DM track by track #4: Some Great Reward

Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16930
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Re: DM track by track #4: Some Great Reward

Post 29 cze 2023 11:56

People Are People

Z tym utworem bywało u mnie różnie na przestrzeni trzech dekad. Na początku byłem nim zachwycony. Pamiętam jak w 1990r. kupiłem kasetę SGR, to na początku właśnie PAP zdecydowanie wybijało się ponad resztę. No ale pewnie właśnie dlatego to było singlem, że potrafiło swoją chwytliwą melodią wywoływać takie reakcje. Pamiętam, że zabrałem tę kasetę ze sobą na wakacje do kuzyna do Goleniowa pod Szczecinem i tam ją razem katowaliśmy. Kuzyn też był w fazie poznawania Depeche Mode. People Are People bardzo się nam podobało. Na resztę potrzebowałem trochę czasu na osłuchanie. PAP zatrybiło od razu. No ale często tak bywa, że jak coś szybko zachwyci, to potem po ostygnięciu równie szybko traci zainteresowanie. Tak było u mnie z PAP. Utwór stopniowo odchodził w niepamięć. W końcu doszło nawet do sytuacji, że wyraźnie mnie drażnił swoim brzmieniem. Uważałem go przez parę lat za najgorszy utwór nie tylko z SGR, ale i całej dyskografii DM. A to już nie lada wyczyn dzierżyć taki tytuł. No ale jakiś czas temu całkiem niespodziewanie sytuacja zaczęła się odwracać. Bo utwór najpierw przestał drażnić, potem po troszku zyskiwał w stosunku do innych utworów z albumu. Aż ku zaskoczeniu zauważyłem, że potrafię o PAP dosyć ciepło myśleć. Już w lidze zauważyłem, że oddaję na PAP całkiem sporo głosów. Co prawda w dosyć niskich ligach, ale przecież chwilę wcześniej to był dla mnie najgorszy utwór DM.
Teraz słucham PAP z całkiem sporą satysfakcją. Sporo tu tak charakterystycznego dla SGR metalicznego brzmienia, ale to napierdalanie w rury mi wcale nie przeszkadza. Lubię melodię w zwrotkach, lubię silny i wyrazisty wokal Gahana. Fajne też wokalne wstawki Gora. Podobają mi się klawiszowe dźwięki słyszane w tle podczas wokalnych partii Martina. Podoba mi się intro a przede wszystkim fantastyczne marszowe outro. Zawsze lubiłem bardziej wersję albumową, gdzie to outro się nie wycisza jak w singlu, a po prostu powoli wyhamowuje i kończy. Świetne brzmienie ma ten fragment. Na początku lubiłem PAP za linię melodyczną, teraz raczej za brzmienie.
Z wersji koncertowych najbardziej lubię tę z MFTM Tour. Tam właśnie to fantastyczne outro pełni też rolę intra. Ale brzmi jeszcze lepiej niż na albumie. Syntezatory w tle są tak bardzo klimatyczne.
Tak więc dziwne koło zatoczył ten utwór na przestrzeni 3 dekad. Od zachwytu poprzez totalną niechęć, do ponownego docenienia i nawet częściowego podjarania niektórymi momentami. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby chcieli to jeszcze zagrać na żywo.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 29 cze 2023 12:55

People Are People

Przy tym kawałku, od razu mam flashbacki do depeszy śpiewających na imprezach „Pipa A pipa B i pipa C, wszystkie pipy razem ABC”. Tę wersję chyba nawet bardziej lubię od oryginału. A już serio, mam bardzo podobne doświadczenia jak Wuja. Z początku „People Are People” podobało mi się niezmiernie. W praktycznie tym samym czasie poznałem wersję z „Singles 81 > 95” i ze „101” i w obu się zasłuchiwałem. Podzielam zdanie Shodana, ze intro wersji ze „101” robi robotę, idealnie wprowadza do tego kawałka, czasami włączałem sobie kasetę z tym koncertem tylko żeby posłuchać samego intra. Nie było lepszej wersji i raczej nie będzie (jeszcze na początku MFTM Tour grali wersję dłuższą, z dodatkową wstawką, ale to wywalili i na „101” tego nie ma). Jestem raczej przeciwny żeby to odgrzebywali na koncertach, Gahan nie da rady, muzycznie to będzie kolejny niepotrzebny kompromis. No, ale ja tu gadu gadu o wersji live, od dupy strony, a nie napisałem nic o oryginale.

Pamiętam interesującą rozmowę, którą kiedyś przeprowadziłem z pewnym fanem DM, na temat tekstu. Pamiętacie może absurdalne przykazania prawdziwego depesza, które się czasami walają po internecie? To był tylko przykład tego, czym się dawniej kierowali członkowie fankulbów. Często, jako takie przykazanie fanów, pojawiało się „People Are People” jako jakiś wzór postępowania, itd. Osoba z którą rozmawiałem, mocno związana z jednym fankluben, stwierdziła, że nie może się do końca zgodzić z taką trochę jezusikową postawą nadstawiania drugiego policzka, i muszę się z tym zgodzić. O ile sam przekaz jest pozytywny (należy akceptować odmienny kolor skóry, odmienne orientacje, itd., wszystko to odmienne, co samym sobą nikomu nie szkodzi, ale z jakiegoś powodu, pewne grupy ludzi triggeruje), to jednak przedstawiony jest w dosyć naiwnej, wyidealizowanej i czarno-białej formie, co powoduje, że trudno tutaj te mądrości Martina brać na poważnie. No, ale to był wtedy jeszcze dzieciak, myślę że sam by się tylko uśmiechnął dziś na myśl o tym kawałku.

Pomijając jednak walory liryczne, instrumentalnie kompozycja nie jest zła. Podkreślam słowo „kompozycja”, bo aranżacyjnie zastosowano tu sporo zabiegów, które budzą moje wątpliwości. Uważam, że absolutnie przegięto tu pałę w napierdalaniu w rury. Wuja mówi, że to jest coś dla tej płyty charakterystycznego, ale ja uważam, że to jest jakiś odpad po CTA, którego po prostu nie mieli odwagi się pozbyć, ze względu na efekt świeżości jaki wywołał na poprzedniej płycie. O ile CTA jest do twarzy z tymi czysto industrialnymi zabiegami, tak moim zdaniem, SGR zyskałby gdyby tyle tego tłuczenia po rurach nie było (może z wyjątkiem STD). „People Are People” jest niemal jak karykatura DM z tamtego czasu, jakby ktoś chciał potoczyć bekę z tego brzmienia. Można wróżyć tylko, jak by kawałek wyszedł bez tego, natomiast ja wiem, że dla mnie jest tu za dużo industrialu. W pozostałym zakresie, jest to ok kawałek, z fajnymi melodiami, ok wokalami (zwłaszcza Martina) i generalnie takim bardzo wyraźnym pop quality. To był dobry wybór na singla, bo refren jest bardzo chwytliwy. Remiksów trochę było, szczerze mówiąc nie chce mi się teraz ich sobie wszystkich przypominać, ale na pewno fajny był "Different Mix" (to było chyba to samo co 12" Mix, ale poprawcie mnie jeśli się pomyliłem).

Podobnie jak Wuja, po jakimś czasie przestałym darzyć „People Are People” tak ciepłym uczuciem, co na początku. Związek wszedł w fazę odkrywania wzajemnych wad, no i nastąpiły ciche lata, które u mnie trwają w sumie do dziś. Ok, może już nie mam takiego agresywnego hejtu na ten kawałek, ale to już nigdy nie będzie ta miłość, co kiedyś. Czasami tęsknię za czasami kiedy nie byłem obarczony trzema dekadami obcowania z muzyką DM, i przyjmowałem wszystko na świeżo. To jest niesamowita prehistoria. Pomyśleć, że w roku, w którym kupiłem pierwszą kasetę DM („Singles 86 > 89”) Gahan był dokładnie w tym samym wieku, w którym jestem teraz. Przy tym ile ten facet w tym czasie przeżył, ja się czuję jak licealista.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 03 lip 2023 17:04

Kisnę trochę, że zapomniałem wspomnieć o "ARE PEOPLE PEOPLE", może dlatego, że ten remiks jest tak radykalny. Z początku, jak wszyscy, go hejtowałem, ale potem... potem to się przerodziło w szczere i gorące uczucie. Uwielbiam tę wersję, Sherwood to był jednak gość.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 07 lip 2023 01:43

People Are People

Przyznam się, że chwilę mi zajęło, żeby ostatecznie zebrać się do pisania. Zacząłem myśleć poważniej o tym kawałku. Był jednym z tych, który sprzyjał stawaniu się coraz większym fanem DM w czasach głębokiej podstawówki. Najpierw o teledysku, bo czasy poznawania PAP to regularna obecność depeszowych teledysków na VH1 Polska chociażby. O ile biegając z dzieciakami na podwórku tłukłem hip-hop i ordynarną młóckę, a dyskutując ze starszymi zawsze chwaliłem się znajomością elementarnych klasyków np. z ejtisów, tak pod coś w rodzaju poważniejszych emocji słuchałem Depeche Mode. Przypominam sobie swój pierwszy osobisty telefon. Jakieś 13 lat temu mogłem mieć tam maksymalnie pobranych 6-7 piosenek z ich katalogu. PAP był pewnie w rotacji z tymi rzadziej słuchami, ale nie wychodziłem wtedy poza najbardziej oczywiste single. W klipie podobają mi się ujęcia z Gahanem w pasemkach i Martin na tle marszowych pochodów. Trochę nie kumam użycia takiej, a nie innej przestrzeni w teledysku, poza oczywistą grą z tekstem. Kilka ciekawych ujęć w wąskich korytarzach, a oprócz tego nuda, niezamierzona śmieszność (tłuczenie w coś, tłoczenie winyli, itp.) i dziwność. W pewnych aspektach mieli coś w rodzaju charakterystycznego wizerunku, ale teledyski (przynajmniej na tym etapie) dalej oznaczały pewną porażkę.

Co o numerze samym w sobie? Myślę, że znacznie łatwiej będzie pisać o Personalu, Enjoyu niż o właściwych klasykach i pierwszych przebojach. Może te industrialne dźwięki poza intro trochę trącą myszką, ale bez tego nie byłoby piorunującego efektu, jakiego doznaje słuchacz za pierwszym razem. Tyle lat, a nigdy nie wsłuchałem się w te śmieszne samplowane melodyjki i efekty idące pod zwrotkami. Całość ciągnie rewelacyjna melodia wokalu, mocny refren i zaśpiewy Martina. Reszta pracuje na 1/8 całego efektu. Jest jeszcze ten bas, ale tu nie mam pewności czy idzie z wczesnej cyfry czy jest efektem poważniejszej studyjnej dłubaniny. Są początkowe uderzenia w blachy i bas, specyficzną atmosferę podkręca osobliwy pad pod koniec. Lata temu zrobiłem swój utwór-zabawkę tylko na podstawie depeszowych sampli - miło sobie przypomnieć, że korzystałem też z niektórych dźwięków pochodzących właśnie stąd. Najpopularniejsze single są o tyle specyficzne, że może i mają najbardziej przebojowe melodie, ale brzmieniowo są najgorsze na płycie. W porównaniu do pierwszej dwójki jest tu dziwny nieporządek, wiele elementów, które można przeoczyć. Bez znajomości całej SGR można odnieść wrażenie, że ewolucja przebiega bardziej subtelnie, a to guzik prawda. Zaczął się okres trwający do dzisiaj - na płytach jest do odkrycia masa znacznie ciekawszego materiału.

Rok po roku powrotów było coraz mniej. Już w okolicach promocji Delty było z tym średnio, bo prędzej przypominam sobie reklamę Volkswagena z Gahanem (wygląda tam bardzo dobrze...), pod którą leciało PAP niż jakąś ewentualną ostatnią serię tłuczenia piosenki dzień w dzień. W pewnym momencie życia zostałem zachęcony i przekonany do Depeche Mode i numer właściwie spełnił swoją rolę. Czasem zdarzy się odsłuch w ramach całego bootlega z jednej z ejtisowych tras. Raz na ruski rok słucham całego SGR, wtedy staram się niczego nie pomijać. W zeszłym roku na pewno zabrałem do Wrocka fizycznie wydanie i pamiętam, że poszło od początku do końca bez przerw.

Mówiąc szczerze, nie chciało mi się sprawdzać znowu wszystkich wersji koncertowych... ale to zrobiłem xD Ta pierwsza prawie od linijki zgodnie ze wzorem studyjnym - spoko. Na BC Tour dokręcili brzmienie i wyszły mało zgrabne puzzle, sama w sobie jest małym koszmarkiem. Ciekawie robi się na MFTM Tour, bo jak dla mnie poszły tam trzy wersje. Wszystkie mają bardzo sympatyczne intro, które świadczy o wadze i roli numeru w całym show. Mimo zmęczenia materiału, wywalenia PAP z setu na ostatnie koncerty po Stanach musiał jednak wrócić na ten najważniejszy, sto pierwszy ;) Początek trasy równa się efektowny fikołek z bardzo niezgrabnie wykonanym mostkiem z wersji 12'. O dziwo, martinowe chórki chyba szły na żywca, ale co z tego, skoro słychać konsternację u fanów. Po paru koncertach NIBY wrócili do klasycznej formuły, brzmienie znowu bardziej cywilizowane, ALE...

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1987 ... 644/14.m4a

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1987 ... 648/14.m4a

DMLive Wiki w wielu przypadkach działa jak wyrocznia, ale profesora bootlegologii nie przekona, że to jest ta sama wersja, tyle że Martin nie zaśpiewał, zagrali tak po jakiejś przerwie... WCALE NIE. Tutaj Gahan wjeżdża szybciej z ostatnią zwrotką, przez co ten średni moment przestoju został elegancko przykryty. Instrumentalny mostek zrobiony na podkładzie z wyraźnie słyszalnym dodatkowym klawiszem robił robotę, choć wrażenie małego fakapu jest wyczuwalne xD Nie ma to większego znaczenia, efekt jest rewelacyjny, osobiście to moja ulubiona wersja koncertowa. Wspomniany parapet chodził na żywo, bo w nagraniu z Barcelony słychać jakieś losowe pitu pitu rodem z repertuaru knajpy grającej na weselach, a tu ktoś (no ciekawe kto xD) wyszedł obronną ręką z małego zamieszania i po prostu zagrał ten sam motywik. W tym momencie kończy się historia. Do Pasadeny dojechali już z klasyczną wersją bez dodatkowej przerwy w środku.

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1988 ... 648/14.m4a

Podsumowując, mam ogromny sentyment do tego numeru, ale naprawdę rzadko mam wewnętrzną potrzebę do niego wracać. Nowszych wersji koncertowych raczej bym się obawiał, choć gdyby mieli odwagę i nie chcieli wciskać garów prawie wszędzie, to na tej trasie powinni wyskoczyć z PAP. Umieszczone tak, by po nim szło People Are Good.

Tekst kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. Trzymam stronę naiwności w dobrej wierze, czasem jest potrzebna i uzdrawiająca. Łapanie depeszuff dzbanuff na hipokryzji też ujdzie.

Remiksy? People Are People nigdy nie kojarzyło mi się jako dobry materiał do przeróbek. Are People People to kwaśna zabawa, wywrócenie całości do góry nogami, zupełnie inna, nowa rzecz. Nie ukrywam, że zaakceptowałem ją dopiero po wielu latach. Podoba mi się ten groove w stylu jakiegoś Cabaret Voltaire. Reszta to pewnie jakieś srogie badziewie, nawet nie wiem, czy coś sensownego w ogóle powstało. Wycinanki w starym stylu i sprzedawanie ich jako osobne remiksy warte uwagi traciło sens.
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11669
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 07 lip 2023 07:07

Nie będę się rozpisywał, APP szanuję odkąd dotarłem do tego:

https://youtu.be/SMyC2aE-K1Y
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16930
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 07 lip 2023 09:12

Dragon pisze:
07 lip 2023 01:43
https://media.dmlive.wiki/stream/dm1987 ... 644/14.m4a
Nigdy nie słyszałem tej wersji, a jest naprawdę dobra. Ta środkowa część miodzio. No i sam początek brzmi jak przerobiony początek z albumowego Strangelove.
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 07 lip 2023 10:04

Lol, w życiu bym się do tego nie dokopał. To jest faktycznie zupełnie inna wersja niż te dwie, które do tej pory były znane. Zastanawia mnie, co tam Alanowi się usrało, że zmienili na krótszą, ale na ten jeden koncerty wyskoczyli z taśmą, która ma ten 12" fragment przerzucony na koniec, w taki sposób, że nawet Martin się pogubił. To jest chyba jedyny kawałek, który doczekał się aż tylu wersji w ramach jednej trasy (mimo, że to są zmiany dosyć subtelne). Super trivia.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 09 lip 2023 20:42

It Doesn't Matter

Nie ukrywam, że przez lata nigdy się specjalnie w niego nie wsłuchiwałem. Długo uchodził w moich oczach za średniaka, jakiś zapychacz zapowiadający specyficzne pseudo ballady martinowe, które dopiero z czasem zyskały na wyrazistości. Główny problem leży w aranżu, bo partia do zaśpiewania jest całkiem zgrabna, przyjemnie się słucha, jest taka do zapamiętania. Nie wiem jak brzmi demo, ale byłbym zaskoczony, gdyby szło tam coś więcej poza "basowym" klawiszem, rozpoczynającą melodyjką (jakąkolwiek... nawet nie musi być 1:1 zgodna z wersją finalną), akordami przed ostatnią zwrotką i jakimś zakończeniem na rozmycie pomysłu. Od drugiej zwrotki wchodzi dodatkowy syntezatorek i robi się mały sajgon, wszystko się rozchodzi. Bez tego mamy modelową pościelówę. Tekst wymowny, jeszcze miejscami hurra romantyczny, ale ma swój urok, jest sensownie ułożony. Rytm za to aż prowokuje do dalszych poszukiwań, spokojnie dałoby się zrobić z tego hipnotyczny, trochę transowy trip hop rodem z aranżacji na Devo. Jedyne świadectwo obecności dźwięków typu tłuczemy w metal wyłapałem tylko w bębnach idących od początku, wtedy są najwyraźniej słyszalne. Po melodyjkach AŻ TAK tego nie słychać. W finale trochę za dużo perkusyjnych przeszkadzajek. To drugi śmietnik, ale ujdzie w tłoku. O regularnych powrotach nie ma mowy. Najprędzej w wersjach koncertowych, choć też nie za często.

Koncertowy debiut to jest jakaś żenada. Jeśli to nie pierwszy objaw poważnego alko wcięcia Martina na żywo, to nie wiem gdzie indziej można szukać. Broni ich chyba tylko to, że ten eksperyment został przeprowadzony bardzo daleko. Była szansa, że nikt nie nagra. No i dupa, jakość słabiutka, ale to nie z tego względu nawet do dzisiaj nie jestem w stanie tego przesłuchać do końca. Patent z graniem na początku krótkiego motywu w pętli jeszcze wyszedł. Potem panowie AW i MLG walą takie fikołki, że... nie wiem jak wtedy i w okolicznościach koncertu, ale w domu aż prosi się o wyłączenie sprzętu grającego i przygotowanie herbatki na uspokojenie.

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1985 ... CD1/10.m4a

Odkopanie tego kawałka na MFTM Tour musiało być sporym zaskoczeniem dla ludożerki. Niby bardzo wiernie odegrany studyjniak, ale z drugiej strony tego dezorientującego klawisza czasami nie słychać, a cała zabawa zrobiona jest na dołożeniu więcej ilości perkusyjnych dźwięków w drugiej zwrotce. W połączeniu z lekko podrasowanym brzmieniem robi robotę. Nawet finał z luźniejszymi zaśpiewami wyszedł całkiem sympatycznie. Dzisiaj bez szans na powrót, gdzieś na wysokości Singles Tour przestałoby to mieć sens, dzisiaj nawet Gordeno już pewnych dźwięków nie wyciąga.

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1988 ... CD1/09.m4a
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 09 lip 2023 21:44

It Doesn’t Matter

Historia moja z tymże utworem przypomina nieco tą z Pipa A Pipa, ale jednak w bardziej drastycznej formie. Początki były ciekawe. Najpierw wielkie zasko, bo IDM dotarło do mnie jako jedne z ostatnich w dyskografii, z powodów, o których już wspominałem, ale przypomnę. Na tym etapie, czyli jakoś wczense 00sy, miałem już prawie wszystkie albumy DM kupione na kasetach. Brakowało mi studyjnego SOFAD (ale miałem SOFAD Live, i to w takiej formie poznawałem ten album na początku) i SGR. Single z tego drugiego znałem, ale potem zaczęły do mnie spływać wyczajone na przedpotopowych p2p pozostałe tracki, w tym IDM. Pierwsze wrażenie było pozytywne, czyli ‘o, fajna, elektroniczna ballada z Martinem, zupełnie inna niż „Somebody”’.
Moja sympatia do kawałka rosła, do tego stopnia, że płaciłem jakieś śmieszne pieniądze za skopiowany na cd-r i wysłany do mnie pocztą polską, bootleg z Londynu 88, na którym znajdowała się najlepszej jakości (wtedy przynajmniej) wersja IDM z trasy. Potem, zaczęła powoli przychodzić niechęć, a do tego, zaproponowałem ten kawałek mojej ówczesnej dziewczynie, a ona stwierdziła, że jest chujowy xD To było srogie upokorzenie dla nastolatka. Niestety słabych skojarzeń ze słabymi ludźmi tylko przybywało, a do tego zaczęła mnie drażnić słodycz wylewająca się z tego kawałka. „Somebody” również jest przelukrowane, ale to pianino nadaje kawałkowi jakiejś długowieczności (o czym będę pisał przy okazji „Somebody”), a IDM się koszmarnie starzeje i na tym etapie, brzmi dla mnie jak jakiś odrzut z płyty Yazoo. Tekstowo, Martin zmęczony sprośnymi myślami, kłamstwami (białymi i czarnymi) oraz idealistycznym moralizowaniem, zaczyna po prostu pierniczyć o tym, że nawet jak siusiak to spoko (ten cenzor naprawdę niszczy sens wszystkiego co piszę). The Cure nagrali kiedyś utwór traktujący o podobnych sprawach („There Is No If”), ale zrobili to ze znacznie większym wyczuciem i dojrzałością. Nie chcę się za długo znęcać na tym kawałkiem, więc powiem wprost – IDM jest jak bardzo dawna była dziewczyna, z którą kontakt się dawno urwał i człowiek czuje się z tym dobrze i nie chce go wznawiać (i to jest też dobra analogia, co do dziewczyny, z którą chodziłem w tych wczesnych 00sach).

Z bardziej obiektywnego spojrzenia, numer jak numer. Przypomina trochę słodszą wersję „Any Second Now”, ale nie umywa się do tamtego kawałka ze S&S. Nie jest to utwór, którego Martin musi się wstydzić, ale jednocześnie jest to kawałek słusznie zapomniany. Końcówka ciekawsza i fajniejsza niż zapamiętałem. Wokalnie, Martin ani się nie wznosi na jakieś wyżyny, ani nie odwala kichy, po prostu typowy, rzetelny Gore z tamtych czasów. Christinie robiło się pewnie mokro od słuchania.

Co do wykonań live, mam zupełnie inne spojrzenie na sprawę niż Robert. Wersja z 1985 r., to jedyna, której słucham z uznaniem. Nie wiem, co tam sobie Alan z Gorem umyślili, ale zaszaleli i wyszło doskonale. Wokalnie chyba najlepiej kiedykolwiek. Powtórzę się, ale szokuje mnie, że to nagranie, kiedy słuchałem go po raz pierwszy, miało jakieś 17 lat, a w tym roku mija 18 od PTA. Nie mieści mi się to w głowie.

Wykonania z MFTM Tour rzeczywiście zaskakujące, ale tylko samym faktem wdrożenia tego do setu w wersji albumowej, bo tak to kalka 1:1 w stosunku do studyjnej. W 2002 r. padałem przed tym na kolana, no ale to był trochę inny czas, kiedy w zasadzie odpuściłem naukę przedmiotów w szkole, żeby 24/7 studiować trasy i koncerty Depeche Mode. Teraz to czyste sentymenty, bo ten początek londyński, kiedy wchodzą pierwsze nieśmiałe dźwięki i publika zaczyna szaleć, mam wryty w pamięci tak, że nawet słysząc studyjną, podświadomie czekam na ten aplauz.

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1988 ... 644/09.m4a

Co ciekawe, jestem niemal przekonany, że wersja która miałem wtedy, brzmiała lepiej niż to, co leży na dmlw, tzn, to jest to samo nagranie, ale tu jakby bardziej zmaltretowane częstym odtwarzaniem taśmy. Do tego, zawsze miałem problem z wejściem wokalu, tzn. zawsze rytmika numeru sugerowała mi, że Martin wejdzie w innym momencie, ale on wchodził inaczej, jak w jakimś porąbanym progresywnym kawałku z porąbanym metrum.

Swoją drogą, ludzie teraz mają naprawdę luksus z tym dmlive wiki. 20 lat temu, o niektórych bootlegach można było najwyżej poczytać na Mode on the Road i wyobrażać sobie jak mogły brzmieć. Teraz wszystkie są dostępne od ręki, w jednym miejscu, a do tego wszyscy mamy już jakiś sensowny internet, a nie taki, z którym ściągnięcie bootlegu w całości mogło grozić rachunkiem liczonym w setkach złotych.

W każdym razie, co z tym IDM. No nic. Przedziwny numer, budzący we mnie bardo mieszane emocje.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16930
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 18 lip 2023 09:36

It Doesn’t Matter

Zawsze dosyć lubiłem It Doesn’t Matter, ale oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Bo co by nie mówić, to Gore śpiewał jednak w swoim życiu lepsze ballady. Ale tu też raczej nie musi się wstydzić. Melodia jest całkiem sensowna. Inna sprawa to aranżacja. Zauważyłem, że nie wszystkim ona odpowiada. Mnie się w miarę podoba, choć z zachwytu też fikołka nie zrobię. Na tyle jednak podoba, że uważam ten utwór za lepszy od 2-3 innych z SGR. Hien pisze o wylewającej się słodyczy z utworu. Ja nigdy nie miałem problemu ze słodyczą w muzyce i niezmiennie dziwi mnie, że to niektórym tak przeszkadza. Oczywiście mówię o sytuacjach, w których nie ma totalnego przegięcia. Może i It Doesn’t Matter się gorzej starzeje od wielu innych utworów, bo sporo tu mamy znowu metalicznych brzmień. Może i teraz brzmi dosyć nieaktualnie. Ale przecież to był rok 1984 i nikt z DM raczej nie rozmyślał, jak numer będzie odbierany za 40 lat. Poza tym potrafię się wczuć w klimat tamtych lat. Co prawda SGR poznałem dopiero w 1990r. Ale lata 80' też doskonale pamiętam. I słuchając takiego SGR często mam wrażenie, że już tego wtedy słuchałem, choć wiem, że nie słuchałem. Przypominam sobie pewne mało w sumie istotne wydarzenia z młodości i łączę je z muzyką DM z tamtych lat pomimo, że jej wtedy jeszcze nie znałem. Takie oszukiwanie własnego mózgu. Albo to świadomość oszukuje mnie. W każdym razie słuchając It Doesn’t Matter wracam myślami mimowolnie do lat 80' i wtedy na fali nostalgicznych wspomnień czuję klimacik tego utworu.
Wersja live z 1985r. to jakieś nieporozumienie. To intro z Somebody to jakiś słaby żart. Gore śpiewa, a raczej pieje za wysoko. Koślawe to wykonanie jak diabli. Wersja z 1988r. dużo lepsza. Gore obniża tonację i jest od razu lepiej.
Podsumowując It Doesn’t Matter to utwór przyzwoity, choć w oderwaniu od albumu raczej nie włączam. No chyba, że chcę posłuchać wyłącznie utworów z Gorem na wokalu, to wtedy mogę podpiąć pod playlistę.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 24 lip 2023 15:33

lecim lecim

Stories of Old

Jeden z pierwszych poważniejszych obiektów zainteresowania. Nacieszyć się singlami, a potem trafiać na takie wyjątkowe perełki - lepiej zacząć nie można. Tego typu numery decydowały o tym, że już nie było odwrotu. Przesiąkało muzyką, chciało szukać jak najwięcej informacji, fotografii. Zostać poważnym fanem było kwestią czasu. Po skończeniu podstawówki ani grama wątpliwości, po paru latach trochę więcej rozsądku w podejściu do ich muzyki, choć Memento Mori mocno rozbudziło dawny wysoki stopień uczuć.

W przypadku Stories of Old najlepiej wyszło zakamuflowanie tych wszystkich pseudo industrialnych ozdobników, choć i tak w paru miejscach słychać je dość wyraźne. Końcowa melodyjka, a przede wszystkim te metalicznie brzmiące trąbki. Można jeszcze coś wyłapać spośród dźwięków perkusyjnych, ale poza tym? Ładnie pracuje PPG Wave, pierwsze syntezatory cyfrowe, a do tego cała reszta dopasowana bardzo dobrze pod kątem spójności. Subtelnie zaaranżowana miniaturka, gdzie znacznie lepiej niż na SOFAD wyszły "gotyckie" elementy (chóry chociażby). Mięciutki Gahan na wokalu, tylko przed ostatnią zwrotką wjeżdża z dołami, a tak to śpiewa trochę inaczej niż w innych kawałkach. Może jeszcze Lie to Me, choć dla mnie dostaje tutaj trochę więcej miejsca na interpretację i ciekawszy popis. Instrumentalnie też jest znacznie przyjemniej. W momentach, gdzie leci z Martinem, brzmią doskonale. Trochę trudno pałować do tego utworu, będąc smalcem alfa, natomiast to nie może przesłaniać zajebistości wszystkich zastosowanych elementów. Robert z gimnazjum dumnie chwalił się takimi utworami, dowodząc bycia bardzo gorliwym fanem, który jednocześnie chce przekonać wszystkich ewentualnych zainteresowanych Depeche Mode do przesłuchania czegoś więcej. Wracając do Gore'a, to on tutaj ma sporo do roboty. Tutaj idą nie tylko chóry klawiszowe, ale też sam MLG wykonuje bardzo podobną partię. Wjeżdża jeszcze punktowo w paru miejscach w podobny sposób. Poza tym są też wspomniane wcześniej chórki.

Pod tym względem trochę mnie nie dziwi (ale zawsze bulwersuje) fakt, że nigdy tego nie zagrali na żywo. Nie można drzeć mordy, bo cały urok pójdzie z dymem. Nie można naruszyć szkatułkowej kompozycji, powstają zgrzyty i niedociągnięcia. Legendarna wersja z sesji studyjnej z czasów SOTU to namiastka tamtego rażenia, choć nie sądzę, by dali radę zagrać to lepiej. Bardzo solidny Gahan na wokalu, ascetyczna atmosfera zbudowana na gitarowym plumkaniu sprawia przyjemność. Szanuję za klawiszowe rozróżnienie, bo idą tam dwie różne barwy. Nie za często, ale to tutaj działa.

https://www.youtube.com/watch?v=ZBcULtxENo4
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 24 lip 2023 23:02

Stories of Old

Znowu będzie trochę od dupy strony, ale takie było moje poznawanie SGR więc niedźwiedziujcie ze mną. Tak się składa, że pierwszą wersją jaką usłyszałem było demo, lub „studio outtake” jak to opisuje dmlivewiki. Po prostu było dostępne na jakiejś stronie do ściągnięcia, co było legalne, a całej płyty nie mogłem znaleźć. Do dziś owe demo podoba mi się najbardziej, jest bardziej minimalistyczne, ma fajny wokal Gahana i cieplejszy miks. Zakochałem się w tej piosence od razu, to było jakoś w gimnazjum, 2001 lub 2002 r. To było całkiem kwaśne, jak na DM, które znałem do tej pory. Główny motyw na klawiszu pobrzmiewał mi średniowieczem, jakieś dziwne syntezatory w tle, Gahan śpiewający refren w tle bardzo nisko, jakby sobie robił jaja. To co Dragon nazywa metalicznymi trąbkami, ma czasami (np. na końcu) pod sobą brzmienie, które miało w Flu nazwę „hit”, czy coś w tym stylu, bardzo mocno eksploatowana rzecz w latach 80. Kompozycja, jak na Depeche Mode niecodzienna, bo piosenka zaczyna się od mostka. Nie wiem, może niepotrzebnie to rozbijam na części, bo tu wszystko ładnie gra ze sobą. Tekst, mam wrażenie, dosyć humorystyczny, czego mi u Martina dziś brakuje. Wersja z płyty jest też bardzo dobra, ale za dużo się dzieje, napchali trochę syfu, którego mogli nie napychać, ale nie chcę narzekać, bo to i tak prawdopodobnie najlepszy utwór na płycie. Pamiętam, jak w chyba 2001 r., wróciłem ze szkoły po oficjalnym zakończeniu zajęć przed świętami Bożego Narodzenia, usiadłem do kompa i zacząłem sobie słuchać bootlegów DM z 85 (chyba Guehenno i czegoś jeszcze) oraz tego dema, zadowolony z mini ferii. Takie rzeczy się pamięta, hehe.

Może szkoda, że tego nie grali live, a może nie. Uszami wyobraźni słyszę podmienione brzmienia syntezatorów z katalogu „w domu”, drącego japę Gahana (I couldn’t sacrifice anything at all to love, YEEEAAAAAAHHH), publikę, która w ogóle nie chwyta tego numeru w kontekście live. Może dobrze się stało. Wiem, że były próby tego numeru przed trasą Tour of the Universe, podobno w pełnej wersji, ale musiało nie iść. Wersja w konwencji elvisowej jest piękna. Właśnie tak powinny być traktowane stare kawałki, radykalnie, bo odtwarzanie pewnych rzeczy 1:1 po 40 latach jest z góry skazane na niepowodzenie. Słychać, że jest tu pomysł, że jest fun, że odkryli ten kawałek na nowo, jakby napisali go wczoraj. Gdyby DM pokusili się o wydawnictwo w stylu tegoroczne „Songs of Surrender” U2, to myślę, że by im to wyszło znacznie ciekawiej, zresztą jeśli o mnie chodzi, to w idealnym świecie, każdy album powinien dodatkowo istnieć jako „studio session”.
W każdym razie, jeżeli SGR ma jakiś ukryty skarb, to jest to właśnie „Stories of Old”. Nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy do połowy płyty.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16930
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 25 lip 2023 11:04

Stories of Old

Ech dziwne jest to wszystko. Człowiek niby lubi jakiś utwór, ale szczerze mówiąc nie wraca do niego. Wręcz można powiedzieć troszkę lekceważy uważając go za co najwyżej średniaka. A potem w temacie "Track by track" przesłuchuje go uważnie, analizuje żeby się móc wypowiedzieć i stwierdza, że to jest świetny numer. Szczególnie biorąc pod uwagę, że to był dopiero 1985r. Bo szczerze mówiąc właśnie z powodu takich utworów jak Stories of Old człowiek pokochał DM. Ultry i Excitery były dopiero później. Gdybym miał powiedzieć uczciwie, to Stories of Old umiejscowiłbym na drugim miejscu na SGR za Something To Do. Utwór rzeczywiście zaczyna się od mostka i jakoś nigdy nie zwróciłem na ten fakt uwagi. Wokal Gahana przy minimum dźwięków świetnie wprowadza w utwór. Wokal jest mocną stroną utworu, bo takiego Gahana wspominam najlepiej. W refrenach schodzi bardzo nisko, ale on to potrafił. Głos jest mocny i bardzo dźwięczny. Super brzmią te mocne uderzenia trąbkowatych klawiszy pod koniec zwrotek. A w refrenach w tle pobrzmiewa inny świetny "zawodzący" klawisz (w czasie wokalnych fragmentów). Właściwie zaczyna on wybrzmiewać już pod koniec zwrotek. W ogóle w tle słychać fajne brzmienia. To pewnie to, co Hien nazywa "średniowiecznym brzmieniem". Lubię też ten rwany sposób śpiewania Gahana w końcówkach zwrotek. Dobrze to współgra z uderzeniami w klawisze.
Demo też jest fajne. Trochę uboższe brzmienie, ale główne elementy są obecne. Zawodzący klawisz jeszcze bardziej wyeksponowany.
Rewelacyjna jest wersja bare tego utworu. I uważam, że jeżeli mieliby teraz grać to na żywo, to tylko w takiej plumkanej wersji. W pełnej Gahan by nie podołał wokalnie.
Btw tak sobie oglądam tę wersję bare na YT i myślę sobie "ale ten Gahan był wtedy młody". A w 2009 z kolei myślałem "ale ten Gahan już stary". :/
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 25 lip 2023 12:52

To jak ja w 2001 na Służewcu myślałem jak ten Grahan się postarzał, a teraz myślę, że wtedy wyglądał młodo, a teraz jest kompletnym dziadem.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 12 sie 2023 23:14

reaktywacja tematu tzw

Somebody

Pod wieloma względami symboliczny i istotny kawałek dla Depeche Mode. Jak nigdy dotąd zorganizowany w bardzo kameralnej atmosferze. Okoliczności powstania i nagrania też przeszły do historii. Ascetyczna miłosna ballada, która niby od zawsze kojarzy się z samym fortepianem, ale powrót do SGR pozwala usłyszeć więcej, lepiej, wyraźniej. Dodatkowe pogłosy, dźwięk bijącego serca, nałożone w tle szepty i głosy pod koniec, a w outro lekko niepokojąca elektroniczna miniaturka - dzieje się całkiem dużo, choć wszystko przechodzi bardzo swobodnie, nie przytłacza. W pierwszym latach bycia fanem nie byłem wielbicielem i raczej do dzisiaj tak jest. Z Somebody wiążą się wyższe uczucia, ale gwałtowne, krótkotrwałe. Z czasach licealnych leciało najczęściej, najwięcej razy też sam z siebie do tego wracałem w trakcie luźnych śpiewanych "zabaw" w domu. Lubię głos Martina, podoba mi się ta melodia. Nie mam wrażenia, że wyraźnie odstaje od płyty. Zastanawiam się, czy gdzieś zachowały się próby wykonania przez Gahana, bo DMLive podpowiada zaistnienie takiego wydarzenia. Zbyt wyraziste emocjonalnie, by wracać tego z tą samą energią dłuższy czas, można sobie po prostu zepsuć wrażenie i samą piosenkę. Naturalnie poznałem ją dość szybko, ale o tym, że była singlem razem z BR długo nie wiedziałem - to do dziś dość zaskakujący wybór.

W wersjach koncertowych lubię wierność z pewnymi wyjątkami. Puszczanie całej dodatkowej elektroniki i sampli nie ma większego sensu, a przesadna improwizacja na klawiszu psuje klimat, łatwo rozmywa ładunek emocjonalny. Sprawia, że powstaje wrażenie bylejakości. Jestem najbardziej wierny wykonaniu z San Francisco '94. W odniesieniu do kondycji zespołu w tamtym czasie jawi się jak jakiś odrealniony naiwny błysk z przeszłości, ale nawet wtedy panowie grali to z właściwą energią i podejściem. Poza nim wolę te późniejsze z czasów Wildera i wcześniejsze z Gordeno za sterami. I wokale lepsze, i w pewnym sensie stosowność wykonania zachowana.

https://media.dmlive.wiki/stream/dm1994 ... 648/14.m4a
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4536
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 12 sie 2023 23:33

NIENAWIDZĘ TEGO KAWAŁKA
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 16: EDYCJA BEZ IVONY (18+) POŚWIĘCONA PAPIEROSOM/WYROBOM TYTONIOWYM
STATUS: FINAŁ O 21
PACZKA TUTEJ
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 13 sie 2023 00:11

Widać, że nawet po latach utwór budzi kontrowersje wśród słuchaczy :8
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 13 sie 2023 16:37

Somebody

Oł boi. Zawsze lubiłem „Somebody”, zawsze będę lubił, nie wiem co by się musiało stać żebym przestał. Zanim przejdę do bardziej osobistych przemyśleń, to trochę opisu na sucho. Wtedy, w 1984 r., „Somebody” to musiało być jednak trochę zdziwko dla fanów, bo to taki klasyczny kawałek, w mega klasycznej, zużytej na miliony sposobów i nieoryginalnej aranżacji.. a jednak prostytutka nie da się prostej aranżacji na pianino do końca zabić, choćby nie wiem ile zespołów tak nagrywało. Piosenka sama w sobie jest piękna, wszystko tu jest, czego łzawa ballada o miłości powinna mieć, ładna melodia, słodki wokal, chwytający za jaja tekst i uczciwa prostota. Przez pierwsze lata odbierałem z tego kawałka vibe ballad Queen, mogłem sobie nawet wyobrazić jak tę piosenkę śpiewa Freddie i szczerze mówiąc, nadal jestem w stanie.

Wersja studyjna bardzo prosta, trochę ”życiowych” sampli w tle, czyli jakieś dzieci, rozmowy, śmiechy, stuknięcie naczyń (a może kieliszków?), jakby Martin śpiewał to w jakiejś knajpie na walentynkowym wieczorku. Może ckliwe zabiegi, ale mi się to podoba. Poza tym jakieś dziwne dźwięki jakby nadjeżdżający pociąg, wchodzące pod koniec bicie serca, ten rozpalający wyobraźnie nastolatka (true story bro) damski jęk, jakby ktoś nie wyłączył pornosa w tle, i wspomniana przez Dragona creepy melodyjka na klawiszu, która jednocześnie wydaje się z dupy, ale również fascynuje.
Singlowy remix jest nawet lepszy, a na pewno do niego jestem bardziej przyzwyczajony, bo przez długi czas słuchałem tego kawałka tylko z „Singles 81 > 85”, a SGR nie miałem. Całość od razu startuje od bicia serca. Wokal Martina jest tutaj głośniejszy, bardziej klarowny, a na wokalizy nałożony jest reverb. Poza istniejącym w wersji albumowej podkładem z lokalu, pojawia się rytmiczny, męski wydech (taki trochę forshadowing „I Want You Now”). Te wszystkie dźwięki tła, są trochę mniej słyszalne, nie włażą tak chamsko w Gore’a, jak to ma miejsce w wersji albumowej. Odnoszę wrażenie, że końcowych wokaliz (poza nałożeniem efektów) jest trochę więcej. Im bliżej końca tym więcej dźwięków, jakiś zakrzyk damski i damski wydech, outro podobne, ale krótsze.
Chętnie bym posłuchał co na temat tych wszystkich ozdobników miałby do powiedzenia Alan, bo podejrzewam, że to były jego pomysły. Kocham ten numer, co tu dużo mówić. Nadal jedna z najlepszych ballad tego zespołu.

Jeśli chodzi o koncertówki, to szanuję wszystkie, ale po prawdzie, „Somebody” jest dla mnie w pełni kanoniczne tylko do końca lat 80-tych, kiedy to wykonano i nagrano wersję ze „101”, prawdopodobnie najlepszą wersję „Somebody” w ogóle. Wykonania z 1984/1985 były ok, podkład bardzo cicho w tle, Gore kombinujący na różne sposoby. W 1988 r., to już był mocno przećwiczony i ogarnięty numer. Martin wspiął się wtedy na absolutne wyżyny wokalne, na które już się więcej nie wspiął, bo po prostu przechlał i przepalił głos. Wersja ze „101”, na zmianę ze studyjną, towarzyszyła mi mocno podczas wakacji 2001. Miałem 15 lat, nie miałem dziewczyny, co tu pisać, słuchało się „Somebody” z nadzieją, że ten stan się w końcu zmieni.

Późniejsze wykonania są ok, te z Devotionala mają gęste pianino i trochę ostrzejszego Gore’a. Gordeonowe wersje to takie hit/miss, generalnie nie hejtuję gościa, o czym wiecie, ale akurat „Somebody” zawsze cierpi trochę na tych jego saloonowych ciągotach. Zauważyłem też, że sukces liveSomebody zależy w dużej mierze od dyspozycji wokalnej Gore’a. Kiedy stolcówa wjeżdża za mocno, a do tego w tle Peter wkręca się w jakiś konkurs chopinowski, to numer odpływa daleko od tego, co zawsze czyniło go takim fajnym. Pojedyncze wykonanie z Alanem w 2010 r. było spoko ze względów sentymentalnych i emocjonalnych, ale jednocześnie wzmacniało kiedyśtobylizm, który wyjątkowo w przypadku „Somebody” ma zastosowanie. Szanuję konsekwencję w graniu tego na każdej trasie od 94 roku, i fajnie, że obecnie to taki rzadki Pokemon, którego można złapać raz lub dwa na trasie i uważać się za wybranego. Marzyłem o tym, żeby trafić na taki koncert, ale to już raczej się nie wydarzy, chyba że nagle podejmą decyzję żeby to był mainstay w secie na całej trasie, to wtedy może nawet bym się wybrał na koncert DM, tylko dla tego jednego numeru.

No nie ważne. Jako człowiek sentymentalny i romantyczny, oczywiście prejzuję ten numer, inaczej nie miałbym serca. Martin to jednak kawał wokalisty i jego głos był kiedyś naprawdę mocny.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8321
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 13 sie 2023 17:53

Ciekawe, czy na tej trasie później będą pojedyncze strzały, na razie cisza i spokój. Podczas GST ostatecznie nie grali za często, ale miałem to szczęście trafić w Warszawie i na Openerze, wystarczy xD
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21983
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 13 sie 2023 17:59

Czy ja wiem, czy nie za często? W porównaniu do Delty, to było tego mnóstwo. Na obecnej obstawiam obligatoryjny jeden lub dwa występy.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn