacznie pozytywniej w kontekście większóści muzyki tamże nadawanej. Poza tym, na swój sposób, lubię stan "smutno-szczęśliwej atmosfery", który opisuje Kuba, bo ja to często łatwo się wzruszam i nawet ciesząc się, że się wydarzyło potrafię płakać za tym, że się skończyło. Może tu kiedyś podobną sytuację opiszę, ostatnie takie sytuacje miały miejsce u mnie ze 2 lata temu, później to już raczej tylko wkurzony byłem. No właśnie szkoda tylko, że ja tu niczego takiego nie słyszę, nie widzę, nie czuję i mam wrażenie jednak, że obcuję z czymś... zwykłym. Ani jakimś dobrym, ani jakimś złym, może i generycznym, ale nie jakimś miałkim, generalnie domyślam się, że wiecie do czego zmierzam. Nie zdziwię się jednak, jakby za jakiś czas zaskoczyło biorąc z tzw. zaskoczenia, ale we will tell what time will tell czy czoś.

Chris Rea - Auberge

Chciałem napisać, że nienawidzę Chrisa Rei, trochę na przekór Musiałowi, a trochę z racji tego, że jego radiowe przeboje jakoś mnie irytują, ale jakoś tak sobie uświadomiłem, że nie bardzo mam ku temu podstawy. Swego czasu czytałem o tym, że kolo nagrał jedenastopłytowy album z interpretacjami różnych bluesowych klasyków, którego też z oczywistych przyczyn nigdy nie przesłucham, ale głosy tu i ówdzie mawiają, że to jego opos magnos i generalnie CHYLAJOM COPKI, więc pewnie to jest rzecz warta zapoznania się. Ten kawałek mnie drażni, mocno nijaki, radiowy poprock z irytująca stylizacją, irytującym refrenem i w ogóle nie pasującym tu wokalem Rei. Dobre jako soundtrack jakiegoś przeciętnego filmu komediowego made in USA, do którego wszyscy mają sentyment, bo kiedyś na Polsacie leciał. Meham, bo nic tu dla siebie nie słyszę.

Max i Kelner - Mamy zahut

Mam słabość do polskiej popkultury z okresu transformacji, zwłascza tych tekstów kultury, które były krytycznie nastawione do wówczas nowej rzeczywistości, co nie było normą, a nawet i rzadkością, bo jednak dominował zachwyt nad nowym ustrojem i w ogóle Polska miała stać się krajem mlekiem i miodem płynącym, pełnym dóbr konsumpcyjnych, blichtru, korporacji i siusiak wie czego. Wyszło jak wyszło, ale mniejsza z tym. Brylewski to typ typa, którego bardzo szanuję i znalem kiedyś jego nawet fanboja wręcz - nie wiem co z tego wynika, po prostu chciałem to napisać. Bije z tego kawałka taką specyficzną energią - jednocześnie groteskowo-szyderczą, jak i angstową, trochę mi się to kojarzy z czymś pokroju Lalamido, ale generalnie tzw. polska kultura alternatywna w tamtym okresie tak wyglądała, była krzykliwa, agresywna i przepełniona bodźcami na tyle, że człowiek dostaje ADHD na samą myśl. Doceniam aspekt publicystyczny, choćby z przyczyn o których pisałem na wstępie. Trzydzieści lat temu pewnie byłbym zachwycony, teraz daleko mi do kręcenia nosem, ale chyba za dużo tu szydery i muzycznie jest to zbyt prymitywne, bym traktował to coś więcej niż kawałek mem. Nie wiem kto tu niby takowymi miałby się zachwycać, bo na pewno nie ja. Znak neutralności.

Natasha St. Pier - Je Te Souhaite

Fajnie, że wuja daje tu jakiś kontekst okołogeograficzny, chociaż ja się tam nie znam na tych wszystkich krajach bałkańskich, bo siedzę w domu i słucham muzyki, by móc o niej pisać na forum o Depeche Mode. Kolejny kawałek, który po prostu za cholerę ze mną nie rezonuje i nawet nie wiem co, do cholery, o nim napisać. Trochę mi to trąci openingiem do jakiegoś serialu obyczajowego rozpisanego na kilkaset odcinków z potencjalną możliwością przedłużenia o trzecie tyle. Nie chce mi się tu dopatrywać czegokolwiek na siłę, nie poczuję tej piosenki ani jej nie polubię, a w sumie to całkiem możliwe, że mógłbym znienawidzieć, gdybym ją sobie puścił więcej niż te obligatoryjne kilka razy. No sory resory.

Dobra, ta kolejka była tak słaba, że uznajcie, że zwlekałem z reckami po to, by was wkurzyć za jej poziom i szukałem odpowiednio obelżywych wulgaryzmów, by przekląć wasze kawałki. Wygrał Seba Mietka, drugi był Mentos, trzeci - Mintaj. A tak serio to tylko Murzyn dał coś, co mi się serio spodobało w stu procentach, wrzuty Roberta i Jakuba takie fifti-fifti i któraś może zaskoczy, ale diabli tam to wiedzą. No nic. BYWA


To od razu kolejna propozycja

Uriah Heep - July Morning

Wstrzeliłem się w kurwę z czasem z tym kawałkiem, ale poniekąd to celowy zabieg. Dawno, dawno temu słyszałem o typie, który w ramach swoistej prywatnej tradycji zawsze puszcza sobie ten utwór 1 lipca w godzinach porannych z przyczyn wiadomych. Próby wdrożenia tego rytuału u mnie zawsze paliły na panewkach - a to się okazywąło, że jest to fizycznie niemożliwe, a to zapominałem, a to coś tam. Szczerze mówiąc, kiedyś też postanowiłem sobie, że wrzucę ten utwór na początku lipca w tej zabawie, ale też to nie wypaliło. xD
Potraktujcie to jako metaforę czegoś tam lub znak świadczący o czymś tam. W poprzednich notkach zdarzało mi się napomnknąć o tym, że okres lato/jesień 2011 był dla mnie okresem bardzo ważnym, może inicjacji to za duże słowo, ale często miewałem wrażenie, że moje prawdziwe życie zaczęło się jakoś wtedy, że to co miało wcześniej miejsce to jakaś wersja próbna, ersatz czy coś w ten deseń. Teraz to sobie myślę, że może to nie do końca było tak, a bardziej to tak, że średnio udany czas spędzony w liceum zaburzył mi wspomnienia z tamtych czasów, ale mniejsza z tym.
W każdym bądźrazie poszedłem wtedy na studia, na których to nie spędziłem zbyt wiele czasu z paru różnorakich powodów. Powiedzmy jednak, że były jakimś progresem w kwestii życia towarzyskiego, bo był okres, w którym nawet trzymałem się ze swoją grupą i miałem tam nawet kogoś, kto był moim ZIOMKIEM - typa, który miał autentyczną zajawkę na tzw. rock progresywny oraz CLASSIC ROCKA, takiego co wiecie, znał na pamięć dyskografię tych wszystkich Deep Purpli, Black Sabbathów i Zeppelinów, zresztą z tego co wiem, to chyba nawet czasem pisuje do Lizarda czy gdzieś tam jeszcze. Nie jest to wielka historia, to nie jest też przyjaźń rodem z filmu, która przetrwałaby wiele burz, bo prawdę powiedziawszy to od 2012 nie rozmawialiśmy praktycznie nigdy, ale miło było w końcu trafić do środowiska, gdzie po prostu był ktoś, z kim można było porozmawiać o wspólnej zajawce i widać było, że jest ona szczera jak, powiedzmy, szczerbaty bez batów.
Z racji tego, że koleś był arcyfanem Deep Purple rozważałem i ich, ale zauważyłem, że mam mały problem, tj. nie jestem jakimś arcyfanem teg zespołu, a już na pewno nie na tyle, by cokolwiek wrzucać w tym temacie. No, mógłbym niby dać jakieś Child in Time, ale jednak uznałem, że to trochę zbyt oczywisty i jednak naciągany strzał. Wrzucam więc wam arcyklasyka zespołu, o którym się mawiało, że jest zrzyną z Purpli - trochę na wyrost, jak to często bywa w takich przypadkach, a zresztą nawet jeśli to byłaby prawda, to miałbym to w dupie, bo tak czy siak po prostu bardziej ich lubię i bardziej ich wolę. To wspaniała, spektakularna, wzruszająca kompozycja, jeden z moich ulubionych rockowych evergreenów z pięknie zbudowanym napięciem i fantastyczną końcówką.
Bierzcie i słuchajcie tego, po prostu.

https://www.youtube.com/watch?v=TH6r0GtuKMA
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 12 - EDYCJA IMIENIA SALVADORA DALIEGO
STATUS: ZBIERAM UTWORY - 4/8
TERMIN: 6 MAJA
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8103
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 11 sie 2023 00:42

Czekam na rzeczy z szuflad i podobne muzyczne memy, może skumam. Miałem napisać, że jeszcze Seba i dopiero wtedy wlecę, a tu nuż w bżuhu. Nie ma co, idę tokaj wódą zapijać...

Łona i Webber - Woodstock '89 (2016)

...oczywiście dopiero na jakimś sympatycznym festiwalu. Może być i Woodstock, czy jak kto woli Pol'and'Rock, choć po pierwsze - nie mam tylu znajomych, do których kierowane jest to wydarzenie, a po drugie - nie mam dostępu do przynajmniej dziesięciu substancji wyskokowych, którymi się jeszcze nie poczęstowałem. Początek muzycznej znajomości banalny. Jak już przepraszać się z polskim hip-hopem to w taki sposób, by odkryć coś zupełnie obcego do tej pory. Myślałem, że zaczęło się wcześniej, ale ślady w sieci wskazują na początek pandemii. Trzymałem się odkrywania płyt po kolei, chronologicznie, po bożemu. Krok po kroku poznawałem kolejne zmyślne i miejscami zabawne historie, całkiem kreatywne, ale oszczędne bity i już tak zostałem na długo. Na każdej płycie mam swoich utrwalonych faworytów. Najrzadziej wracam do debiutu i Cztery i pół z 2011 roku. Ostatni Śpiewnik domowy bywa manieryczny, ale znajduje się tam numer, który był bardzo blisko i przy gorszym nastroju lub pogodzie wleciałby na pewno. Aż dziwne, że do 2020 roku tak naprawdę nie znałem ani jednego kawałka... Na pewno w liceum ksywka obiła się o uszy. Po takiej Konewce, Rozmowie czy Helmut, Rura nie było odwrotu.

Woodstock '89 to jedna z bardziej efektownie poprowadzonych opowieści. Od banału i anegdotki do sensownych rozkmin natury fundamentalnej. Punktem wyjścia prozaiczna interakcja na festiwalu, a potem trochę bardziej o świecie, racjonalizacji zjawisk nie do ogarnięcia, itepe, itede. Motoryczny bit-szkielecik, za ozdobniki robią m.in. poszatkowane wokale. Soczysty jest też instrumentalny finał. Językowo naprawdę sprawnie, bywa efektownie, ale bez wrażenia wyjścia na idiotę. Być może dla rapowych purystów to nie to, ale to nie jest muzyka profilowana pod ścisłą, wąską grupę ludzi. Ta przemiana wydarzyła się baardzo dawno temu i można zaklinać rzeczywistość, lecz trudno przyznać, że jest tak jak było.

W'89 ma tę przewagę, że jest z nim związana mała anegdotka. Podczas jednej posiadówki w trakcie pogadanki z jedną z przyjaciółek doszliśmy do tego, że ona też lubi Łonę. W związku z tym puściliśmy parę utworów. Ona próbowała swoich sił z podążaniem za nawijką w Błędzie, a ja właśnie w tym numerze. W powietrzu można było wyczuć aromaty alkoholowe. Refren jest rewelacyjny nie tylko ze względu na świetnie przemyślane zdania.

https://www.youtube.com/watch?v=iLIdVUy ... RvY2sgODkg