Best of Forum (Edycja albumowa)

Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6187
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa

Re:

Post 16 maja 2022 15:22

Dragon pisze:
16 maja 2022 15:10
Spróbuję znaleźć jakiś minimum czterogodzinny set z jakichś manieczek.
Dobrze, że nie czterogodzinny set z surowego punka i hardrocka ;)
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8156
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 16 maja 2022 15:29

Trudno o set z punka czy hardrocka, w takim przypadku trudniej o lepsze wskazanie czy coś jest tanie czy nie. ;)
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: zbieranie rzeczy
UTWORY: 4/8
TERMIN: 16 maja, godz. 22:22
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6436
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 16 maja 2022 21:13

Ja muszę odsłuchać jeszcze raz przynajmniej, więc proszę o czas do jutra ;(
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11512
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 16 maja 2022 21:17

Spokojnie, tydzień jeszcze nie zleciał ;) ale utwór to mógłbyś wrzucić z łaski swojej :)
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
devotional
Posty: 6436
Rejestracja: 26 lut 2005 18:00
Ulubiony utwór: Master And Servant
Lokalizacja: bezdomny

Post 17 maja 2022 15:51

Porcupine Tree - The Sky Moves Sideways

Po pierwsze, w życiu bym się nie spodziewał (nawet nie wiem za bardzo dlaczego lol), że ten album wrzuci akurat Melki. Tzn. background, który dał jest całkiem zasadny, bo tak jak pamiętam, kiedy w 2005-2006 roku moja współzgierzanka f.ś.p. EveS tłukła temat PT niemal w nieskończoność (Hien chyba jej wtórował nawet już wówczas), nie dało się w jednym choćby wątku ominąć tego tematu. Z kolei w latach 2009-2011 Kuba katował to samo z Rajcą xD i faktycznie, byłem gdzieś on the verge, żeby zassać coś i posłuchać ale tak samo gdzieś mnie odstraszał label PROG ROCK, który potwornie kojarzył mi się z uwielbianymi przez moich rodziców Jethro Tull o 10cc (a nawet lubianym przeze mnie King Crimson, ale nie miałem wtedy ochoty na coś takiego w "nowszym wydaniu", że tak to ujmę), a także paroma innymi tuzami gatunku typu Genesis. Ja chyba wciąż byłem za bardzo zatruty latami 80-tymi (nawet jeśli po drodze zaliczyłem srogie romanse z ambientem, industrialem i alternatywą), żeby sięgać po coś, co dla mnie (czyt. w mojej głowie) opierało się niemal wyłącznie o walenie w gitary przez pół godziny w zmiennym tempie. Rzecz jasna byłem w błędzie, co nie powinno nikogo zaskoczyć (zwłaszcza Hiena, który PT polecał mi latami a ja oczywiście latami miałem to w dupie), choć zacząłem się z tego błędu wyprowadzać stosunkowo wcześnie. Faza na Foxxa (3-cia już w moim życiu wówczas), którą rozpoczęła premiera wrzucanego tu przeze mnie chwilę wcześniej i recenzowanego kilka dni temu Interplay na początku kwietnia 2011 rozkręciła się, kiedy odkryłem parę wrzutek, jakie zrobił rok wcześniej + to, co wydał w tym samym roku (i oczywiście koncert w Krakowie, na którym pojawiłem się przebrany za Kazimierę Szczukę). Siłą rzeczy dotarłem do Lightbulb Sun, NO BO OKŁADKA xD (tak shodan, wiem, że masz bekę). Z tym, że poza okładką to była naprawdę dobra płyta. Spodobała mi się pomimo tego, iż brzmenie nadal było gdzieś dalej od tego, czym się wówczas zachwycałem (nie przeszkadzało mi to cisnąć od ponad roku Editorsów), no ale ch*j. Wchodziło ładnie i stało się jednym z landmarków jesieni. Potem zassałem jeszcze In Absentia i właśnie The Sky Moves Sideways ze względu na okładkę - tu mała dygresja, Wielki Zespół Bartiniego(TM) zbierał pomysły do płyty i jednym z moich konceptów był automat telefoniczny na słupie stojący na plaży; kol. Jakub wysłał mi właśnie ten front cover jako sugestię, jak by to mogło wyglądać, poza tym, że był to oczywisty sygnał, iż ktoś już na coś takiego wpadł - The Sky Moves Sideways, którego nie odsłuchałem... aż do teraz. Generalnie wstyd mnie bierze, bo przez moje swego czasu idiotyczne podejście do poznawania muzyki przepadło mi sporo fajnych rzeczy w czasach, kiedy by doskonale pasowały. Ten album jest genialny. Inna sprawa, że chyba jednak dobrze, iż zacząłem przygodę z czymkolwiek od Wilsona z no-man, które odkryłem w marcu 2013, bowiem mój jakże ograniczony umysł doszukuje się specyficznego art popowego sznytu jaki Wilson wraz z Bownessem nadawał (i w sumie nadal nadaje) w/w grupie. A ten odpowiedni touch odpowiednich zabiegów wzbogaca dla mnie odbiór Jeżozwierzów.

Zaczynając od samego początku - tytułowy, pomimo swoich prawie 20-tu minut jest ucztą dla uszu, niby nie ma w nim nie wiadomo jak rozbudowanej dynamiki, a wszystko się tak zaje*iście ze sobą splata, na samym początku miałem wrażenie, że słucham alt miksu Heaven Taste no-man xD cóż, po prostu Wilson. Krążka odsłuchałem 3 razy łącznie, a na samym początku po prostu przewijałem pierwszy numer do startu i znów, i znów, etc., itp., itd. Soundscape'y faktycznie zalatują space rockiem, do którego miałem nieeksplorowaną słabość (poza pojedynczymi numerami np. Spiritualized nie zanurzyłem się w to jakoś mocno, nawet Ladies And Gentlemen We Are Floating In Space nie przesłuchałem w całości ;_;) i jest to, no cóż, kolejna rzecz, która niemal krytycznie zmienia u mnie postrzeganie progu, bądź raczej - ze względu na pewne nadużycia związane z tą konkretną etykietą, o czym i Hien i shodan pisali już przy innej okazji nie tak dawno temu - przypomina, jak pojemne to może być pojęcie i ile da się w to wepchnąć (nie posadziłbym PT obok The Lamb Lies Down On Broadway albo czegokolwiek od Amon Duul a jednak to TEORETYCZNIE to samo). Potem nadchodzi gitarowa coda i mam, sam nie do końca wiem skąd, skojarzenia z Radiohead, trochę z REM. Dislocated Day przy tym umknęło mi nieco niezauważenie, i musiałem do tego wracać z nieco innych powodów, żeby po prostu zwrócić nań większą uwagę. Faktycznie, ma swój niepokojący narzut, który ładnie podsumowuje The Moon Touches Your Shoulder. Obydwa kawałki zresztą dają mi jakieś reminescencje soundtracku do NFS 2 i 3 xD. Może Dyck i Kaskas słuchali właśnie tego nagrywając swoje numery do gry. Co do Prepare Yourself, to zabawna korelacja tytułu z tym, co od 13 lat robi do tego Kuba xD miniatura jednak ładnie ciągnie dalej. I właśnie potem niemal znikąd wchodzi druga część tytułowego, która jest dla mnie łatwiejsza w odbiorze po pierwszej, bo tutaj jest trooochę więcej rozwiązań, które może wrzuciłbym do worka z napisem "dziaderskie granie", ale wciąż, wszystko stanowi element większej kompozycji i nie zostaję wytrącony z równowagi. Narastanie kombinacji brzmień aż do walnięcia po głośnikach i solo jest bardzo przyjemne, i interesująco ginie w dźwiękach otwierania natrysku i kontrabasu. Jakby niebo faktycznie się rozstąpiło i efektem była powódź, teraz wszyscy sobie rozkosznie pływamy w gigantycznym bagnie (albo tylko mnie te efekty na końcu przypominają przesterowane i zdelayowane ropuchy). Na pewno rozstąpiło się dla mnie (cóż za poetycki język) i ukazało inne oblicze rzeczy pozornie znanych (albo tylko ja myślałem, że je znam), a te nagle mnie zaskakują, CHOĆ PRZECIEŻ NIE MIAŁY.

Coś jednak musiało pójść nie tak, wersja do zassania od Hiena mi się nie rozpakowuje, bowiem jest jakiś "błąd sumy kontrolnej w zaszyfrowanym pliku" i siusiak. Ergo musiałem sobie całość odpalić z YT, skutkiem czego Moonloop poleciał ostatni. Znajduję w jakiś sposób interesującym to, że właśnie ten nick Kuba wybrał sobie na Last.fm, dlatego że A) jest to DOKŁADNIE to brzmienie z jakim utożsamiałem sobie Porcupine Tree i proga "wyobrażonego" w ogóle oraz B) WIEDZIAŁEM, że numer, który staję się inspiracją do bądź co bądź tak poważnej rzeczy jak ksywa na laście musi być jednym z tych, które się uwielbia i właśnie tak wyobrażałem sobie brzmienie, które uwielbia Hien xD dla mnie może nie tyle rozczarowanie, co jednak lekkie meh po całej reszcie albumu, która okazała się być dużo lepsza, niż mógłbym to zakładać (i zakładałem, taki ze mnie typ). Melczet - chylę czoła, dla mnie najbardziej interesująca wrzuta kolejki. Sama przyjemność przy słuchaniu, będzie więcej, będę wracał, AŻ SOBIE ODPALĘ LIGHTBULB SUN BO PRZECIEŻ CO INNEGO FOXX FOR LIFE.
Dialog jest językiem kapitulacji. ~Fronda.pl
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11512
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 17 maja 2022 16:09

Git. Dwa słowa podsumowania Melczeta i później dam cynk że można wrzucać albumy rundy 5...
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6187
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa

Post 17 maja 2022 16:20

Ok. Napiszę, jak wrócę do domu, a będzie to koło 21.
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16737
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 17 maja 2022 16:21

Zdradzę Wam, że miałem tę płytę zapodać w kolejnej dziesiątce albumów. Ale Melki zwolnił mi miejsce na co innego. :D
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21767
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 17 maja 2022 19:13

devotional pisze:
17 maja 2022 15:51
współzgierzanka f.ś.p. EveS tłukła temat PT niemal w nieskończoność (Hien chyba jej wtórował nawet już wówczas),
Nieee. Do 2009 to ja tu wpadałem od święta.
devotional pisze:
17 maja 2022 15:51
Znajduję w jakiś sposób interesującym to, że właśnie ten nick Kuba wybrał sobie na Last.fm,
Co xd
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4412
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 17 maja 2022 19:20

Tak w ogole to trochę losowy był ten motyw, że na forum Depeche Mode przez pewien okres częściej dyskutowano na temat Porcupine Tree. Jeden mój znajomy w zbliżonym przedziale czasowym przebywał na forum bodajże Queen i opowiadał, że tam też przez jakiś czas częściej dyskutowano o Marillion niż czymkolwiek innym. Aczkolwiek tutaj to kulturka była, tam to ci fani żarli się między sobą o to kto jest najbardziej gorliwym wyznawcą. xd W każdym razie wniosek jest oczywisty: progheadzi rozłażą się po internecie jak egzema.

PS Jethro Tull było w sumie spoko jak na proga
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 13
STATUS: A CO MNIE TO, ROBERT PROWADZI
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21767
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 17 maja 2022 19:43

Wszystkie zespoły, które Dev wymienił były spoko, ogólnie ja się nie chcę bawić w demonizowanie proga, bo jednak większość z tego co wyszło w latach 70, to była dobra muza. Potem już w kratkę, a obecnie to już w ogóle na hasło "album prog z 2022" człowiek reaguje jak na karalucha. Może nie wracam juz do tego nurtu tak często, ale głównie ze względu na zmęczenie materiału i chęć odkrywania innych rzeczy. Jak raz na jakiś czas wrócę sobie do jakiegoś prog klasyka, nawet tak siwego i wymęczonego jak Crimson King, Wish you were here, czy Topographic Oceans, to jest to powrót przyjemny.
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6187
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa

Post 17 maja 2022 22:06

Pamiętam ten moment, kiedy tu trwały ożywione dyskusje na temat Porcupine Tree, ja się wtedy dopiero rejestrowałem (jakoś w środku tej zabawy). Dosyć szybko się wkręciłem i dobrze wspominam początkowy okres fascynacji Jeżozwierzami 1992-2001.
Wiedziałem, że Wilson ma duży elektorat negatywny, stąd nie jestem zdziwiony nieprzyjaznymi opiniami. Podzieliło się to w ogóle: Dragon i Stripped na nie, reszta na tak.
Hien: mnie ta płyta w dużej mierze kojarzy się właśnie z elektroniką, nawet mój odtwarzacz tak klasyfikuje tę muzykę. W każdym razie czuć tu wpływy mandarynkowo-gongowe i ogólnie space i trance.
Dragon: wokal Wilsona to, jak zauważyłem, najbardziej polaryzujący opinie czynnik w ocenie muzyki Porcupine Tree. Dla mnie w sumie średnio ciekawa barwa głosu jest trochę takim dodatkiem. Jakoś zaczęło mi to przeszkadzać na płytach z wpływami metalowymi. Ale na pierwszych nagraniach nie mam się do czego przyczepić.
Stripped: 1) Coda musi być! To jest kulminacja tego kawałka, jego rozwiązanie, 2) o co ci chodzi z białą muzyką? :lol:
Dev: mam wrażenie, że te wszystkie nurty, które dziś się wrzuca do jednego worka z napisem "prog", w latach świetności wzajemnie się od siebie dystansowały (Ian Anderson nie chciał mieć nic wspólnego z progiem, Steve Hillage, krautowcy uważali się za coś odrębnego, Robert Fripp uważał się za muzyka progresywnego, ale mówił też, że rocka progresywnego nienawidzi) -> dla mnie Pink Floyd to symbol muzyki popularnej tamtych czasów, a nie proga. To jest bardzo niespójne wewnętrznie.

Miało być o 21, to od 21 piszę ;( Właśnie tak mi to idzie. Generalnie: cieszę się, że przyciągnęło uwagę tych, którzy i tak byli zainteresowani ;).
Awatar użytkownika
stripped
Posty: 11512
Rejestracja: 09 wrz 2006 17:01
Ulubiony utwór: hajerlow

Post 17 maja 2022 22:19

Czy serio ta coda w Moonloopie to takie rozwiązanie jak Hien mówił że codę nagrano osobno i doklejono?

Biała muzyka, no dla białych ludzi zwyczajnie, u mnie duże znaczenie ma często czarny groove, ewentualnie są to rzeczy uniwersalne zdaje mi się a PT kojarzy mi się po prostu z gitarowym białym graniem typowo więc z niczym dla takiego Murzyna jak ja ;)

Fakt lubię też białe rzeczy ale to głównie wtedy chyba alternatywa/punk/nowa fala itp


Dobra kochani, dziękuję Wam za tą kolejeczkę, była nienajgorsza a dwa albumy odkryłem dla siebie i dwa zajebiste numery jak Interplay i Moonloop więc naprawdę sporo łakoci jak dla mnie i tak.

Jak ktoś chce lecieć dalej i wrzucać albumy to macie błogosławieństwo moje, to był ciężki dzionek, Murzyn idzie w kimę ;)
"Murzyn wielkim wezyrem był i jest" - munlup
Awatar użytkownika
mintaj
Posty: 4412
Rejestracja: 18 maja 2010 20:22
Ulubiony utwór: No na pewno nie somebody
Lokalizacja: się biorą dzieci?

Post 17 maja 2022 22:20

Hien pisze:
17 maja 2022 19:43
Wszystkie zespoły, które Dev wymienił były spoko, ogólnie ja się nie chcę bawić w demonizowanie proga, bo jednak większość z tego co wyszło w latach 70, to była dobra muza. Potem już w kratkę, a obecnie to już w ogóle na hasło "album prog z 2022" człowiek reaguje jak na karalucha. Może nie wracam juz do tego nurtu tak często, ale głównie ze względu na zmęczenie materiału i chęć odkrywania innych rzeczy. Jak raz na jakiś czas wrócę sobie do jakiegoś prog klasyka, nawet tak siwego i wymęczonego jak Crimson King, Wish you were here, czy Topographic Oceans, to jest to powrót przyjemny.
No mam dość podobnie, acz imo Topographic Oceans to był już ten okres, gdy rock progresywny zaczynał zjadać swój własny ogon
Za wszelkie wypowiedzi z mojej strony, poza tymi którymi mógłbym kogoś urazić, najmocniej przepraszam.

DEPESZWIZJA 13
STATUS: A CO MNIE TO, ROBERT PROWADZI
Awatar użytkownika
Hien
Posty: 21767
Rejestracja: 14 maja 2006 22:37
Lokalizacja: Sam's Town

Post 17 maja 2022 22:22

Rock progresywny to w ogóle coś co nie powinno istnieć jako określenie gatunku muzycznego, ale to już temat na inny temat xD
Wbijam kolejny album, bo już rzygam poprzednią kolejką, która ciągnęła się jak guma turbo (mimo, że to była najlepsza kolejka jak dotąd).

The Disposable Heroes of Hiphoprisy - Hypocrisy Is The Greatest Luxury

Na przełomie dekad 80/90 działo się dużo w rapie i hip-hopie. Breakbeaty stały się nieodłączną częścią tej muzyki, rap lirycznie zaczął wchodzić w trochę śmielsze rejony. W tak płodnym okresie, zawsze w tle dzieją się inne rzeczy, które albo wychodzą w swoim czasie na przód, albo giną kompletnie, niezależnie od tego jak ciekawe były. Tak mniej więcej można określić krótką karierę The Disposable Heroes of Hiphoprisy. Najpierw jednak zapodam potrzebne tło historyczne.
W drugiej połowie lat 80, na scenie pojawili się The Beatnigs, którzy byli połączeniem grupy artystycznej, składu hip-hopowego i zespołu industrialnego. Ten ostatni element wynikał z tego, że członkowie TB byli krótko mówiąc biedni, zatem instrumenty budowali sobie z część znalezionych na śmietniku. Sami określali się jako „avant-garde industrial jazz poets collective„. Wokalista – Mike Franti – grał też na gitarze, ale jego umiejętności były wtedy bardzo niewielkie, więc całość prezentowała się dosyć surowo. Niemniej, takie połączenie wzbudziło zainteresowanie ludzi i o The Beatnigs zaczęło się robić głośno. Teksty Frantiego były mocno związane z polityką, a występy na żywo dosyć efektowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jeden z członków – Rono Tse - „grał” w trakcie koncertów na pile obrotowej i pryskał na publikę iskrami (to by nigdy nie przeszło w dzisiejszych czasach). Próbki ich brzmienia możecie posłuchać tutaj

https://www.youtube.com/watch?v=yGT5pIYEDqY

Pod koniec lat 80, po wydaniu jednego albumu, zespół się rozpadł. Część chciała iść jeszcze bardziej w jakieś artsy fartsy, a reszta chciała robić bardziej konwencjonalny hip-hop. Ta „reszta” to Mike Franti i Rono Tse, którzy założyli w efekcie The Disposable Heroes of Hiphoprisy żeby realizować się na własnych warunkach. Jeden z ostatnich wydanych jako The Beatnigs utworów pt: „Television”, posłużył jako templatka dla nowego materiału i wyszedł jako jeden z pierwszych singli nowego bandu. Duet, wspomagany przez producenta Mike’a Pistela, jazzowego gitarzystę Charliego Huntera (który potem zrobił poważną karierę w jazzie) oraz Simone White’a na perkusji, wszedł do studia i wypluł album „Hipocrysy is the Great Luxury”. Mówiąc/pisząc/tańcząc o TDHoH, mówi/pisze/tańczy się nie tylko o zespole muzycznym, ale o zjawisku. Zespół miał dużo więcej wspólnego z Public Enemy (zwłaszcza z „Fear of a Black Planet”) niż czymkolwiek innym, Mike Franti wyraźnie inspirował się Chuckiem D i podobnie jak PE, skupiał się lirycznie na polityce. Teksty Frantiego były jednak trochę inne, podobnie jak jego rap, a muzyka poszła o krok do przodu (przy czym o dwa kroki do tyłu w stosunku do The Beatnigs) w kwestii ekstremum.
„Hipocrysy is the Great Luxury” przeszło by bez echa, gdyby Bono z U2 nie usłyszał „Television Drug of the Nation” i nie zaprosił Disposable Heroes of Hiphoprisy na amerykańską część trasy Zoo TV, która byłą wtedy największą i najmodniejszą trasą koncertową na świecie. Nagle całe USA o nich usłyszało. U2 nie tylko zaoferowali support slot, ale też używali „Television” jako swojego intra.
Album zadziwił i zafascynował mnie od pierwszego przesłuchania, bo nigdy czegoś takiego wcześniej nie słyszałem. Lirycznie jest tu bardzo politycznie (I’m poet and I don’t know it), DHoH można określić jako umiarkowaną lewicę. Franti rapuje o problemach, które wynikają z rasizmu, homofobii, czy seksizmu oraz porusza tematy brutalności, ogłupiania telewizją i istotnego w tamtym czasie tematu AIDS. Frantiemu nie podobała się coraz większa ilość homofobii i mizoginizmu w amerykańskim rapie, a takie klimaty panowały w latach 90-tych i jeszcze przez część 00-sów. Jeśli chodzi o nawijkę, to jest specyficznie. Przez późniejsze lata, w retrospekcji, zarzucano Frantiemu to, że był raperem na pół gwizdka. Nie popisywał się, często przechodził w recytację, a nawet śpiew. Jego rap nie był zbyt efektowny.

Album jest dosyć surowy, ale zdarzają się też wyjątki. „Satanic Reverses” to dobre wprowadzenie i świetny rap Frantiego (chociaż tekst jest trochę komiczny). Od początku pojawiają się gęste bity. „Famous and Dandy (Like Amos 'n' Andy)” to jeden z bardziej znanych kawałków na płycie (był singlem), panuje tu pewien kontrowany chaos w użytych samplach i loopach, co jest jednym ze znaków rozpoznawczych DhoH, czasami wydaje się, że powtykano to wszystko na chybił trafił, ale po kilku sesjach z albumem, ten śmietnik nabiera sensu. To samo można powiedzieć o „Television” „Language of Violence”, czy „The Winter of the Long Hot Summer” gdzie chyba najbardziej słychać industrialny rodowód zespołu, a Rono Tse dosyć intensywnie męczy piłę obrotową przez cały kawałek. Jest dużo stawiania ołtarza dźwiękowi samemu w sobie, co może trochę zmęczyć słuchaczy szukających bardziej kompleksowych kompozycji. Na szczęście album robi w tym momencie zwrot, bo kawałek „Hypocrisy is the Greatest Luxury” jest dosyć radykalną zmianą klimatu i chyba największym hołdem dla Public Enemy na całej płycie. Franti wchodzi tutaj na wyżyny swoich umiejętności, a Charlie Hunter wprowadza na basie fantastyczny groove. Rono atakuje jakiś metal w tle, ale ewidentnie jest to kawałek, który zmierza w innym kierunku niż wcześniejsze. Kolejne kilka numerów lawiruje między jednym, a drugim podejściem, jednocześnie dorzucając pewne nowe elementy (np. reggae w „Socio-Genetic Experiment”). Największe zaskoczenie przychodzi z utworem „Music and Politics”, który jest w całości na bardzo jazzującą gitarę i wokal. To jest jeden z moich ulubionych kawałków DhoH, istnieje też taka wersja „Language of Violence” upchnięta na jednym z singli. Charlie Hunter to rewelacyjny gitarzysta i jeden z tych elementów składu zespołu, który wyróżniał ich na scenie w tamtym czasie. Franti tu nawet nie rapuje, ale recytuje, a w refrenie śpiewa, co jest pokazem tego w jakim kierunku pójdzie w przyszłości jego kariera. Tekstowo, burzy się tutaj trochę czwartą ścianę, co sprawia, że cały album wydaje się bardziej wiarygodny. Płytę kończy trio różnych od siebie utworów. „Financial Leprosy” to taki miks wcześniejszych rzeczy (fantastyczny bas Huntera), natomiast cover Dead Kennedy’s „California Über Alles” tak naprawdę nie wiem co tu robi. To był jeden z popularniejszych numerów na koncertach DhoH, ale ja nie potrafię się do końca przekonać do tego pomysłu (chociaż też nie jest źle). Album kończy jeden z moich ulubionych kawałków na płycie „Water Pistol Man”, który przypomina bardziej początkowe utwory. Sporo dobrego tu się dzieje, klimat jest doskonały.

To nie był typowy hip-hopowy album, to nie było tak naprawdę typowe cokolwiek i może przez to, mimo całego hypu jaki zrobili im U2, TDHoH nie byli w stanie się dostatecznie przebić. Byli świetnym zespołem koncertowym, Rono Tse był kapitalnym hype manem i drugim wokalem (czego na płycie nie ma), a do tego robił show z piłą. Nagrali jeszcze jeden album „Spare Ass Annie and Other Tales”, który w rzeczywistości jest kolaboracją z Williamem S. Burroughsem (wydaną pod jego nazwiskiem) recytującym fragmenty swojej twórczości z muzą przygotowaną przez DhoH w tle (Franti nie pojawia się w ogóle jako wokalista). Przez 93 rok, zespół pracował nad kolejnym albumem, ale rozwiązał się, a materiał wylądował w większości na debiucie kolejnego projektu Frantiego – Spearhead (w tym świetny b-side singla „Famous and Dandy” pt. „Positive”, który w obu wersjach jest zajebisty).
Nie pisałem o tym jak poznałem TDHoH, ale to dlatego, że opis ten mam już przygotowany na moment kiedy będę wrzucał ich kawałek do Bestki utworów (a stanie się to dopiero w drugiej 25). Mogę jednak skrótowo napisać, że na ich muzykę trafiłem od kompletnie z dupy strony i w z dupy okolicznościach (mimo, że nazwę kojarzyłem wcześniej jako fan U2), a stało się to pośrednio przez Tears for Fears, więc lol.

To jest album, który może się po pierwszym przesłuchaniu wydać ciężki w odbiorze, ale nie wierzę, że żaden z Was nie będzie chciał do niego wrócić. Dla mnie „Hypocrisy is the Greatest Luxury” to było naprawdę spore odkrycie, zmieniające dosyć mocno moje spojrzenie na hip-hop. Oczywiście, ten zespół prosi się o kolejny order „hip-hopu dla ludzi, którzy nie lubią hip-hopu”, ale ja nie mogę się z tym do końca zgodzić, bo jednak nie jest to ugrzeczniona, wymuskana wersja innych wykonawców, a coś wręcz odwrotnego, topornego i tak naprawdę nie pasującego do żadnego wzorca słuchacza. Myślę, że to okazało się ostatecznie największym problemem DHoH i doprowadziło do ich rozpadu, nie za bardzo wiadomo było w jakim kierunku z tym iść. O ile zespół był bardziej konwencjonalną formą The Beatnigs, to Spearhead był jeszcze bardziej konwencjonalną formą DhoH i pierwsze dwa albumy tego projektu mogę spokojnie polecić Pojawiają się tam zarówno Charlie Hunter, jak i Simone White, natomiast Rono Tse miał już dosyć zabawy piłą obrotową, której zresztą Franti miał też już dosyć.

Dobra, naprodukowałem się, to teraz czas na Was – brać, słuchać, przeżywać, pisać.

https://www.youtube.com/watch?v=3MGxfMH ... Vu9vkYfvWS
"Idę spać bo nienawidzę ludzi" - Murzyn
Awatar użytkownika
Malkolit
Posty: 6187
Rejestracja: 24 cze 2011 22:37
Ulubiony utwór: World in My Eyes
Lokalizacja: właściwa

Post 17 maja 2022 22:24

Oceany to ciężki album, nigdy go nie przetrawiłem, a po drodze zniechęciłem się jeszcze. Może pora zapuścić?
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8156
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 17 maja 2022 23:02

Kolejka trwała jakieś pół mezozoiku, ale jakieś 0.03 PLN podsumowania dorzucę. Generalnie to była dobra kolejka, najwięcej powrotów wiązało się z The Cure i Sex Shop Boys. Na minus raczej Nonsuch (pamiętam te trudności z przebijaniem się i wybieraniem czegoś faktycznie dla siebie) i Interplay. Reszta mniej lub bardziej przyjazna środowisku.

Później w nocy wrzucę kolejną płytkę, nie będzie to Schulze, bo ostatnio przebyta faza na jego muzykę zdążyła już minąć, pojawi się znacznie później.
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: zbieranie rzeczy
UTWORY: 4/8
TERMIN: 16 maja, godz. 22:22
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16737
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 17 maja 2022 23:20

W tym temacie nie chodzi wszak o chwilową fazę. Raczej o stałe przyjaźnie.
Awatar użytkownika
Dragon
Posty: 8156
Rejestracja: 18 lip 2013 12:07
Ulubiony utwór: Motyle
Lokalizacja: woj. wałbrzyskie

Post 17 maja 2022 23:35

Faza pośrednio wyniknęła z tej przykrej informacji, dobrze byłoby niedługo potem to wrzucić, ale że kolejka się rozciągnęła... teraz to już te emocje się wyciszyły i na razie nie chcę do tej muzyki wracać, ot co. Wydaje mi się to całkiem naturalne.
DEPESZWIZJA 13: EDYCJA LATAJĄCEGO DILDA 69 KLAUSA WIESE
STATUS: zbieranie rzeczy
UTWORY: 4/8
TERMIN: 16 maja, godz. 22:22
Awatar użytkownika
shodan
Posty: 16737
Rejestracja: 04 lis 2007 14:18
Ulubiony utwór: Halo

Post 17 maja 2022 23:39

Dragon to nie jest temat o fazach, a o płytach życia. Najlepszych nez względu na okoliczności.